Krzysztof Ignaczak: Właśnie tak, jak to wyglądało; Kubańczycy dużo zdrowia nam nie zabrali, co cieszy w perspektywie sobotniego półfinału. Zagraliśmy swoje, byliśmy od początku niesamowicie skoncentrowani, czego efektem jest ten wynik. Zresztą, nie po to wyszliśmy na boisko podstawową szóstką, żeby odpuszczać czy grać na pół gwizdka. W takim meczu, w warunkach bojowych, mogliśmy przećwiczyć kolejne warianty ustawienia i rozegrania w ataku - końcowy rezultat wskazuje, że było całkiem nieźle.
Jednym z naszych przedmeczowych założeń było, by w tym elemencie oddać im jak najmniej punktów. Rzeczywiście, ich serwis potrafi być piorunujący, lecz my znaleźliśmy na to receptę, dzięki czemu udało się powstrzymać jeden z ich największych atutów; w kryzysowych momentach podbijaliśmy po prostu piłkę do góry i staraliśmy się ją oddać na drugą stronę w możliwie jak najtrudniejszy sposób.
Oczywiście, bo mecz meczowi nierówny. W Sofii grają nie trzy, ale sześć najlepszych obecnie drużyn na świecie i sobotni półfinał, a także - daj Boże - niedzielny finał, wcale nie będą łatwiejsze, niż spotkania z Brazylią i Kubą. Dla nas nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia, z kim zagramy w półfinale - i tak będziemy musieli odpowiednio się skoncentrować, a Bułgaria, Niemcy i USA [każda może jeszcze awansować] to drużyny na zbliżonym do siebie poziomie. Jeśli jednak w meczu z którąkolwiek z nich zagramy to, co potrafimy, na co najmniej 80 % - powinno być dobrze.