Siatkówka. Bartosz Kurek: Myśli o Rio wracają

- Nie gram po to, żeby cokolwiek udowadniać. Nawet sobie. Na boisku zawsze pojawiałem się, ponieważ sprawiało mi to przyjemność. Moje przyjście do Skry umotywowane było właśnie tym - chęcią odnalezienia radości z gry i powrotem do optymalnej formy w spokojnej, przyjaznej atmosferze. Mam nadzieję, że na koniec sezonu to mi się uda - mówi Sport.pl zawodnik PGE Skry Bełchatów, Bartosz Kurek.

Porażka podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, podpisanie kontraktu z japońskim klubem, zmiana i późniejsze przejście do PGE Skry Bełchatów - 2016 rok nie był łatwy dla Bartosza Kurka. Zawodnik wrócił jednak do grania na przyjęciu i coraz częściej pojawia się na boisku. Liczba punktów, które zdobywa, nastraja optymistycznie.

Najczęściej punktujący zawodnik ostatniego meczu Skry w Lidze Mistrzów, 17 punktów - tyle samo, ile zdobył Mariusz Wlazły - w spotkaniu z AZS-em Częstochowa. Odpowiedzialność wraca na pana barki. Lubi pan to?

Bartosz Kurek: Jako PGE Skra Bełchatów staramy się nieco zmienić styl gry. Chcemy rozłożyć atak równomiernie, aby Mariusz nie musiał mieć na sobie aż tak dużej odpowiedzialności za zdobywanie punktów. Na razie wygląda to dobrze i mam nadzieję, że tak będzie do końca sezonu.

Ponownie lubi pan spoczywającą na panu odpowiedzialność?

- Tak, lubię to. Po prostu wykonuję założenia, które trener przekazuje mi przed meczem.

W lutym wrócił pan na przyjęcie. Było to wyjście ze strefy komfortu czy bardziej spotkanie z dawno niewidzianym znajomym?

- Nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. Wspólnie podjęliśmy decyzję o tej zmianie i teraz robię wszystko, żeby powierzone mi zadania wykonywać jak należy. Oczywiście, siatkówka to nadal moja pasja, więc na boisku pojawiają się emocje - one mi się udzielają, ale na samym końcu to wszystko jest obowiązkiem i wyborem drużyny o pójściu w daną stronę. Na pewno to, że wcześniej miałem doświadczenie na przyjęciu większe niż na ataku, postawiło mnie w uprzywilejowanej pozycji w stosunku do nauki wszystkiego od podstaw.

Pamiętam wywiad udzielony przy okazji przejścia do Skry. Jak wiele się od tego czasu zmieniło?

- Nie zmieniło się wiele. Tamten wywiad miał na celu podsumowanie tego, co się ze mną działo i co mną kierowało. Jedyną różnica jest to, że teraz przebywam troszeczkę więcej na boisku niż w tamtym okresie. Trudny dla mnie sezon dobiega końca i mam nadzieję, że jego zwieńczeniem będzie jakiś sukces. To byłby naprawdę spory wyczyn zarówno dla naszego zespołu, jak i dla mnie indywidualnie.

Co pan chciał sobie udowodnić poprzez przejście do Skry?

- Nie gram po to, żeby cokolwiek udowadniać - nawet sobie. Na boisku zawsze pojawiałem się, ponieważ sprawiało mi to przyjemność. Moje przyjście do Skry umotywowane było właśnie tym - chęcią odnalezienia radości z gry i powrotem do optymalnej formy w spokojnej, przyjaznej atmosferze. Mam nadzieję, że na koniec sezonu mi się to uda.

Powiedziano panu, że do przywrócenia normalności potrzebny jest powrót do tego, co było pana życiem - gry i treningu. Więcej czasu spędzonego na boisku faktycznie poukładało u pana to, co tego wymagało? Odzyskuje pan radość z gry?

- Chyba tak. Powrót na boisko w jakimś stopniu poukładał całą organizację dnia poprzez treningi i mecze - pod tym względem siatkówka wiele mi ułatwiła. Przez tyle lat wykonywania tego zawodu przyzwyczaiłem się do podobnego rytmu, a to również mi pomogło. Skra miała tę przewagę nad innymi klubami, które mogłem wybrać, że nie wywoływała na mnie aż takiej presji i nie nakładała obciążenia, wynikającego z tego, że musiałbym w każdym meczu zdobywać kilkanaście punktów i prowadzić zespół do zwycięstwa. Dlatego jestem w takim miejscu, w którym jestem.

