O męskiej reprezentacji nader często piszemy, że jest po przejściach, bo nie umie się zdecydować, gdzie jej miejsce - albo dotyka gwiazd, albo szoruje po dnie. Nikt poważnie aspirujący do światowej czołówki nie popada w porównywalne skrajności.
Tym razem Polacy zsunęli się wyjątkowo nisko i na wyjątkowo długo. Od lat popisy ładne przeplatali z paskudnymi, teraz najpierw przerżnęli igrzyska w Londynie - ulegli Australii, co skazało ich na późniejszych mistrzów Rosjan już w ćwierćfinale - a następnie sromotnie przegrali Ligę Światową. Dali najsłabszy występ obrońców tytułu w historii tych rozgrywek.
Chyba jeszcze bardziej sugestywnie wygląda najprostszy statystyczny bilans, mecze o stawkę łączący z towarzyskimi. W roku bieżącym wygrali zaledwie siedem z rozegranych 18. A gdybyśmy rozciągnęli obliczenia na ciut bardziej odległą przeszłość, o nieszczęsny finisz turnieju olimpijskiego, to czarna seria składałaby się z dziewięciu zwycięstw odniesionych w 21 ostatnich próbach. Tak ponuro pod reprezentacyjną siatką nie było od blisko dekady.
Nic dziwnego, że Andrea Anastasi zareagował. I to
zwłaszcza ze swojej perspektywy. Zanim wyciął z kadry Zbigniewa Bartmana, zapewne bił się z myślami nie dlatego, że deliberował nad graczem dotąd absolutnie kluczowym, dźwigającym ofensywę, lecz dlatego, że niszczył własne dzieło. Kiedy trenerzy zaczynają pracę, łatwo im wykonywać nawet zamaszyste ruchy personalne - zazwyczaj powszechnie oklaskiwane jako odważne - bo jeszcze działają na zimno, nie zdążyli się do nikogo (lub niczego, gdy chodzi o koncepcję) przywiązać ani zrazić. Z czasem praca staje się bardziej sprawą osobistą. A włoski selekcjoner sam Bartmana - jako przyjmującego przesuniętego na pozycję atakującego - wymyślił i stworzył. Ze skutkiem mieniącym się wszystkimi kolorami medali, brązowym w Lidze Światowej i ME, srebrnym w Pucharze Świata, złotym w LŚ.
Anastasi postanowił też, że najstarszego w kadrze, mającego w dorobku imponujące 313 gier dla kraju Krzysztofa Ignaczaka (rocznik 1978) będzie wyręczał najmłodszy po Grzegorzu Boćku (1991) Paweł Zatorski (1990). Postanowił brawurowo, pokazując, że ma istotną trenerską cnotę - elastyczność, gotowość do porzucenia metod, które już przywiodły go do sukcesu. Czy wybrał słusznie, nie wiemy. Czekamy na mistrzostwa.
W każdym razie znów przybyło uznanych nazwisk, które z rozmaitych względów wypadły poza reprezentację. Pomyślmy o złożonej z nich drużynie - z rozgrywającym Pawłem Zagumnym, atakującym Mariuszem Wlazłym, libero Ignaczakiem, środkowymi Danielem Plińskim i np. powoływanym jeszcze niedawno Grzegorzem Kosokiem, przyjmującymi Bartmanem i jeszcze kimś, niech będzie to Wojciech Włodarczyk, z którego trener zrezygnował w ostatniej chwili. Czy ta siódemka nie byłaby zdolna wyskoczyć wręcz wyżej niż podstawowa siódemka wyselekcjonowana przez Anastasiego? To ćwiczenie wyobraźni uświadamia, że grupą po przejściach możemy Polaków obwołać nie tylko z powodu szokująco słabych ostatnio wyników, i przede wszystkim przypomina, że przynajmniej teoretycznie w męskiej siatkówce dysponujemy już całkiem rozległymi zasobami ludzkimi. Na tyle rozległymi, by także ubytki pokaźniejsze niż pojedyncze, nawet obwieszone medalami, nie wywoływały powszechnego defetyzmu.
Dopiero gdy siatkarze Anastasiego przeskoczą rywali z grupy, czyli nieprzyzwyczajone do marzeń o medalach Turcję, Słowację i Francję, stoczą mecz lub mecze (patrz ramka), które oddzielają kolejną bolesną klęskę od nadziei na sukces, czyli podróży na półfinały do Kopenhagi. Bukmacherzy zgodnie - i krajowi, i zagraniczni - w rankingu faworytów mistrzostw kontynentu umieszczają
ale jej aktualnej formy nie znamy. Na Memoriale Wagnera widzieliśmy, że osowiali w trakcie Ligi Światowej siatkarze ożyli, w każdym razie sprawiali wrażenie ludzi, którzy znów czerpią frajdę z gry. I Holendrów oraz Niemców pokonali dość swobodnie. Na jedyną próbę miarodajną w perspektywie walki o medale ME - 1:3 z Rosją - porwali się jednak bez Bartosza Kurka, gracza wciąż newralgicznego, jeśli chcemy zaatakować rywali szeroką - i wysoką! - ścianą ognia. Czyli nadal wiemy tyle, że świetną formą wybrańcy Anastasiego po raz ostatni błysnęli w przedostatniej LŚ. Blisko 30 meczów temu.
