Bąkiewicz: Metamorfoza nowego kapitana reprezentacji. Siatkarz nie do zajechania?

Jeszcze w poprzednim sezonie był tylko solidnym zmiennikiem, dziś jest ostoją reprezentacji. Michał Bąkiewicz choć uchodzi za twardziela, jak wszyscy polscy siatkarze na Pucharze Wielkich Mistrzów ledwie zipie

Polacy grali źle od samego początku - przegrali z Japonią, Kubą, zostali rozgromieni przez Brazylię. Dopiero w niedzielę wygrali z Iranem, choć nie bez trudu. W poniedziałek rano rozegrają ostatni mecz turnieju z Egiptem (relacja na Sport.pl).

Przeciwko mistrzom świata Bąkiewicz pojawił się na boisku na krótko w trzeciej partii. Dlaczego? - Jestem bardzo zmęczony tak jak wszyscy siatkarze ze Skry. Poza tym bolą mnie plecy - opowiada. - Turniej klubowych mistrzostw świata w Katarze kosztował nas bardzo wiele pod względem fizycznym, ale i psychicznym. Na początku meczu jest nieźle, ale im dłużej gramy, tym gorzej nam wychodzi. Jakby schodziło z nas powietrze. Przede wszystkim trudno się zmobilizować.

A mobilizacja jest kluczem do dobrej obrony, co było atutem Polski w mistrzostwach Europy. Trener Daniel Castellani postanowił, że codziennie jeden lub dwóch bełchatowian będzie odpoczywać. Czy to pomoże w regeneracji?

- Mam nadzieję. Obiecuję, że powalczymy, choć na razie naszym największym przeciwnikiem jest zmęczenie - mówił przed spotkaniem z Brazylią Bąkiewicz. Dla niego oraz dla Bartosza Kurka, Daniela Plińskiego czy Marcina Możdżonka to już czwarty poważny turniej w tym roku. Najpierw była Liga Światowa, później mistrzostwa Europy, klubowe mistrzostwa świata i teraz puchar w Japonii. Bąkiewicz we wszystkich imprezach był podstawowym zawodnikiem. A na przykład Brazylijczycy, którzy zapewne wygrają imprezę w Japonii, rozpoczną ligę dopiero w grudniu. Przez ostatni miesiąc przygotowywali się wyłącznie do Pucharu Świata. Poza tym w Europie gra tylko Leandro Visotto, który też odczuwa już trudy sezonu (w niedzielnym meczu z Egiptem zagrał słabo).

Choć Bąkiewicz jest wicemistrzem świata, to jego postawa w tym roku jest ogromnym zaskoczeniem. Ale nie dla ludzi ze Skry. - Michał to znakomity siatkarz i przy tym bardzo dobry człowiek - mówi Jacek Nawrocki, trener drużyny z Bełchatowa. - Pracuje się z nim świetnie, bowiem nigdy nie trzeba go dodatkowo motywować. To jego ogromny atut, o czym przekonali się wszyscy, którzy go prowadzili w klubach.

Dotychczas był uważany za zawodnika, który znakomicie przyjmuje zagrywkę i broni, nieźle serwuje, ale w ataku ma problemy. Ten stereotyp został podważony w Turcji, a całkowicie przełamany z klubowych mistrzostwach świata. - On musi więcej atakować, żeby się spełnić na boisku - twierdzi trener Skry. - Przy swojej ekspresji nakręca się, zdobywając punkty.

Tak było w niedzielnym meczu z Egiptem, w którym zdobył dziesięć punktów, w tym siedem po atakach. Pozostałe dołożył blokiem (tyle samo ataków zatrzymał w naszym zespole tylko Daniel Pliński). Widać było, że dwudniowa przerwa w grze pomogła mu, tak samo jak pozostałym kolegom. Choć po pierwszej partii wydawało się, że może powtórzyć się sytuacja z początku turnieju, kiedy nasza drużyna po dobrym początku niemal stawała. Tym razem jednak miała lidera w ataku - Jakuba Jarosza, którego wsparli Kurek i Bąkiewicz. Wreszcie wykorzystane zostały możliwości środkowych - Możdżonka i Plińskiego (zdobyli więcej punktów niż w sumie w trzech wcześniejszych pojedynkach). Dzięki temu Polska jest blisko czwartego miejsca, bo Egipt to najsłabsza drużyna Pucharu Wielkich Mistrzów.

