Stec: Dziurawa polska siatka

Szokująca decyzja, by zrezygnować przed mundialem z Bartosza Kurka, przypomina, że w obu reprezentacjach siatkarskich - męskiej i żeńskiej - od lat szaleje zaraza. Atakująca głowy jednostek najwybitniejszych - pisze w komentarzu dziennikarz ?Gazety Wyborczej? Rafał Stec. Siatkarskie mistrzostwa świata zaczynają się 30 sierpnia od meczu Polska - Serbia na Stadionie Narodowym i potrwają do 21 września. Grupowymi rywalami Polaków oprócz Serbów są siatkarze z Australii (2.09), Wenezueli (4.09), Kamerunu (6.09) i Argentyny (7.09).

Kibice i fachowcy - także zagraniczni - zbaranieli, ale jeśli Stephane Antiga wykopał największego gwiazdora ostatnich lat - on, trenerski debiutant - to znaczy, że znalazł cholernie ważne powody. Nawiasem mówiąc, ostatecznie rozwiewając wątpliwości z czasu nominacji, czy dla byłych partnerów ze Skry Bełchatów nie będzie bardziej kumplem niż szefem.

Zrozumieć się tego wszystkiego nijak nie da. W idealnym, a może tylko normalnym świecie selekcjonerowi powinno ponad wszystko zależeć na graczu tak unikalnym jak Kurek. Przyjmujący o gabarytach środkowego. W zbiciu zahaczający dłonią o sufit, a zarazem zdolny schylić się, by odebrać serwis znad podłogi. Na świecie jest ledwie kilka podobnie dorodnych okazów. Nic dziwnego, że nasz uwijał się już i dla bajecznie bogatego klubu rosyjskiego, i dla najlepszego klubu włoskiego. I był bohaterem kilku turniejów reprezentacyjnych.

Czas powinien zaleczyć rany

Kurkowi też powinno - nie w idealnym, lecz normalnym świecie - ponad wszystko zależeć, by zasłużyć na mistrzostwa świata. Gruby szmal zarabiasz w klubie, ale nieśmiertelną sławę i sportowy dorobek wypracowujesz w reprezentacji - przeciętny Polak nigdy nie słyszał o Lube Banca Macerata, z którą nasz siatkarz zdobył wiosną mistrzostwo Włoch, i nigdy o niej nie usłyszy. A mundial w Polsce to fenomen, który się już podczas kariery Kurka nie powtórzy. Ba, może się nie powtórzyć za jego całego życia.

Dlatego drugorzędne wydaje mi się to, dlaczego Antiga uznał, że z gwiazdora musi zrezygnować. Nieważne, kto się na kogo bardziej obraził, w jakim stopniu decyzję sprowokowała kiepska forma sportowa Kurka, a w jakim zwyczajnie nie dało się dłużej tolerować zawodnika, który stroi fochy, bo przestał być pępkiem reprezentacyjnego świata, i sabotuje treningi. Ważne, że od zakończenia sezonu klubowego upłynęło wystarczająco dużo czasu, żeby Kurek pozaleczał wszystko, co miał do zaleczenia, i urósł - przy wsparciu trenera - do Kurka w najwyższej formie. Czyli atlety, któremu przepowiadano status pierwszego siatkarza świata.

Gen autodestrukcji

Ale zadanie nie zostało wykonane. Sylwetka Kurka majaczyła nam gdzieś w rezerwie, aż całkiem zniknęła. Biorąc pod uwagę, ile mocy mógłby dodać reprezentacji, gdyby odzyskał pełną albo prawie pełną, Polacy ponieśli gigantyczną stratę.

Nie pierwszy raz. Czy raczej - jak zwykle. To niesłychane, jak silny w naszej siatkówce (na mapie polskich gier drużynowych - krainie szczęśliwości obwieszonej medalami) jest gen autodestrukcji. Jeśli zanalizować ostatnie kilkadziesiąt imprez rangi mistrzowskiej z udziałem Polaków lub Polek, to okaże się, że co piąty albo wręcz co dziesiąty turniej udaje się rozegrać w pełnym składzie. W pełnym rozumianym jako skład możliwie najmocniejszy, co najwyżej z ubytkami uzasadnionymi realnymi kontuzjami.

Co więcej, dezerterują - albo "nie dostają powołań" - najlepsi i najlepsze. Gwiazdy nie krajowej, lecz światowej siatkówki. Zanim odcięliśmy się od Kurka, latami zbijaliśmy bez Mariusza Wlazłego, bezapelacyjnie najznakomitszego atakującego w Polsce. A kadrę siatkarek to już w ogóle kleciliśmy głównie ze swobodnie traktujących swoje obowiązki, kapryśnych solistek. Małgorzata Glinka i Dorota Świeniewicz rezygnowały i wracały. Annę Barańską szantażem zmuszał do gry PZPS. Katarzyna Skowrońska ostrzegała, że nie wie, czy zagra dla Polski, że "trzeba ustalić pewne kwestie", choć wydawałoby się, że selekcjoner powinien po prostu rozsyłać powołania do kadry, niczego wcześniej nie ustalając.

A gdyby Lewandowski nie dostał powołania?

Jeszcze raz prześledźmy listę nazwisk - tworzą ją wyłącznie jednostki najwybitniejsze. Nie ma chyba innej dyscypliny sportu, w której tak wiele tak wielkich polskich gwiazd sugerowałoby, że reprezentacja znaczy dla nich nie aż tak wiele. Rutynowo to piłkarzy przywołuje się - i przeciwstawia przedstawicielom innych dyscyplin - jako zdemoralizowanych skandalicznie tłustymi kontraktami gwiazdorów, ale czy ktokolwiek sobie wyobraża, że przed każdym meczem kibice się zastanawiają, czy powołanie przyjmie - lub czy je otrzyma - Lewandowski albo Błaszczykowski?

Oczywiście nad naszą siatką, choć jest notorycznie dziurawa, rozbłyskuje mnóstwo medali. Ba, paradoks męskiej reprezentacji polega na tym, że jedyne złoto - mistrzostw Europy w 2009 r. - zdobyła drużyna poszatkowana przez kontuzje, a najboleśniejszą klęskę - miejsce 13.-18. na mundialu w 2010 r. - poniosła drużyna kompletna, gdy akurat udało się zwołać wszystkich. Czy jednak nie mamy prawa podejrzewać, że sukcesów wyskakalibyśmy jeszcze więcej, gdybyśmy dezintegrujących grupę konfliktów i konflikcików nie unikali wyłącznie od święta?

Teraz też nie wiemy, co będzie na MŚ. Ale już wiadomo, że nie cała energia popłynęła we właściwym kierunku, nie było pełnej mobilizacji wszystkich, znów nie zrobiliśmy wszystkiego, co było do zrobienia. Nawet przed imprezą promowaną jako najważniejsza w historii polskiej siatkówki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.