Od dzisiejszej inauguracji z Turcją zaczną napływać odpowiedzi na mnóstwo pytań. Jak odpowiedzialność pierwszego atakującego zniesie debiutujący w tej roli na poważnej imprezie Jakub Jarosz? A może śmiało wesprze go żółtodzioby, międzynarodowo przećwiczony wyłącznie na uniwersjadzie Bociek, który do seniorskiej reprezentacji nie tyle awansował, ile się w niej zjawił - znikąd - bo jeszcze wiosną trenerowi nie wpadło do głowy, by upchnąć go w mocno wstępnej i tłumnej, 22-osobowej kadrze na LŚ? Czy nadmiernym ryzykiem nie okaże się strategia totalnego zawierzenia rozgrywającemu Łukaszowi Żygadle, który nie ustępuje miejsca Fabianowi Drzyzdze właściwie nigdy, trener nie stosuje nawet powszechnej w końcówkach setów podwójnej zmiany - wraz z wymianą atakującego? Czy wreszcie wróci Kurek w dawnej postaci, na poprzednich ME najgroźniej serwujący, a w zwycięskiej LŚ 2012 wręcz główny bohater turnieju finałowego, uhonorowany nagrodą MVP? Czy reprezentacji nie zaszkodzi to, że znów nie przetykała treningów sparingami, w przeciwieństwie do intensywnie uwijających się towarzysko rywali?
Zanim poznamy odpowiedzi, pozostaje ufać Anastasiemu, który przeżył już przecież wszystko. Ostatnio trochę - a nawet więcej niż trochę - poprzegrywał, ale to wciąż jedyny w dziejach siatkówki trener, który zdobywał medale mistrzostw Europy z trzema różnymi reprezentacjami. I to w diametralnie odmiennych okolicznościach - złoto i brąz dla Włoch wziął, gdy szefował m.in. byłym kumplom z boiska, wśród nich multimedalistom; złoto dla Hiszpanii wyczarował z nacją w tej dyscyplinie trzeciorzędną, wywołując sensację wszech czasów; wreszcie przed dwoma laty po brąz zaciągnął biało-czerwonych. Każdą porażkę musi odcierpieć jak dotkliwą fizyczną dolegliwość, a teraz potrzebuje zaleczyć rany po niepowodzeniach tym bardziej przykrych, że poprzedzonych serią w naszej reprezentacji bezprecedensową - skokom na podium w czterech turniejach z rzędu.
Kiedy Włoch rozmawia z dziennikarzami ze swojego kraju, to zaraz po przyznaniu, że w tegorocznej LŚ jego drużyna została "zmasakrowana", zachwyca się, że w Polsce po klęsce siatkarzy nadal otacza ich bezgraniczny entuzjazm. I to również go napędza. Pozostaje mu tylko zdobyć paliwo, by pofrunąć z biało-czerwonymi na imprezę, jakiej nie przeżyliśmy nigdy - siatkarski mundial w Polsce. Najłatwiej zdobyć je w następny weekend w Kopenhadze, gdzie będą rozdawać medale ME.
Podyskutuj o artykule na blogu Rafała Steca
1) Jeśli siatkarze wygrają w weekend grupę, w poniedziałek i we wtorek mają wolne, a w środę zagrają w ćwierćfinale - jeśli nie będzie niespodzianek - ze zwycięzcą barażu pomiędzy Bułgarią i Słowacją.
2) Jeśli siatkarze zajmą drugie miejsce w grupie, wolny będą mieli tylko poniedziałek. We wtorek zagrają baraż z trzecią drużyną grupy D, czyli - znów: jeśli nie będzie innych niespodzianek - z Niemcami. A w środę ćwierćfinał - prawdopodobnie z Rosją.
3) Jeśli siatkarze zajmą trzecie miejsce w grupie, we wtorkowym barażu zmierzą się z wiceliderem grupy B, czyli - jeśli nie będzie niespodzianek - Bułgarią. A w ćwierćfinale unikną Rosji, bo spotkają tam triumfatora swojej grupy, z którym grali w pierwszej rundzie.
Grupa A (Odense): Dania, Włochy, Białoruś, Belgia. Grupa B (Gdańsk): Polska, Turcja, Słowacja, Francja. Grupa C (Herning): Finlandia, Serbia, Holandia, Słowenia Grupa D (Gdynia): Rosja, Bułgaria, Niemcy, Czechy.
Program Grupy B. Piątek: Francja - Słowacja 17; Polska - Turcja 20. Sobota: Słowacja - Turcja 17. Polska - Francja 20. Niedziela: Turcja - Francja 17. Polska - Słowacja 20. Wszystkie mecze w Polsacie Sport.
Skład reprezentacji Polski. Rozgrywający: Łukasz Żygadło, Fabian Drzyzga. Atakujący: Jakub Jarosz, Grzegorz Bociek. Przyjmujący: Bartosz Kurek, Michał Winiarski, Michał Kubiak, Michał Ruciak. Środkowi: Piotr Nowakowski, Marcin Możdżonek, Andrzej Wrona, Łukasz Wiśniewski. Libero: Paweł Zatorski, Damian Wojtaszek.