Bąkiewicz czy Kurek płacą za eksperyment w katarskiej Dausze, gdzie testowano złotą formułę, czyli atak po przyjęciu zagrywki można było wykonać zza linii trzeciego metra. Skrzydłowi byli więc obciążeni znacznie bardziej niż przy normalnych przepisach. - Atakowałem dwa razy więcej niż normalnie - opowiada Bąkiewicz. Z dobrym skutkiem, bo choć nie jest w stanie uderzyć piłki nad blokiem jak Kurek, to zdobywanie punktów poprzez obijanie bloku rywali lub skróty opanował znakomicie. To on był bohaterem półfinału z Zenitem Kazań, kończąc najważniejsze akcje.

Zdaniem kapitana reprezentacji złota formuła zupełnie zmienia siatkówkę, ponieważ preferuje skrzydłowych wysokich i bardzo silnych. - Stéphane Antiga czy ja [Bąkiewicz ma 197 cm wzrostu] musimy włożyć więcej sił niż na przykład Bartek Kurek [205 cm]. Jemu nie sprawia wielkiej różnicy, czy atakuje z pierwszej, czy z drugiej linii. Nie chciałbym się użalać, ale sezon reprezentacyjny był długi, później trzeba było grać w lidze [Skra zmierzyła się z całą ubiegłoroczną czołówką], później Katar, a teraz Puchar Świata. Na pewno nie czujemy się świeżo. Nie ma kiedy odpocząć i normalnie przygotować się do meczów. Oby tylko zdrowie dopisało, bo jak się tyle gra, to nie wiadomo, kiedy człowieka coś dopadnie.

Nawrocki podkreśla, że mimo sukcesów Bąkiewiczowi nigdy woda sodowa nie uderzyła do głowy. - Znakomicie więc się z nim pracuje - dodaje. Urodzony w Piotrkowie siatkarz słynie z ambicji i waleczności. Jeśli tylko na boisku zaiskrzy między rywalami, to można być pewnym, że w dyskusji uczestniczy Bąkiewicz. Tak było choćby w spotkaniu z Paykanem Teheran w Katarze. Na początku kariery przepychał się nawet z Grekami, za co dostał czerwoną kartkę. Zapewnia jednak, że teraz jest spokojniejszy i nie dojdzie do takiego starcia jak Mariosem Gkiourdasem. - Wtedy byłem młody i nerwowy, a on obraził mojego kolegę - śmieje się.

Najciekawsze jest to, że Bąkiewiczowi łatwiej jest wywalczyć miejsce w podstawowej szóstce reprezentacji niż w klubie. Dlatego wiele osób zastanawia się, dlaczego tak dobry zawodnik godzi się na rolę zmiennika w Skrze, podczas gdy w innym zespole byłby podstawowym graczem. - Może to kogoś dziwić, ale jest mi dobrze w Skrze - opowiada. - Oczywiście nie zadowala mnie oglądanie meczów z kwadratu dla rezerwowych, bo chciałbym grać jak najwięcej. Ale kolejny raz powtarzam: ja, nawet grając mniej, rozwijam się sportowo. Od takiego Stéphane'a Antigi można bardzo dużo nauczyć się nawet na treningach.

28-letniego zawodnika doceniają w bełchatowskim klubie. W grudniu 2008 roku podpisano z nim nowy kontrakt - do 2011 roku. - Mało kto pamięta, że w Polsce jest dwóch zawodników, którzy od 2006 roku stawali na podium czterech wielkich imprez. Ja i Michał jesteśmy wicemistrzami świata, mistrzami Europy, klubowymi wicemistrzami świata, a w Lidze Mistrzów zajęliśmy trzecie miejsce - przypomina Pliński. Niestety, na medal z Pucharu Świata będą musieli jeszcze poczekać.

W końcu pokazali charakter - mówi Daniel Castellani ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.