Polska siatkówka. kto policzy niczyje pieniądze

Przykrym skutkiem ubocznym aresztowania oskarżonych o łapówkarstwo szefów PZPS jest aureola, która rozbłysnęła nad głową Janusza Biesiady. Były prezes wyrósł na pierwszego moralistę w środowisku siatkarskim dzięki temu, że prokuratura oskarżyła go przed laty m.in. o oszustwa, ale sąd nie przyznał jej racji.

W wywiadach Biesiada nie przypomina tylko, że wpędził PZPS w finansową zapaść; że popadł w rażący konflikt interesów, bowiem na podstawie kuriozalnego kontraktu menedżerskiego jako sekretarz generalny wystawiał faktury samemu sobie, czyli firmie Janusz Biesiada; że nie wypłacił siatkarkom obiecanych premii za zdobycie mistrzostwa Europy; że inny sąd zawiesił zarząd z nim na czele, bo związek nie rozliczył się z państwowych dotacji.

Wyliczankę można by ciągnąć, w każdym razie Biesiada zarządzał związkiem skandalicznie. Sukces osiągnął głównie taki, że usłyszał uniewinniający wyrok w procesie karnym.

Podać się do dymisji powinien był wówczas również dlatego, że prokuratura postawiła mu poważne zarzuty, co rujnowało wizerunek polskiej siatkówki. Nie podał się, odszedł po przegraniu wyborów.

Dziś podać się do dymisji powinni Mirosław P. i Artur P. Ich sytuacja jest jeszcze bardziej ewidentna - skoro sąd zgodził się na trzymiesięczny areszt, to znaczy, że argumenty prokuratury uznał za "wysoce uprawdopodobnione". A zza krat też można zrezygnować. Wystarczy przekazać oświadczenie adwokatom.

Skala przewinień panów P. - jeśli zarzuty się potwierdzą - jest inna niż ich poprzednika, ale generalnej konstatacji to nie zmienia - odkąd piszę jako dziennikarz o polskiej siatkówce, rządzą nią ludzie, którzy rządzić nie powinni. A paradoks polega na tym, że przez te kilkanaście lat dyscyplina wspaniale się rozwijała. Rewolucję wzniecił Biesiada, który wprosił się z Polską do Ligi Światowej, a zakończyli jego następcy, wynosząc naszą siatkówkę na światowy szczyt - organizacyjny i sportowy. Co przypomina mi o pewnej formacji mentalnej, nader częstej wśród działaczy sportowych. O specyficznej moralności, która daje "prawo" dogadzania sobie finansowo w zamian za sukcesy menedżerskie. Czasami w sposób sprzeczny z prawem, czasami balansujący na granicy, a czasami tylko nieprzyzwoity. Działacze czują się w porządku, zwłaszcza że biorą pieniądze sponsorskie lub publiczne, czyli niczyje.

Zanim P. wygrał w 2004 roku wybory na prezesa, mówił: "Jestem fanatycznym kibicem siatkówki, sam do dziś gram i nie zamierzam na niej zarabiać, zresztą jako przedsiębiorca w wielu branżach mam z czego żyć. Będę prezesem społecznym". Obiecywał też regularne audyty, których potem albo nie przeprowadzał, albo ich wyników nie upubliczniał. Trochę jak FIFA, która wynajęła renomowanego śledczego, by tropił domniemaną korupcję przy wyborach organizatorów mundiali, a potem pomimo jego protestów ujawniła z raportu tylko tyle, ile jej pasowało.

O znikających pieniądzach w PZPS pisałem już rok temu, gdy prezes P. apelował o dodatkowe 16 mln zł z budżetu państwa, strasząc, że wprawdzie bez nich uda się rozegrać MŚ w Polsce, ale będzie "szaro, buro i ponuro". Nie podejrzewałem nikogo o łapówkarstwo, ale zdawałem sobie sprawę, że naszym sportem kręcą czarodzieje potrafiący rozpuścić w powietrzu każdą górę pieniędzy. Strukturę magicznych technik znamy - oplatają się gęstą siecią spółek i usług konsultingowo-organizacyjnych, które bywają mniej lub bardziej zbędne, zbyt kosztowne, obsadzane przyjaciółmi i znajomymi królikami. Granice wyznacza tutaj wyłącznie wyobraźnia, nie sposób precyzyjnie ustalić, ile homarów powinno przypadać na uczestnika pomeczowych bankietów, a ile kasy można nadmuchać w baloniki fruwające nad podium dla zwycięzców. A nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiada, że działacze doją podatnika, to niekoniecznie udowodnimy im łamanie prawa.

Zarząd PZPS zamierza w środę zawiesić obu prezesów, zadeklarował też zlecenie niezależnej, renomowanej firmie przeprowadzanie audytu organizacji MŚ. To posunięcia oczywiste, choć zbyt skromne - trzeba ogłosić nowe wybory, a zewnętrzni kontrolerzy powinni przeanalizować każdą wydaną przez związek złotówkę. Siatkówkę w końcu finansujemy w sporej mierze z dotacji oraz sponsorskich pieniędzy spółki skarbu państwa. Inne dyscypliny zresztą też, więc wszystkie związki sportowe wypadałoby wreszcie zmusić - prawnie - do corocznego wywieszania w internecie audytu ich działalności.

Po nogach ich poznacie? Przekonajmy się! [QUIZ]

Co uważasz o korupcji w PZPS?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.