Siatkówka. Jakub Malke, manager siatkarski: Dla CEV rozgrywki Ligi Mistrzów są kurą znoszącą złote jaja

- Najsmutniejsze jest to, że gdyby uczestnicy Ligi Mistrzów do wspólnego koszyka wrzucili finanse, które wykładają na start w tych rozgrywkach, i zdecydowali się sami zorganizować turniej, to jego zwycięzcy i tak zarobiliby dużo więcej, niż wygrywają w tej chwili - mówi w rozmowie ze Sport.pl manager siatkarski, Jakub Malke.
Bartosz Bednorz z PGE Skry Bełchatów Bartosz Bednorz z PGE Skry Bełchatów MARCIN STĘPIEŃ

W przyszłym sezonie reprezentanci PlusLigi będą mogli liczyć na tylko dwa miejsca w Lidze Mistrzów, a nie trzy. To skutek nieuczestniczenia polskich zespołów w Pucharach CEV i Challenge. Czym ten trend jest spowodowany? Odpowiedź jest prosta - wysokimi kosztami udziału w każdym z europejskich pucharów.

Od kilku lat głośno mówi się o tym, że z finansowego punktu widzenia nie opłaca się grać nawet w Lidze Mistrzów. O możliwości zmian zasadach działania CEV rozmawiamy z managerem siatkarskim, Jakubem Malke.

ZAKSA Kędzierzyn Koźle podczas meczu w Jastrzębiu Zdroju. Na zdjęciu Sam Deroo ZAKSA Kędzierzyn Koźle podczas meczu w Jastrzębiu Zdroju. Na zdjęciu Sam Deroo DOMINIK GAJDA

Pracował pan przy organizacji Final Four Ligi Mistrzów. Przy którym konkretnie?

Jakub Malke: - Byłem członkiem komitetu organizacyjnego odpowiedzialnym za marketing w Final Four, których gospodarzem była Skra Bełchatów - w roku 2008, 2010 (pamiętne rozgrywki, które z powodu żałoby narodowej trzeba było rozegrać w innym terminie), a także w 2012.

Dla kibiców Final Four Ligi Mistrzów zawsze jest świętem sportu. W jakich aspektach przestaje nim być dla organizatorów - klubów?

- W poszczególnych edycjach mierzyliśmy się z różnymi wyzwaniami - pierwsza odbywała się jeszcze w czasach, kiedy sponsorem tytularnym był Indesit. Należało zagwarantować mu odpowiednią obsługę, tym bardziej, że w Łodzi znajdowała się polska centrala firmy. Jej władze były jednak otwarte na wiele rzeczy.

W kolejnych latach musieliśmy przekonać CEV, że bandy LED to dodatkowa ładna oprawa i uatrakcyjnienie widowiska zarówno w hali, jak i przekazie TV. Tymczasem europejska federacja żądała od nas dodatkowej opłaty za ich użycie. To jednak nie powinno dziwić, ponieważ dla niej zawsze najważniejsze było wypełnianie procedur. Dzięki temu ogromną wagę miały proporczyki z flagami w "technical room", a nie rzeczy, które miały jakiekolwiek znaczenie dla turnieju.

Nasze indywidualne pomysły często były negowane. Podczas mojego pierwszego Final Four w łódzkim Pałacu Sportu wprowadziliśmy eskortę w postaci dzieci z bełchatowskich szkół, co było ukłonem do miasta, które Skra reprezentuje. Wdrożenie tej koncepcji było jednak poprzedzone długimi dyskusjami.

CEV jest natomiast genialny w produkcji dużej liczby dokumentów i procedur. Czasem władze wpadały również na bardzo ciekawe obostrzenia. Jednym z nich było zakrycie reklam posiadającej "naming rights" firmy Atlas w Atlas Arenie, w której rozgrywane było Final Four. To oczywiście było sprzeczne z umową z halą.

Jastrzębski Węgiel w akcji Jastrzębski Węgiel w akcji DOMINIK GAJDA

Co daje, a czego wymaga sponsor? Jest on realnym odciążeniem dla klubu?

