Siatkówka. Natrudniejszy mecz Grzegorza Boćka

- Najbardziej przeżywałem poniedziałki, bo we wtorki miałem chemię. Chciałem, żeby dzień trwał jak najdłużej - opowiada siatkarz Grzegorz Bociek po zwycięskiej walce z nowotworem.

Bociek, uchodzący za jeden z największych talentów polskiej siatkówki, zniknął z boiska na pół roku. 1 października zawodnik Zaksy Kędzierzyn-Koźle ogłosił na konferencji prasowej, że choruje na nowotwór układu limfatycznego i zawiesza karierę. Na szczęście nowotwór został wykryty w bardzo wczesnym stadium i po półrocznej terapii Bociek poinformował, że choroba ustąpiła, a on wraca do treningów. Trener reprezentacji Stephane Antiga od razu powołał go do szerokiej kadry seniorów na sezon 2015.

Gdy dowiedział się pan od lekarzy, że choroba ustąpiła, od razu pan to ogłosił, czy chciał przeżyć tę chwilę w samotności?

- Raczej to pierwsze, bo gdy tylko się dowiedziałem, zacząłem do wszystkich dzwonić... tylko że nikt ode mnie nie odbierał telefonu (śmiech). Później zaczęli oddzwaniać i informacja się rozniosła, a potem przez cały dzień byłem pochłonięty udzielaniem wywiadów. Ciężko zliczyć, ile odebrałem telefonów, ale rozmawiałem do godziny 23.

Tylko w ciągu 60 minut wpis na pańskim profilu na jednym z portali społecznościowych w internecie polubiło ponad 6 tys. osób. Dostał pan ogromne wsparcie.

- Na początku w ogóle nie wchodziłem na Facebook i inne strony, nie odczytywałem wiadomości, podobnie było z SMS-ami. Po pewnym czasie nawet trochę miałem tego dość, ale następnego dnia już odpisałem, komu mogłem. To wszystko jest niezmiernie miłe i cieszę się z każdej formy wsparcia. To dla mnie bardzo ważne.

Co się z panem działo przez te ostatnie pół roku?

- Dużo czasu zajmowało leczenie. Generalnie po każdej z 12 chemii noce były niesamowicie ciężkie, bo prawie cały czas wymiotowałem i gorączkowałem. To trwało mniej więcej do godziny 4-5 nad ranem. Gdy wybijała ta pora, powoli zaczynało to ze mnie schodzić i mogłem zasnąć. Były może takie dwie chemie, że w miarę fajnie się czułem, ale z reguły było ciężko. Niby jestem silny i wysportowany, ale na to nie ma reguły. Znajoma siostry miała chemię i ani razu nie wymiotowała, a mnie to strasznie męczyło. Każdy organizm jest inny.

Jest pan znany z pozytywnego nastawienia do życia. Ale chyba były momenty zwątpienia?

- Były, ale krótkie. Na takiej zasadzie, że wracałem z chemii, kładłem się do łóżka i po prostu leżałem. Mdłości, wymioty i gorączki męczyły strasznie i wtedy różne rzeczy przychodziły do głowy. Myślałem, dlaczego mnie to spotkało, dlaczego to się dzieje, dlaczego jest tak ciężko? Nie trwało to jednak długo i raczej starałem się myśleć, żeby tylko tę noc wytrzymać, bo kolejne były już dużo lepsze. Tak naprawdę to najbardziej przeżywałem poniedziałki, bo we wtorki miałem chemię. Chciałem wówczas, żeby ten dzień trwał jak najdłużej, żeby jak najlepiej wykorzystać czas. Jak przychodziła pora snu, to odwlekałem ten moment. Oglądałem filmy, wiedząc, że po chemii cały dzień będę miał stracony.

O siatkówce pan nie zapomniał?

- Oglądałem spotkania, czasem chodziłem na mecze Zaksy. Na początku chciałem normalnie trenować i jeździć z chłopakami na wyjazdy, ale szybko dotarło do mnie, że tak się nie da funkcjonować. Musiałem wyhamować, odpocząć od siatkówki, choć tylko trochę, bo od niej nie da się odpocząć. To coś, bez czego nie mogę żyć. Na pewno jednak miałem więcej czasu, który mogłem poświęcić dla rodziny i dla siebie.

Bez pana na mistrzostwach świata Polska sięgnęła po złoty medal...

- Mundialu nie przegrałem jednak przez chorobę, ale w czystej rywalizacji. Po prostu byłem za słaby. O chorobie dowiedziałem się w okresie przygotowawczym Zaksy. Wcześniej w kadrze normalnie trenowałem. Dopiero potem zaczęły się problemy z oddychaniem i stopniowo to wszystko wyszło. Jasne, fajnie byłoby być członkiem takiej drużyny, ale dopingowałem chłopaków przed telewizorem i przeżywałem wszystko razem z nimi. Cieszę się przede wszystkim, że poziom polskiej siatkówki cały czas rośnie.

Od razu dostał pan powołanie do kadry. Zaskoczenie?

- Przez cały czas leczenia byłem w kontakcie ze Stepnanem Antigą i informowałem go o przebiegu. Wiedział zarówno o wynikach badań, jak i o momentach złego samopoczucia. Nie było więc zaskoczenia, ale na pewno jest mi bardzo miło.

Na Facebooku pisał pan, że za miesiąc zaczyna treningi na 100 proc. Uda się wrócić tak szybko po tak ciężkiej chorobie?

- Tak powiedziała prowadząca mnie pani doktor, choć jeszcze czekają mnie badania wydolnościowe w Warszawie. Zanim do tego dojdzie, będę delikatnie i powoli wchodził w rytm zajęć. Na razie będą to ćwiczenia wzmacniające, a za miesiąc ruszę pełną parą.

Jakie plany na przyszły sezon? Zostaje pan w Kędzierzynie-Koźlu?

- Jakiegoś wyjścia awaryjnego trzeba będzie szukać, ale słyszałem, że klub mnie chce zatrzymać, dlatego głowę mam spokojniejszą. Bo ja bardzo chcę zostać w Zaksie.

Piłkarze z Premier League polecają książki. Dużo "Pottera" i Browna [ZOBACZ]

Więcej o:
Copyright © Agora SA