Wielki awans PGE Skry Bełchatów. Znów wygrali 3:0!

Dwie kolejki przed zakończeniem fazy grupowej Ligi Mistrzów PGE Skra zapewniła sobie pierwsze miejsce. I to w jakim stylu! W czterech meczach nie straciła nawet seta

- Gdyby po losowaniu ktoś mi powiedział, że tak będziemy grać, uznałbym, że chyba jest pijany - śmiał się Jacek Nawrocki, trener PGE Skry. Bo przecież w grupie śmierci jego drużyna trafiła na dwóch zwycięzców Ligi Mistrzów. Awans przypieczętowała w hali, która dotychczas skrajnie im nie sprzyjała.

- Specyficzny obiekt i doping niemieckich kibiców powoduje, że we Friedrichshafen każdemu gra się bardzo ciężko - mówił przed meczem Nawrocki. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania można było się przekonać, że to prawda. Choć trybuny nie wypełniły się w 100 proc., to jednak około 3 tys. ludzi robiło ogromny hałas. Większość wyposażona była w kołatki, a dodatkowo wspomagał ich zespół muzyczny. Dziwne było też oświetlenie, które zresztą zostało w pełni włączone dopiero pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Część rozgrzewki zawodnicy prowadzili niemal po ciemku.

Trener Skry postawił na taką samą szóstkę jak w pierwszym spotkaniu, podobnie zresztą jak Stelian Moculescu. Drużyna z Bełchatowa po raz czwarty grała we Friedrichshafen, trzy wcześniejsze spotkania przegrała sromotnie. Jednak patrząc na twarze naszych zawodników, można było spokojnie czekać na mecz. Mobilizacja była bowiem ogromna. Już po kilku akcjach widać było, kto jest lepszy. Przede wszystkim siatkarze Skry nie byli tak spięci jak w pierwszym spotkaniu. To sprawiło, że grali jeszcze lepiej niż w środę.

Początek gry był niezwykle efektowny. Po bardzo długich wymianach kibice bili brawo na stojąco. Większość z nich wygrywała jednak Skra. - Na tablicy było 8:6, a ja miałem wrażenie, jakby to był już drugi set. Chłopcy byli mokrzy od wysiłku - opowiadał trener Skry.

W ataku szalał Mariusz Wlazły. Jakby tego było mało, gnębił Niemców zagrywką. - Kiedy podciął piłkę i trafił w boisko, Kuba Novotny podszedł do mnie i powiedział, że wraca do Czech. Bo przy takim zawodniku on tu nie ma czego szukać - śmiał się trener bełchatowskiego zespołu.

A że koledzy nie ustępowali swojemu kapitanowi, mistrz Polski osiągnął sporą przewagę. Nawrocki tylko raz musiał poprosić o czas - gdy z wyniku 9:14 zrobiło się 12:14. Szybko jednak sytuacja wróciła do normy. Ostatni punkt w pierwszym secie zdobył blokiem na Joao Jose, największej gwieździe VfB, Marcin Możdżonek.

Skra nie zwalniała. Nawet trener, zwykle bardzo zdenerwowany, w drugiej partii mniej biegał, uśmiechał się i żartował z rezerwowymi. Nie miał jednak powodów do niepokoju, bo jego zawodnicy spisywali się kapitalnie. Moculescu brał czasy, robił zmiany, ale efektów nie było. Nie mogło być, bo różnica między zespołami była ogromna. Czasami można było odnieść wrażenie, że bełchatowianie wręcz bawią się z przeciwnikami.

Mistrzowie Polski świetne serwowali, przez co rozgrywający VfB Lukas Tichacek i jego zmiennik Juraj Zatko nie potrafili oszukać blokujących. Choć punktowych bloków nie było za wiele, to mnóstwo ataków siatkarze Skry podbijali i wyprowadzali kontry. Niemieccy kibice aż łapali się za głowy, gdy po kolejnych zbiciach, wydawałoby się - nie do obrony, na drodze piłki znajdował się jeden z naszych graczy. Wyglądało to tak jak w spotkaniach kobiecej reprezentacji Japonii.

Nawet bardzo głośny doping ucichł, a zespół muzyczny grał coraz rzadziej. Chwilami słychać było tylko kilkunastu polskich kibiców z biało-czerwonymi szalikami.

Wygrywając drugiego seta, Skra zapewniła sobie wyjście z grupy. Później walczyła już o pierwsze miejsce w grupie, bo gwarantowało je zwycięstwo za trzy punkty. Trudno bowiem przypuszczać, by w ostatniej kolejce bełchatowianie nie pokonali Rematu Zalau. Rozpędzona drużyna zniszczyła przeciwników, choć trener Nawrocki wpuścił na boisko wszystkich rezerwowych. Dzięki temu zadebiutował w Lidze Mistrzów Karol Kłos. Ostatni punkt w meczu zdobył Michał Bąkiewicz.

Na pytanie, czy Skra może grać jeszcze lepiej, Wlazły odpowiedział, że tak. - Przede wszystkim możemy uniknąć prostych błędów, jak choćby moje dogranie piłki do siatki. Przekombinowałem, bo chciałem maksymalnie utrudnić rywalom życie - dodał.

Szkoleniowiec Skry chwalił przeciwników, którzy w pierwszym secie zagrali jego zdaniem kapitalnie. - Ale długie wymiany, które wygrywaliśmy, napędzały nas. Kluczem była jednak ogromna mobilizacja i nauczka z poprzednich lat. Świetnie wypadliśmy w elementach ofensywnych, ale nie mogę do niczego się przyczepić - zakończył.

- Odkąd gram we Friedrichshafen, nikt nas tak nie zdominował. Nawet nie możemy mieć do siebie pretensji - podsumował Jose.

Dziś PGE Skra leci do Kataru, gdzie od czwartku będzie grała w klubowych mistrzostwach świata.

VfB - PGE Skra 0:3

Sety: 20:25, 19:25, 18:25

VfB: Tichacek, Trommel 8, Bauer 5, Gontariu 2, Winters 4, Jose 10, Rosić (libero) oraz Venno 3, Zatko 2, Fromm, Vemić 2, Bohme,

PGE Skra: Falasca 2, Winiarski 9, Możdżonek 9, Wlazły 14, Kurek 8, Pliński 7, Zatorski (libero) oraz Antiga 3, Woicki, Novotny 1, Bąkiewicz 1, Kłos

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.