- Od kilku lat Liga Mistrzów nie posiada sponsora tytularnego. Przez chwilę był nim rosyjsko-turecki DenizBank, ale to czy on jest, czy go nie ma, ma znaczenie tylko dla samego CEV. W czasach kiedy był nim Indesit, Włosi byli otwarci na dodatkowe atrakcje np. w Łodzi zorganizowali specjalna strefę kibica oraz mieli sporo gadżetów dla fanów siatkówki. Jasne jest, że odpowiedni partner, najlepiej z uznaną rynkową marką, uwiarygadnia  rozgrywki i przyczynia się do ich popularyzacji.

W czasie turnieju większość powierzchni reklamowej należy do CEV, a to, co otrzymuje gospodarz, jest tylko jej niewielkim procentem. Nam udawało się pozyskać dodatkowych partnerów, choć realizowaliśmy również zobowiązania wobec sponsora tytularnego Skry, czyli PGE. Przykładowo w piłce nożnej całość powierzchni należy do władz federacji, ale kluby dostają za to ekwiwalentne apanaże - wszyscy są więc zadowoleni.

W siatkówce klub musi przełknąć mniejszą możliwość reklamy, godząc się także na to, że koszta samego prawa do organizacji Final Four to około 200 tysięcy euro. Poza tym trzeba zakwaterować drużyny, zaopiekować się nimi, zapewnić lokum gościom CEV, pokryć pensje dla sędziów... W Polsce udawało się spiąć budżet tylko dlatego, że kluby sprzedawały gigantyczną liczbę biletów i pozyskiwały własnych sponsorów. Przed podobnym wyzwaniem stanęła Asseco Resovia Rzeszów, kiedy organizowała Final Four w Krakowie.

Grzegorz Kosok z Jastrzębskiego Węgla Grzegorz Kosok z Jastrzębskiego Węgla DOMINIK GAJDA

Co więc poza prestiżem i pokazaniem marki na polu międzynarodowym dostaje organizator imprezy?

- Pod względem finansowym nic. Wszystkie koszta (poza nagrodami dla zwycięzców wypłacanymi przez CEV) są obciążeniem dla organizatora. Zapewne  dlatego formuła, opierająca się na tym, że gospodarz ma gwarantowane miejsce w Final Four, jest kartą przetargową. To oszczędność w eksploatacji zawodników i gra w najlepszej czwórce.

Czy widzi pan jakiekolwiek ruchy wypływające ze strony polskich lub zagranicznych klubów, które miałby się przyczynić do zmiany sytuacji?

- Rozmawiałem kilkukrotnie z supervisor CEV - Panią Riet Ooms - tłumacząc jej, że drużyny mogą się w końcu zbuntować. Za przykład podawałem koszykówkę, w której odbywały się dwie alternatywne rozgrywki - jedne organizowane przez kluby, a drugie przez europejską federację. Za każdym razem odpowiadała mi, że zastrzeżenia te są poruszane w CEV, jednak mimo to kluby uczestniczą w Lidze Mistrzów. Było to za czasów prezydentury Andre Meyera.

Jastrzębski Węgiel podczas meczu LM w Berlinie Jastrzębski Węgiel podczas meczu LM w Berlinie DOMINIK GAJDA

I miała rację.

- Tak, bo jest to zamknięte koło. Kluby chcą się pokazywać, bo jest to nie tylko prestiż, ale również oczekiwanie ich sponsorów. Zgaduję, że przykładowo Grupie Azoty zależy na obecności w europejskich pucharach, ponieważ eksportuje zarówno swoje towary, jak i markę za granicę. Dodatkowo to większa liczba transmisji, które przekładają się na zwroty sponsoringowe.

Nie zmienia to faktu, że klubom nie opłaca się wystawiać drużyn w mniej znaczących rozgrywkach, czyli w Pucharze CEV czy Challenge. Koszta udziału w nich są abstrakcyjne, ponieważ zdarza się, że zespoły zmuszone są do bardzo dalekich wyjazdów w gorzej skomunikowane rejony Europy. Pamiętam, że AZS Częstochowa grał kiedyś na Azorach, a sam koszt wyjazdu wynosił dziesiątki tysięcy złotych.

