Siatkówka. Na co stać Polskę w finale Ligi Światowej? Nie można przegrać już w szatni

Ciężko trenujemy, nie psioczymy, nie marudzimy. To nasza siła. Młodzi patrzą, chcą się rozwijać i grać - mówi Sebastian Świderski, jeden z symboli kadry siatkarzy, która w środę rozpoczyna turniej finałowy LŚ.

Polacy zagrają w grupie z Argentyną, Bułgarią i Włochami. Obok tych ostatnich są faworytem do awansu do półfinału. W drugiej połówce rywalizować będą Brazylia, USA, Rosja i Kuba.

Nie wiadomo jeszcze, w jakim składzie wystąpią Polacy, czy np. trener będzie mógł wstawić do meczowej kadry Piotra Gruszkę, co próbował już robić w meczach z Brazylią pod koniec ubiegłego tygodnia. Ostatecznie jednak po rozmowach z działaczami wycofał się z tego pomysłu, ponieważ najbardziej doświadczony polski siatkarz nie odzyskał pełni sił po kontuzji.

Działacze spotkali się także z trenerem w innej sprawie - Andrea Anastasi przy pierwszym meczu z Brazylią odmówił telewizji Polsat wywiadów, do czego w LŚ jest zobowiązany. Po reprymendzie szkoleniowiec następnego dnia już rozmawiał z dziennikarzami.

Wszystko wskazuje na to, że zażegnano już konflikt między działaczami a zawodnikami. Po powrocie z wyjazdowych spotkań z Brazylią, USA i Portoryko siatkarze dostali do podpisania umowy na występy w kadrze. Ich zdaniem niekorzystne i zupełnie inne od wcześniejszych ustaleń, przede wszystkim w kwestii ubezpieczenia i wynagrodzenia. Punktem, który budził największe kontrowersje, były premie za wygrane mecze w turnieju finałowym. Nieoficjalnie wiadomo, że zażądali za każdy wygrany mecz w Lidze Światowej - fazie grupowej i finałowej - 40 tys. zł do podziału. Tak jak proponowali na pierwszym spotkaniu działacze, którzy z czasem zaczęli wycofywać się z obietnic. Ale na razie żadnych pieniędzy za dotychczasowe mecze nie dostali. Nie wiedzą też, ile dostaną za mecze w Trójmieście.

- Ta sprawa jest już żenująca - mówi Mirosław Przedpełski, szef PZPS. - Nie szukajmy dziury w całym, to są drobiazgi, zajmijmy się lepiej sportem i tym, co zrobić, by zajść jak najwyżej w finale.

Zawodnicy odmówili podpisania kontraktów, a w ramach protestu chodzili na zgrupowaniu w cywilnych ubraniach. - To nie był protest, tylko niektórzy chodzili w prywatnych strojach. Więcej na ten temat nie chcę mówić - dodaje prezes. Według zapewnień jego i innych działaczy kilka dni później przedstawiono projekt nowych umów, które ostatecznie zostały zaakceptowane.

Przemysław Iwańczyk: Jak pan ocenia szanse w turnieju finałowym?

Sebastian Świderski: Póki sędzia nie kończy meczu, trzeba grać o każdą piłkę. Nie można tego turnieju przegrać w szatni, tylko starać się wyrywać punkty w każdej akcji.

W grupie Polakom to chyba nie grozi...

- A z kim jesteśmy w grupie?

Z Włochami, Argentyną i Bułgarią.

- Ciekawa grupa. Spotkanie z Włochami będzie smaczkiem, pokaże, gdzie naprawdę jesteśmy. Argentyna to przecież rewelacja rozgrywek, więc łatwo z nimi nie pójdzie, a z Bułgarią, przypomnę, zawsze gramy o wszystko.

Chciałbym, żeby chłopaki stanęli na podium. Do tej pory nam się to nie udało, ale teraz mamy możliwości. Gramy u siebie, liczę na walkę, że nie będzie odpuszczonych meczów już w szatni.

Co jest największym atutem drużyny Anastasiego?

- Nikt nie patrzy na problemy, jakie są przy drużynie, na zamieszanie i zawieruchy, jakie miały miejsce przy podpisywaniu kontraktów. Ciężko trenujemy, nie psioczymy, nie marudzimy. To jest nasza siła. Młodzi patrzą, chcą się rozwijać i grać.

Protest, jaki ogłosiliście w związku z kontraktami, scementował drużynę?

- Tak, nie było między nami rozdźwięku, że jeden podpisuje, a drugi nie. Każdy miał możliwość wypowiedzenia się i zabrania stanowiska. Stanęliśmy wszyscy, przedstawiliśmy swoje zdanie jako grupa, a nie np. rada drużyny. To świadczy, jak bardzo jesteśmy skonsolidowani.

Zatarł się gdzieś podział między młodymi a starymi. Tych drugich już coraz mniej...

- Tak, zostaliśmy w mniejszości. Trzeba zmazać plamę za zeszły sezon, co otwiera szansę przed młodzieżą. My jej pomagamy.

Jak ocenia pan Anastasiego?

- Jest wytrwały w swojej pracy, zderzył się z trochę inną rzeczywistością, niż sobie wyobrażał. Dopiero teraz wie, na kogo może liczyć, bo chyba liczył na innych graczy, i jakie są relacje w polskiej siatkówce. Nie zraził się mimo to, wymaga wiele, czasem nawet więcej, niż można po niektórych oczekiwać. Ale tylko tędy droga do podnoszenia swoich parametrów.

W meczu z Brazylią Anastasi obraził się na siatkarzy i podczas przerw w ogóle z nimi nie rozmawiał.

- Każdy ma swoje metody. Anastasi dał się poznać jako człowiek spokojny. Ale z Brazylią nic nie wychodziło, może chciał jakoś wpłynąć na chłopaków.

Pracujemy wspólnie dwa miesiące, w drużynie już wytworzyły się jakieś zależności, więc trener już wie, jak na kogo wpłynąć. Moim zdaniem Anastasi chciał dobrze.

Zostaje pan w kadrze?

- Tydzień temu zaczął mi się zbierać płyn w kolanie. Podano mi czynniki wzrostu, miałem kilka dni przerwy, po których zaczynam od poniedziałku indywidualne przygotowania.

Wciąż liczy pan na wyjazd na mistrzostwa Europy i Puchar Świata?

- Pewnie, że tak. Czekam na powołanie, jeśli go nie będzie, cóż, życie będzie toczyć się dalej.

Kulisy zwolnienia trenera Matlaka: 'polowanie na moją głowę trwało długo. Wreszcie się udało'

Sebastian Świderski najlepszym libero Ligi Światowej ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.