Puchar Świata Siatkarzy 2015. Ameryka zestrzelona

Polscy siatkarze zdmuchnęli USA z boiska serwisem i po zwycięstwie 3:1 zostali ostatnimi niepokonanymi w turnieju. W nocy z wtorku na środę zagrają z Włochami o Puchar Świata

Jeszcze nie zdobyli złota, ba, jeszcze nie zagwarantowali sobie nawet srebra, które daje awans do turnieju olimpijskiego w Rio de Janeiro. Polacy jednak już podarowali kibicom dwa wielkie przeżycia. Triumf nad Rosją - można powiedzieć, że tradycyjny, biją ją notorycznie - oraz triumf nad USA - ostatnio oglądany bardzo rzadko, jeszcze bardziej spektakularny.

Minione kilkanaście dni, a także poniedziałkowy mecz przebiegały jak opowieść o rewolwerowcu, który wygrywa pojedynki zawsze i wszędzie, buduje legendę nietykalnego, aż trafia na lepszego od siebie. Amerykanie w ośmiu spotkaniach zdobyli komplet 24 punktów, m.in. dlatego że serwowali jak natchnieni. Tak potężnie jak precyzyjnie. Nikt inny nie słał tylko asów.

Na Polaków też naskoczyli agresywnie, sami natomiast radzili sobie z każdym wyprowadzanym w rewanżu ciosem rywali. W pierwszym secie - jedynym dla nich zwycięskim - nawet po arcymocnej zagrywce Bartosza Kurka, gdy musieli ścigać piłkę daleko poza boiskiem, potrafili wyprowadzić atak i zdobyć punkt. Trzecią partię też rozpoczęli od kanonady Matthew Andersona, najskuteczniej serwującego siatkarza PŚ.

Wtedy zmasowanym atakiem z pola zagrywki wreszcie odpowiedzieli Polacy. Amerykanów trafiali kolejno rewolwerowiec Mateusz Bieniek, rewolwerowiec Michał Kubiak, rewolwerowiec Fabian Drzyzga oraz - on akurat pociągał za cyngiel delikatnie - Piotr Nowakowski. Ta serwisowa strzelanina, a także fenomenalne obrony uwijającego się przy podłodze Pawła Zatorskiego chyba rozstrzygnęły. Na kolejnego seta Amerykanie wyszli ostro poturbowani, prawdopodobnie z silnymi zawrotami głowy.

I Polacy przywalili im setem koszmarem. Do 15 siatkarze USA nie przegrywają właściwie nigdy - nie przytrafiło im się to ani w ośmiu wcześniejszych meczach PŚ, ani w żadnych z 16 meczów ostatniej Ligi Światowej, ani w żadnym z 16 meczów ubiegłorocznej LŚ. Równie mocno oberwali tylko w jednym secie jednego z dziewięciu meczów ostatniego mundialu - z Francją. Czyli zdarza im się to raz na 49 spotkań, są znani raczej z tego, że nie odpuszczają nigdy, nie deprymuje ich żadna seria nieudanych zagrań. Wystarczy, by nabrać pewności, że tym razem znokautowani Amerykanie zobaczyli po ostatniej akcji gwiazdy?

Polacy nie tyle wygrali, ile dali show. Znów udowodnili, że z ich zwycięstw odniesionych w nienadzwyczajnym stylu nie wolno wyciągać żadnych wniosków, ponieważ dostosowują się do poziomu przeciwnika - najwyżej nad siatką latali w hitach z Rosją oraz USA. Uporali się w decydującym momencie z przeciwnikiem wybitnie niewygodnym, którego za kadencji trenera Stéphane'a Antigi pokonali wcześniej ledwie raz na sześć prób. I przypomnieli, że nie zależą od jednostek, nie sposób przewidzieć, kto zostanie bohaterem meczu. W tokijskiej hali Yoyogi - to tu sięgali po srebro mundialu w 2006 r., pierwszy polski medal ery nowożytnej - nagrodę dla najlepszego na boisku odebrał Bieniek, ale chyba jeszcze efektowniejszy popis dał Michał Kubiak. Skrzydłowy umiejący użyć siły, ale nade wszystko lubiący rywala przechytrzyć, najchętniej sposobem niekonwencjonalnym. Piłkę tylko delikatnie trącić, minąć blokującego łagodnym lobem o niespodziewanej trajektorii, wykryć między jego rękami lukę, która teoretycznie nie istnieje. Jeśli siatkówka miewa wirtuozów, to miewa ich właśnie w zawodnikach błyskotliwych jak Kubiak. Błyskotliwych i idealnych na drużynę USA, której tępą siłą złamać się nie da.

Polacy odebrali Amerykanom pozycję lidera. Rywalizację kończą meczem z Japonią (wtorek, godz. 7.15) oraz szlagierem z Włochami (3.30 z wtorku na środę), który rozstrzygnie o tym, czy zdobędą ostatnie prestiżowe trofeum, jakiego naszej siatkówce brakuje (dwukrotnie zdobywała srebro PŚ). Na razie sprawiają, że mówiąc o nich, możemy używać największych przymiotników i najbardziej ryzykownych porównań, wcale nie ryzykując, że cokolwiek zabrzmi śmiesznie. Z którejkolwiek strony bowiem na nich spojrzeć, dzieje się historia.

Poniedziałkowy mecz miał być kulminacją PŚ, odbył się więc w pierwszą rocznicę zdobycia przez Polaków złota mundialu. Idealny moment, by przypomnieć, kto panuje w świecie nad siatką, prawda?

Hubert Wagner prowadził reprezentację Polski w 56 oficjalnych meczach, wygrał 41. Traf chciał, że po raz 56. w spotkaniu z USA prowadził naszą kadrę również Stéphane Antiga. Zgadnijcie, ile odniósł zwycięstw? Tak, 41.

Trofeum na razie nasi siatkarze zatem nie mają, olimpijskiego awansu też nie, ale przebieg japońskiego turnieju nakazuje im mierzyć najwyżej, inaczej zwyczajnie nie wypada: w zdobycie PŚ po odniesieniu kompletu 11 zwycięstw. Dokonywali tego wyłącznie najwięksi: wszechpanująca w pierwszej dekadzie XXI w. Brazylia według Bernarda Rezende (2003), a także wszechpanujący w ostatniej dekadzie XX w. Włosi znani jako "Generazione di Fenomeni". Czy dorównać obu potęgom to nie jest jedynie słuszny cel reprezentacji, która chciałaby zapanować w dekadzie właśnie trwającej?

Siatkarski Puchar Świata pełen absurdów. O co chodzi Japończykom? [ZDJĘCIA]

Czy Polska awansuje do IO w Rio de Janeiro?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.