Mariusz Wlazły: Pewnie. O tym, że nie zagrałem tak, jak bym chciał. To mnie zaskoczyło i przygnębiło.
- Nikt mnie nie pytał, jak się czuję. Nie byłem w formie. Brakowało mi pewności, automatyzmu, podejmowania właściwych wyborów. A to nie jest oznaką wysokiej dyspozycji. Jeśli już dobrze coś wykonywałem, bardzo się męczyłem. Byłem jednak cierpliwy, liczyłem, że moja dyspozycja będzie rosła. Tak się jednak nie stało.
- Nie wiem. Nie mam zamiaru nikogo oskarżać, że źle zostałem przygotowany do mistrzostw.
- Jeśli mam mieć do kogoś pretensje, to tylko do siebie, ponieważ nie byłem w stanie pomóc zespołowi.
- To prawda, że pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłem. Dzięki temu zdobyłem nowe doświadczenie.
Jakie?
- Że nie powinienem pojechać do Włoch, bo zabrałem komuś miejsce. Komuś, kto był w wyższej formie.
- Pierwszy set to był przypadek. Fizycznie nic mi nie dolegało, ale brakowało mi swobody. Może to był brak pewności siebie, bo w czasie przygotowań rozegrałem w sumie dwa całe mecze. W innych byłem zmieniany po pojedynczych błędach. Może z tego powodu nie czułem się komfortowo na boisku.
- Może to prawda, nie wiem... Naszej drużynie potrzeba było zwycięstw, by pozostać w turnieju. Mam świadomość, że przy mojej dyspozycji mogliśmy mieć problemy z wyjściem z grupy.
- Nie. Jest mi przykro, że tak źle wypadliśmy we Włoszech, a ja nie potrafiłem zrobić nic, żeby było inaczej. Jeśli ktoś mnie obwinia, trudno. Każdy ma prawo do swojego zdania.
- I dobrze, może to jest recepta na sukces. Jeśli takie głosy pojawiają się w związku, to może niech mi dadzą spokój, a nie ciągle narzekają, a to że w ubiegłym roku leczyłem kontuzję, a to że przeze mnie przegraliśmy mistrzostwa świata. Są w Polsce zawodnicy, którzy poradzą sobie na tej pozycji. Skupię się wtedy na grze w klubie, a po każdym ciężkim sezonie będę mógł przez trzy miesiące odpocząć i się wyleczyć.
- Nie, bardzo chciałbym pomóc kadrze, a także trenerowi Castellaniemu. Ale jeśli mam stale wysłuchiwać od ludzi nieznających się na siatkówce, że się nie nadaję, to niech dadzą mi święty spokój i więcej mnie nie powołują.
- Nie chciałbym tego, bo jeśli dzieje mi się krzywda, potrafię się sam obronić. Nie jest mi przykro, że nikt nie ujął się za mną, gdy jestem obrzucany błotem. Mam przyjaciół w kadrze, z którymi stale rozmawiam, z resztą grupy poprawiłem kontakty. Dla mnie ważniejsze jest to, co od nich usłyszę, niż deklaracje w mediach.
- Oczywiście, bo to jest człowiek znakomicie wykonujący swoją pracę. Słyszę, że jest za łagodny, że ktoś powinien "złapać nas za ryja". Chciałem na to odpowiedzieć, że takie czasy w sporcie już się skończyły, bo z niewolnika nie będzie pracownika. Nie uważam, że z trenerem trzeba być w przyjacielskich kontaktach, ale powinno się podchodzić do siebie z szacunkiem. Daniel tak nas właśnie traktuje, a my jego. Owszem, daje nam dużo swobody, ale gdy popełniamy błędy, jesteśmy karani. Były zdarzenia niezgodne z regulaminem i trener od razu na to reaguje. Są też kary pieniężne.
- Zapłaciłem podwójną za spóźnienie się na zgrupowanie. U nas w kadrze atmosfera była tak dobra, że to nie wychodzi na zewnątrz. Jestem przekonany, że gdybym zrobił coś bardzo złego, Daniel wyrzuciłby mnie bez dwóch zdań. On jest bardzo stanowczym człowiekiem, choć czasami także naszym kolegą.
Chciałbym, żeby Daniel został, bo to najodpowiedniejsza osoba na tym stanowisku. Przede wszystkim ma świetne podejście do młodych zawodników. Uczy ich, dzięki czemu robią wielkie postępy w bardzo krótkim czasie. Nie dotyczy to tylko pierwszej reprezentacji. Jeśli kadra B jest w Spale razem z nami, Daniel nie siedzi w pokoju. Obserwuje zajęcia młodych i radzi im, co muszą poprawić.
- Z Raulem Lozano świetnie współpracowało się przez pierwsze dwa lata. Później było już gorzej, ale nie chcę do tego wracać. Zresztą wszystko sobie już wyjaśniliśmy.