Dla kogo finał PlusLigi? Faworyta brak

- Każdy wynik w konfrontacji Zaksy z Jastrzębiem jest możliwy. Własna hala nie stanowi żadnego atutu. Obie drużyny grają falami i zadziwiająco zmieniają taktykę - ocenia ekspert Wojciech Drzyzga

Obie ekipy rozegrają w Kędzierzynie-Koźlu piąty, decydujący o awansie do finału PlusLigi mecz. Początek we wtorek o godz. 18.

Marcin Fejkiel: Komentował Pan w telewizji weekendowe mecze w Jastrzębiu. Jakie wrażenia?

Wojciech Drzyzga, ekspert Polsatu Sport: Jeśli chodzi o poziom sportowy, oba spotkania były nierówne. Taki siatkarski kogel-mogel. Nie wiem, z czego to wynikało. Z nerwowości? Powagi sytuacji? Oba zespoły nie potrafiły utrzymywać równego rytmu gry i stąd takie, a nie inne wyniki w poszczególnych setach. Kędzierzyn może się czuć rozczarowany. O ile w piątek Jastrzębie przepuściło mecz między palcami, o tyle drugi pojedynek ułożył się Zaksie kapitalnie. Zabrakło jej jednak agresji. Zaczęła grać za bardzo pasywnie, wyczekująco. Sądziła, że Jastrzębski Węgiel się nie podniesie, i się przeliczyła.

Inne spostrzeżenia?

- Troszeczkę zawiedli mnie kibice. Nie wiem, co się stało, ale ten dwumecz cieszył się znikomym zainteresowaniem. Dla zawodników to nietypowa sytuacja. Odbiło się to zwłaszcza na pierwszym meczu, który toczył się w sennej atmosferze, bez wielkich przyspieszeń. Drugi mecz był spotkaniem na wycieńczenie, grą charakterów. I został dograny na dużym wysiłku. Zawodnicy cierpią już fizycznie.

Zgodzi się Pan z tym, że mimo dramaturgii nie były to porywające widowiska?

- To prawda. Siatkarze uciekali się do prostych metod, tak jakby stracili zaufanie dla niektórych swoich zagrań. Szukali łatwych środków, byle nie popełnić błędów, a i tak nie potrafili się ich ustrzec. Rzeczywiście, nie było w tym wszystkim odpowiedniej temperatury.

Kto Pana zdaniem wygra tę rywalizację i wystąpi w finale?

- Trudne pytanie. Każdy wynik jest możliwy. Nie miałem faworyta przed startem rywalizacji w tej parze i dalej go nie mam. Wychodzi na to, że własna hala nie stanowi żadnego atutu. Obie drużyny grają falami i zadziwiająco zmieniają taktykę. Nie wiem, czy jest to kontrolowane, czy to oznaka słabości. Tak jedni, jak i drudzy grali bez krótkiej, z minimalną ilością pierwszego tempa. Zagrywka także raz im przychodziła, a za moment odchodziła.

To może chociaż wskaże Pan jasne punkty w drużynach oraz tych, którzy zawiedli?

- Po czterech meczach wszystkim zawodnikom się trochę uzbierało i każdy ma coś za uszami. W pierwszych dwóch nie błyszczeli atakujący. Rozgrywający też mieli swoje problemy - z nich trochę większe chyba jednak Grzesiek Łomacz z JW. Pozytywem są szerokie składy, porządna taktyka, współpraca szkoleniowców z zespołem. W zespole Jastrzębia podoba mi się siła spokoju, odporność psychiczna. Pod tym względem trochę gorzej jest w Kędzierzynie. Jak im się gra złamie, to ciężej im wrócić do gry.

Nie odnosi Pan wrażenia, że tak Zaksa, jak i Jastrzębie okażą się łatwym łupem dla Skry w finale?

- Widziałem bełchatowian w dwóch meczach i im też daleko do wielkiej formy. Jej weryfikacją będzie Final Four w Łodzi. Nie zmienia to faktu, że potencjał Skry jest ciut większy od wymienionej dwójki i to ona pozostaje faworytem finału.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.