Michał Winiarski: Na pewno jedno z łatwiejszych, ale najważniejsze, że kolejny raz wygraliśmy w Lidze Mistrzów, i to bez straty seta. Przeciwnik może nie był z najwyższej półki, ale my skupialiśmy się tylko na swojej jak najlepszej grze.
- Przy tym systemie, w którym uczestniczymy, czyli grze co trzy dni, motywujemy się do każdego meczu w taki sam sposób. Zależy nam, aby jak najszybciej rozstrzygać losy meczu. Wtedy mamy więcej czasu na zregenerowanie sił.
- Nie, naprawdę. I proszę wierzyć, że nie przemawia przeze mnie przesadna skromność. Tak naprawdę awans do dalszej fazy rozgrywek, to, że zajęliśmy w swojej grupie pierwsze miejsce, już się nie liczy, to historia. Poza tym w kolejnych spotkaniach będzie obowiązywał tzw. złoty set [jeśli zespoły mają na koncie po wygranej, grają dodatkowego seta do 15 - przyp. red.], który może być ogromną nerwówką i loterią. Mecze i rewanże trzeba będzie rozgrywać na bardzo wysokim poziomie. Aby dojść do finału, nie możemy mieć nawet chwili słabości.
- Gdyby rzeczywiście tak się okazało, to byłoby super. Ale obojętnie na jaką drużynę trafimy, to musimy być gotowi na ciężką przeprawę.
- Myślę, że nieważne, jaki sukces byśmy osiągnęli, to i tak znajdą się osoby, które będą się nas czepiać. W tym sezonie już udowodniliśmy, że jesteśmy naprawdę silni. W bardzo trudnej grupie zajęliśmy pierwsze miejsce. To już o czymś świadczy.
- Przede wszystkim w starej hali czuje się fantastyczną, gorącą atmosferę. A doping naszych kibiców bardzo nam pomaga. Trybuny są bardzo blisko boiska i mamy bezpośredni kontakt z fanami. A w Atlas Arenie? Szczerze przyznam, że czułem się bardziej jak na stadionie lekkoatletycznym. Trybuny są bardzo oddalone od boiska i w efekcie doping nie robi na nas większego wrażenia, tym bardziej że nie za bardzo go słychać. Natomiast w hali przy ul. Skorupki kibice robią taki kocioł, niepowtarzalną atmosferę, która dodaje nam skrzydeł. Poza tym jeżeli przeprowadzka do starszego obiektu ma nam pomóc w finale Ligi Mistrzów, to chyba nie ma się nad czym zastanawiać.