Z tego, co widziałem dyrektor generalny ligi włoskiej, Massimo Righi, w zeszłym tygodniu w mediach społecznościowych pokazał zdjęcie ze spotkania, które odbywało się w Paryżu. W tle fotografii znajdował się ekran z napisem "Volleyball Leagues Association", więc mogę się tylko domyślać, że jest to jakaś inicjatywa zmian. Mam nadzieję, że byli tam również przedstawiciele polskich rozgrywek.

Righi już kilka lat temu pokazywał mi plan reformy pucharów. Stoi za nim liga, która ma na tyle bogate, ważne prywatne i liczące się zespoły siatkarskie, że w oczach CEV, wsparta innymi silnymi ligami, jak polska będzie równorzędnym partnerem w dyskusji. Jej przedstawiciele mogą wręcz zagrozić, że jeśli nic się nie zmieni, to zorganizują własne rozgrywki z pominięciem europejskiej federacji. Kiedy rozmawialiśmy o takim rozwiązaniu w polskim gronie, problem pojawił się jeden.

Że CEV mógłby zakazać występu na mistrzostwach Europy kadrze pochodzącej z kraju buntującej się ligi.

- Coś takiego dzieje się od kilku lat w koszykówce. Trwa próba sił pomiędzy Euroligą, w którą zaangażowane są najmocniejsze kluby, a FIBA. FIBA zagroziła nawet zawieszeniem kilku federacji, jednak na koniec się z tego wycofała. Aktualnie spiera się o terminarze rozgrywek międzynarodowych i z tego powodu kilka gwiazd europejskiej koszykówki nie stawia się na mecze reprezentacji, grając w tym czasie w Eurolidze. W siatkówce o tego typu krokach tylko się rozmawia i niewiele się robi. Dla CEV rozgrywki Ligi Mistrzów są kurą znoszącą złote jaja, która w dodatku nie wymaga  zbyt wiele. Szkoda, że nie myślą kategorią, że mogliby na tych rozgrywkach zarabiać jeszcze więcej, a i kluby dostałby swoje.

Po przykład dobrego zarządzania rozgrywkami tego szczebla nie trzeba sięgać aż do piłki nożnej - wystarczy spojrzeć na piłkę ręczną. Wszystko zaczyna się w niej już od przyznania Final Four na trzy lata z rzędu, co organizatorowi daje choćby możliwość lepszej organizacji i negocjacji korzystniejszych cen wynajmu hali. Media Day, spotkania kibiców w lokalach sponsorskich, magazyny telewizyjne, akcje tygodnia - świetne rozwiązania można by długo wyliczać. Sponsorem tytularnym Ligi Mistrzów szczypiornistów jest znany na całym świecie Velux, ale są i Uniqa, Gorenje, czyli firmy popularne w całej Europie. Jest nawet linia specjalnych ubrań.

Jako anegdotkę opowiadam historię sprzed kilku lat. Dziennikarze jednej ze stacji telewizyjnych robili dokument o Final Four, w którym grało Vive Kielce. W dniu startu imprezy przed halą stała bardzo długa kolejka ludzi, liczących na możliwość zakupu biletów. Reporterzy podeszli do jednej z kas i zapytali, dlaczego tłum jest tak duży, skoro miejscówki były już dawno wyprzedane. Kasjerka odparła, że  sprzedaje wejściówki na kolejny sezon. Jedna z największych hal w Europie, w której można zorganizować widowisko na 19 tysięcy osób, pękała w szwach.

Według mnie tego typu turnieje można by rozegrać tylko w Polsce i we Włoszech, ponieważ przyciągną widownię. Dużo gorzej sytuacja wyglądałby choćby w przypadku Turcji, co udowodniło Final Four, które odbyło się w Ankarze. Od nas władze wymagały niestworzonych rzeczy, podczas gdy przymykały oczy choćby na brak wypełnienia hali czy ewidentne błędy w organizacji w Turcji.

Najsmutniejsze jest jednak to, że gdyby uczestnicy Ligi Mistrzów do wspólnego koszyka wrzucili finanse, które wykładają na start w tych rozgrywkach, i zdecydowali się sami zorganizować turniej, to jego zwycięzcy i tak zarobiliby dużo więcej, niż wygrywają w tej chwili.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.