ME siatkarzy. Polska odpadła w ćwierćfinale. Wraca strach pod siatkę

To chyba najbardziej szokujący popis Polaków na mistrzostwach Europy w XXI wieku. Długo grali jak śnięci, ożyli, ale piątego seta nie wytrzymali. Z turnieju wyrzucili ich debiutujący w ćwierćfinale Słoweńcy

Odkąd naszą reprezentacją zawładnęli zagraniczni selekcjonerzy, każdemu przytrafiała się trauma. Raul Lozano bezsilnie przyglądał się, jak jego podwładni przegrywają na ME z Belgią. Daniel Castellani podpisał swoim nazwiskiem miejsca 13.-17. na mundialu. Andrea Anastasi współodpowiada za feralną, nieodwracalną w skutkach klęskę z Australią na igrzyskach olimpijskich.

Ale wtedy Polacy nie przylatywali na turnieje w glorii aktualnych mistrzów świata. Nie przylatywali tak bardzo przyzwyczajeni do seryjnego wygrywania ze wszystkimi i wszędzie, że przygnębia ich brąz na Pucharze Świata. Nie byli takim postrachem, że rywale z premedytacją oddają mecz, by wyminąć naszych na trasie do medalu - jak w Sofii uczynili Niemcy.

To było popołudnie niemal surrealistyczne. Pochodzić z kraju oszalałego na punkcie siatkówki i cierpieć na ćwierćfinale ME rozgrywanym chwilami w głuchej ciszy, przy ledwie kilkuset kibicach, oraz po rozmowach z gospodarzami, którzy modlą się, by atmosferę w hali ocalił najazd kibiców z Polski. Dopingować siatkarzy przekonanych, że wypada im mierzyć wyłącznie w złoto, a chwilami rozczulająco bezradnych.

Mateusz Mika czego nie dotknął, zamieniał w stracony punkt. Gdy rywale w jego kierunku serwowali, to brali asa. Gdy wyciągali wysoko ręce, to naszego przyjmującego blokowali. Gdy szykowali się do odbioru zagrywki, to zdarzało się, że Polak trafiał w głowę Michała Kubiaka.

Kontrowersyjne decyzje podejmował rozgrywający Fabian Drzyzga. Bartosz Kurek po beznadziejnym drugim secie (dwa z dziewięciu udanych ataków) musiał na trochę ustąpić miejsca Dawidowi Konarskiemu - a przecież wszyscy zdają sobie sprawę, że jako jedyny nie ma pełnowartościowego zmiennika, dlatego był w tym wyniszczającym sezonie reprezentacyjnym eksploatowany do upadłego.

Ale wytykanie pojedynczych winnych nie ma sensu. Siatkarze Stephane'a Antigi długimi okresami wyglądali na kompletnie wyzutych z energii, wreszcie ciałem stawały się ich słowa - wypowiadane niechętnie, ale jednak wypowiadane - o wycieńczeniu i znużeniu morderczym sezonem reprezentacyjnym, rozciągniętym już na pięć miesięcy. Pięć miesięcy upływających w rytmie: zgrupowanie i mecze w Spale, wyprawy do USA, Iranu i Brazylii, zgrupowanie w Arłamowie, wyprawa do Japonii, zgrupowanie w Spale, wyprawa do Bułgarii. Jeśli Kurek wzdycha, że nie obejrzy piłkarzy walczących z Irlandią o Euro 2016, bo musi odpocząć nie tylko od siatkówki, ale w ogóle od sportu, to znaczy, że dzieje się naprawdę źle. Nawet jeśli trenerzy spoglądają w regularnie przeprowadzane badania krwi i sprawdzają, komu ile wolno trenować. Istnieje jeszcze zmęczenie psychiczne, trudniejsze lub wręcz niemożliwe do zmierzenia.

Polacy walczyli, w trzecim secie ewidentnie ożyli. Ale nawet wtedy widzieliśmy, że płacą za wyszarpywane punkty potwornym wysiłkiem. I że pomaga im doświadczenie zdobyte w grach pod wysokim napięciem. Im dłużej trwały wymiany, tym częściej Polacy kończyli je szczęśliwie. Czasem sprytnie trącał piłkę Kubiak, czasem przepchnął ją w zwarciu Karol Kłos, najlepszy środkowy mundialu - i jedyny wypoczęty, miesiącami leczył uraz.

Ale końcówki nie wytrzymali. Rywale spodziewali się, że nasz rozgrywający unika już współpracy z Kurkiem, i obstawiali przeciwległe skrzydło. Skutecznie. Przechytrzyli przeciwnika, którego na ostatnim mundialu obwołano mistrzami piątego seta.

Szokujący paradoks: akurat teraz, gdy trwa era naszej siatkówki świetności, Polacy nie zdobędą medalu na ME, na których sunęli po teoretycznie najszerszej możliwej autostradzie do półfinału. Belgia, Słowenia, Białoruś, znów Słowenia. Ta ostatnia na poprzednim turnieju zajęła 13. miejsce. Na mundial ani igrzyska jeszcze nie awansowała. Do Ligi Światowej nawet jej nie zapraszają, więc rywalizuje - ostatnio zwycięsko - w jej uboższej siostrze Lidze Europejskiej.

Pierwsze skojarzenie ze słowem "Słowenia" mogło budzić niepokój, w końcu reprezentacja uległa jej na początku kadencji Antigi, w eliminacjach do trwających ME. Tyle że wówczas wystarczyło jej urwać dwa inauguracyjne sety, by zagwarantować sobie awans - i to uczyniła. W normalnych okolicznościach już takich wpadek nie miewała. Nigdy.

Rywalom grało się oczywiście wygodnie. Czuli się fantastycznie fizycznie, co oczywiste, oni rozgrywają najważniejszą imprezę sezonu, podporządkowali jej wszystko. A zarazem z każdą kolejną akcją czuli, że niezależnie od finału zbiorą za ten ćwierćfinał wyłącznie pochwały. I że przechodzą do historii.

Przeszli. A Polacy, którzy nie chcieli słyszeć o odpoczynku po PŚ, bo dyszeli od żądzy rewanżu za niepowodzenie w Japonii - medal z brązu nazywali medalem z buraka - oberwali po głowach jeszcze mocniej niż poprzednio. Miał być czwarty z rzędu turniej z co najmniej półfinałem, jest spektakularna katastrofa. I znów obleciał nas strach. Bo styczniowe kwalifikacje olimpijskie w Berlinie są obsadzone znacznie mocniej.

Jak narysować sportowca jedną kreską nie odrywając ręki? Właśnie tak! [GRAFIKI]

Czy siatkarze pojadą na igrzyska do Rio?
Więcej o:
Copyright © Agora SA