PlusLiga. Złoto dla Skry!

Kto wierzył w przełamanie hegemonii bełchatowian w lidze, musi odłożyć nadzieje do przyszłego roku. W czwartym meczu finału zespół Jacka Nawrockiego po pasjonującym boju wydarł zwycięstwo jastrzębianom i po raz szósty z rzędu został mistrzem kraju.

Jak tak dalej pójdzie polska liga siatkówki - ze względu na swoją przewidywalność - może zapracować na miano najnudniejszych rozgrywek świata. Rok w rok to samo. Każdy walczy, jak może, a na koniec i tak wygrywają oni. Z różnych względów tegoroczne rozgrywki stwarzały szansę na złamanie dyktat bełchatowian. Nic z tego. Monopol Skry na sukces w krajowym wydaniu nie podlega dyskusji, niezależnie czy komuś się to podoba, czy nie.

Podsumowanie było godne finałowej rywalizacji. Tak jak zapewniał dzień wcześniej trener Roberto Santilli, jego drużyna pokazała wczoraj charakter. Właściwie od samego rana we wtorek zaklinali rzeczywistość. Najpierw zupełnie zrezygnowali z przedpołudniowego treningu, by na czwarty mecz wyjść w swoich czarnych strojach. Tych, w których w meczach play-off jeszcze nie polegli. Nie pomogło.

Smutne, że finały zupełnie nie wyszły Pawłowi Abramowowi. Największy gwiazdor JW. nie przypominał człowieka, który doprowadził w tym sezonie drużynę do triumfu w Pucharze Polski. Wczoraj momentami świetnie zastępował go Marek Novotny. Gdyby nie Czech, pewnie emocje skończyłyby się dużo szybciej. A tak - Jastor wręcz nimi kipiał.

Najpierw kapitalny drugi set, w którym ze stanu 9:13 jastrzębianie wyszli na prowadzenie na drugiej przerwie technicznej i po morderczej grze na przewagi wyszarpali gościom seta. Potem, bodaj najbardziej niecodzienny set w całych rozgrywkach PlusLigi. Skra prowadząc 15:8 oddała rywalom osiem punktów z rzędu! Ogromna w tym zasługa wprowadzonego wcześniej Pedro Azenhi, który pięciokrotnie wyrastał ponad siatkę i skutecznie zatrzymywał bełchtowian. A do tego jeszcze dziesięć nieudanych prób w ataku Mariusza Wlazłego! Siatkarza niezastąpionego, który w całym meczu zdobył 38 punktów. Nie miał dnia Bartosz Kurek, ale tym razem to Stephan Antiga wykonał za niego kawał świetnej roboty. Niekwestionowanym bohaterem czwartego meczu okazał się Michał Winiarski. To do niego należała piłka meczowa na wagę szóstego mistrzostwa kraju i słusznie został wybrany MVP meczu.

- Umówiliśmy się z chłopakami, że zwycięstwo w trzech setach nie będzie smakować tak jak wywalczone po tie-breaku. To oczywiście żart. Nie wiem, co powodowało takie przestoje w naszej grze. Takie coś zdarza się chyba tylko w meczach na takim poziomie - mówił "Winiar". - Po świetnych fragmentach gry chyba zbyt szybko chcieliśmy zakończyć sety i dlatego nam nie wychodziło. Nic dziwnego - ciążyła na nas niesamowita presja - tłumaczył trener Nawrocki.

Wlazły był wyczerpany. Przyznał nawet, że nie czuje ręki. - Dobrze, że to już koniec i nie musimy wracać do domu na piąty mecz - odetchnął z ulgą. Jastrzębianie mają prawo odczuwać niedosyt. - Pokazaliśmy serce do gry, ale oni byli od nas bardziej stabilni. Po tym, co pokazali w Jastrzębiu, zasłużyli na tytuł. Myśmy mieli swoją szansę w Bełchatowie, ale jej nie wykorzystaliśmy. Może zabrakło doświadczenia? - zastanawiał się Santilli.

Tak czy inaczej zaliczyli jeden z najbardziej udanych sezonów w historii klubu. Dali z siebie, ile mogli. Na Skrę to nie wystarczyło. Najważniejsze dla nich, że obok bełchatowian będą reprezentować kraj w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. - Mimo wszystko nie potrafię się cieszyć. To wbrew mojej naturze - przyznał Włoch, który nie podjął jeszcze decyzji, czy pozostanie w Jastrzębiu na przyszły sezon. - Polska to mój drugi dom, ale trzeba przemyśleć wiele aspektów. Trener Skry zostaje na pewno. - Stałoby się tak niezależnie od wyniku finału - przekonywał Konrad Piechocki. - To nie jest przegrany sezon. Mamy mistrzostwo Polski i klubowe mistrzostwo świata. Zrobiliśmy wielką promocję polskiej siatkówce - zakończył prezes Skry.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.