Stanie w kwadracie może być terapeutyczne.

- Może. Czasami bywa terapeutyczne, ale generalnie nikomu tego nie polecam.

Nazwisko Kurek predestynowało do gry w szóstce. Duma nie cierpiała?

- Na boisku nigdy nie kierowałem się dumą. Staram się pomagać zespołowi i dopasować do kolegów z drużyny. Kiedy gra się w kolektywie to ego, które każdy z nas ma, trzeba schować do kieszeni i postawić dobro ogółu nad swoim.

Myśli o Rio jeszcze wracają?

- Oczywiście, że wracają. To była bardzo duża porażka i czas, który wiele mnie kosztował zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Zdaję sobie sprawę z tego, że podobne myśli będą wracać, i że będę je miał z tyłu głowy, ale staram się je traktować jako dobre doświadczenie, które ma czegoś nauczyć i w czymś pomóc.

Czy czuje pan już, że w przyszłości może zrealizować cele, których do tej pory nie udało się wprowadzić w życie, i które sprawiły tyle rozczarowania?

- Nie wiem. Przez wiele lat grania uświadomiłem sobie, że jest wiele zmiennych, które muszą się wydarzyć na drodze do zdobycia celu, oraz że nie wszystkie jesteśmy w stanie kontrolować, nawet jeżeli w naszym mniemaniu dajemy z siebie sto procent. Jest mnóstwo okoliczności, które mają wpływ na wynik, w tym przeciwnik, który danego dnia może być zwyczajnie w lepszej formie niż my. W tym momencie kariery nie nastawiam się na osiąganie konkretnych wyników, ale raczej na rozwój i stawanie się najlepszym siatkarzem, jakim mogę być.

Czyli mentalność zwycięzcy to nie zawsze przekonanie, że można wygrać wszystko, ale że samo stanie się najlepszym w danym momencie jest zwycięstwem?

- Tak. To jasne, że każdy celuje w doskonałość i w to, żeby być najlepszym, ale bycie najlepszym i osiąganie wyników nie zawsze idzie w parze. Czasami można zagrać bardzo dobry turniej i mecz, ale nie w tym momencie, w którym należało to zrobić. Okazuje się, że później najważniejsze spotkanie i decydująca piłka nie idą po naszej myśli, ale to nie oznacza, że jest się słabym zawodnikiem grającym w kiepskim zespole. Należy dbać o to, by w każdym elemencie dążyć do perfekcji, a następnie liczyć na to, że w odpowiednim miejscu i czasie zbierze się właściwa grupa ludzi, żeby osiągnąć sukces. Do tego zawsze potrzeba sporo szczęścia - dlatego właśnie aż tak ciężko o medale przy wyrównanej europejskiej i światowej stawce.

To była jakaś lekcja pokory? Dużo w panu spokoju.

- Nie wiem, czy takiej lekcji potrzebowałem. To, co się stało, nazwałbym prędzej jakimś nowym doświadczeniem, lekcją życiową, z której na pewno wyciągnąłem właściwe wnioski. Spokojny byłem zawsze, choć na boisku z człowieka wychodzą pierwotne emocje. Tam się przed nimi nie chowam, a wręcz robię wszystko, by napędzać nimi zespół.

Pierwsza poważna porażka za wami - odpadniecie z Ligi Mistrzów. Jak trudno było przyznać, że mimo starań znów się przegrało?

- Nie przeżyłem porażki inaczej niż wcześniej. Na pewno zostawi ona jakiś ślad na każdym z nas, ale trwający sezon pędzi tak bardzo, że gdybyśmy się zatrzymali na ostatnim meczu Ligi Mistrzów, to w kolejnych ligowych pojedynkach moglibyśmy się długo męczyć. Wynik spotkania z BBTS-em Bielsko-Białą temu zaprzeczył. Cała drużyna musiała po prostu szybko przerzucić koncentrację na inne cele, które możemy zrealizować w rozgrywkach.

Wierzy pan w złoto.

- Myślę, że tak. Po to wychodzimy na boisko, żeby zdobyć mistrzostwo Polski. Będzie trudno, ale Skra ma wszystko, by ten cel osiągnąć. Pytanie, jak zaprezentujemy się w najważniejszych meczach, i jaka będzie nasza forma.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA