Liga Mistrzów. Dalej do Bolzano

Droga PGE Skry do Final Four bardzo się wydłużyła. Tak jak trzy lata temu bełchatowianie przegrali po tie-breaku z zespołem z Kazania.

Mecze polsko-rosyjskie zawsze wzbudzają emocje większe niż inne, nawet o równie wysoką stawkę. Obojętnie, czy gra reprezentacja, czy kluby. Nie inaczej jest w rywalizacji PGE Skry Zenitem. Widać to było jeszcze przed pierwszą akcją po zachowaniu graczy, którzy starali się pokazać rywalom swoją przewagę. Na przykład Daniel Pliński tak długo patrzył w oczy Maksimowi Michajłowowi, że ten spuścił wzrok. I od razu w pierwszej akcji został zablokowany przez Plińskiego i Bartosza Kurka.

Kilka dni wcześniej Aleksander Abrosimow, środkowy z Kazania, w wywiadzie stwierdził, że największą siłą PGE Skry są jej kibice. Mówiąc o sile nie mylił się, ale czy największą? Drużyna z Bełchatowa to naprawdę absolutna światowa czołówka. A gdy wspiera ją ponad osiem tysięcy świetnych fanów, naprawdę trudno ją zatrzymać. A gdy gra tak, jak w pierwszym secie, to nie zatrzyma jej nikt! Drużyna, której wielkim atutem jest blok, nie zdobyła nim ani jednego punktu.

Po przeciwnej stronie siatki szalał huragan. 80 proc. skuteczności w ataku rzadko zdarza w spotkaniach seniorów i juniorami, a w Łodzi zagrały przecież zespoły zaliczane do europejskiej czołówki. Bełchatowianie tylko raz pomylili się przy zbiciach i to w najłatwiejszej sytuacji, bo z piłki przechodzącej po złym przyjęciu. To na pewno był najlepszy set w historii PGE Skry.

Następny był gorszy, ale trudno było liczyć, że gospodarze utrzymają taki poziom. Naprzeciw siebie mieli najlepszych z najlepszych w Rosji, która siatkarsko jest wyżej notowana od Polski. Wielkie możliwości pokazał Michajłow, zwłaszcza w zagrywce. To dzięki niemu Zenit odrobił trzypunktową stratę i wyszedł na prowadzenie. Młody atakujący przewracał bełchatowskich przyjmujących.

Mistrzowie Polski przegrywali 18:23, ale mieli w swoim składzie Mariusza Wlazłego. Kapitan drużyny poszedł serwować w końcówce i dopisał sobie do statystyk dwa asy. Zenitowi nie pomagało nawet stawanie w czterech do przyjęcia (do skrzydłowych i libero dołączał Michajłow). Pomogli im też sędziowie, którzy nie zauważyli, że po ataku Wlazłego i bloku piłka uderzyła w linię. W emocjonującej końcówce lepsi twardo grający goście, ale PGE Skra obroniła aż pięć setboli.

Wtedy nawet najwięksi optymiści wśród kibiców przekonali się, że to nie będzie łatwy mecz dla ich ulubieńców. W Zenicie gra przecież dwóch mistrzów olimpijskich (William Priddy i Ball) i wszystko, w właściwie wszyscy najlepsi z rosyjskiej siatkówki. Kapitalnie grał Siergiej Tietiuchin, o którym Ball mówi, że jest najlepszym zawodnikiem w swoim kraju i jednym z najlepszych z jakimi grał.

Gdy na boisku zbierze się taki zestaw, to mecz musi stać na wysokim poziomie. I tak było. Kapitalne obrony, atomowe ataki i serwy, bloki, długie akcje. - Zenit to rosyjska drużyna z amerykańskim mózgiem - charakteryzował przeciwnika Jacek Nawrocki. Ten mózg to Ball. Amerykanin, który już ogłosił, że odchodzi po sezonie z Kazania, w najważniejszych spotkaniach najczęściej rozgrywał do środkowych i atakującego. Gdy wczoraj to nie skutkowało, grał ze skrzydłowymi.

Rywale PGE Skry różnią się od innych zespołów ze swojego kraju także świetną obroną, a że w ataku grają jak Rosjanie, są przez to niesłychanie groźni. Żeby z nimi wygrywać sety, mistrzowie Polski muszą naprawdę pokazywać wszystko co potrafią.

A nawet więcej. To więcej to Wlazły, który im trudniejszy jest moment, tym spisuje się lepiej. W trzeciej partii poszedł na zagrywkę przy prowadzeniu swojej drużyny 22:21 i jak na treningu zaserwował dwa asy, a ostatni punkt zdobył znakomicie spisujący się Pliński.

Trzy lata temu oba zespoły spotkały się w Final Four Ligi Mistrzów. Mecz skończył się w tie-breaku. Teraz sytuacja się powtórzyła, bo czwartego seta bełchatowianie oddali praktycznie bez walki. Niestety, w piątej partii było podobnie. Blok Zenita był niczym ściana, od której odbijali się Wlazły i Winiarski.

Okazało się, że nie tylko kapitan zespołu z Bełchatowa potrafi świetnie grać w nerwowych chwilach. Ball najlepiej serwował w końcówce meczu, a Priddy blokował jak nigdy we wcześniejszych partiach.

Teraz żeby awansować do Final Four, który zostanie rozegrany we włoskim Bolzano, PGE Skra musi wygrać w Kazaniu cztery sety. Trzy normalne i "złotego". Czy stać ją na to? Z pewnością, bo ma spore rezerwy. Ale wszyscy jej siatkarze muszą zagrać najlepiej jak potrafią. Naprawdę wszyscy.

Tak na żywo relacjonowaliśmy mecz Skry Bełchatów ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.