Maciej Dobrowolski: Jeden dzień (śmiech). W piątek też przecież zagrałem w Olsztynie.
- Nie czekałem, aż naszej drużynie nie będzie szło, bo wtedy trener wpuści mnie na boisko. Jak każdy zawodnik chciałem grać jak najwięcej. Ale Skra spisywała się dobrze, dlatego trener nie zmieniał składu. W końcu mecze ułożyły się szczęśliwie...
- Nie, dla Skry, bo awansowała do finału.
- Wchodząc na boisko, miałem pobudzić zespół do walki. Miałem jednak dużo szczęścia. Gdyby olsztyńscy siatkarze przez cały czas serwowali tak, jak w pierwszych dwóch setach sobotniego spotkania, to nic bym nie zmienił w naszej grze. Ale kiedy zagrałem, przestali trafiać zagrywką. Wtedy było mi łatwiej grać.
- Nie, bo szanuję trenera Mazura za konsekwencję. Jeśli drużynie szło, to trudno było zmieniać skład. Andrzej Stelmach jest bardzo doświadczonym zawodnikiem, ogranym i to on jest pierwszym rozgrywającym w Skrze. Ja to akceptowałem.
- Na pewno nie, bo bardzo dobrze mi się z nim współpracuje. W naszej drużynie jest bardzo dobra atmosfera. Po wyeliminowaniu PZU AZS cieszyliśmy się z Andrzejem jak dzieci. Mówiłem już, że taki był wybór trenera, a ja go akceptuję. Poza tym sprawdził się.
- I co ja mam powiedzieć? Bardzo zależało mi, żeby pokazać się właśnie w Olsztynie, skąd pochodzę i gdzie zacząłem karierę. Poza tym walczyliśmy o finał mistrzostw Polski.
- W 2003 roku kupiono Pawła Zagumnego, a Mariusz Szyszko miał jeszcze kontrakt. Padło więc na mnie, że to ja muszę szukać sobie nowego klubu. Mój menedżer załatwił mi grę w hotVolleys Wiedeń, w którym występowałem przez dwa lata. W ubiegłym roku zmarł mój tata, dlatego zdecydowaliśmy się z żoną wrócić do Polski. W Austrii nie straciłem czasu, bo dwukrotnie występowaliśmy w Lidze Mistrzów.
- Byliśmy konsekwentni taktycznie. W sobotę mimo przegrania dwóch pierwszych setów czekaliśmy, kiedy Olsztyn pęknie. Widać to było zresztą po naszej grze. Nie było jakichś cudów, dziesięciu asów czy szczęśliwych punktów. Po prostu wiedzieliśmy, że rywale kiedyś przestaną trafiać zagrywką, a wtedy my będziemy górą.
- W sobotę w piątym secie nas też zaczęły łapać skurcze. Ale po odpadnięciu z Ligi Mistrzów mamy prawie tydzień przerwy między meczami, więc można się zregenerować.
- Nic szczególnego się nie stało. Tak jak w każdym meczu wymienialiśmy się pod siatką poglądami.
- Miałem mały zatarg z Gumą [Pawłem Zagumnym], ale po meczu normalnie rozmawialiśmy.
- Niestety, nie mam dwóch metrów wzrostu, żeby lepiej blokować. Dlatego staram się kombinować, wkładać ręce, później skakać.
- Tak, zatrzymałem Andrzeja Grzyba [jest 14 cm wyższy od Dobrowolskiego]. Podobnie udało mi się w Maaseik. Nic więcej nie mogę zrobić, dlatego skupiam się na rozgrywaniu, bo to moje podstawowe zadanie.
- Jak każdy zawodnik. Wykorzystuję każdą okazję. Zdarza mi się, że zostaję na lewym skrzydle, tak jak to było raz w Olsztynie. Ktoś wystawił tam piłkę, zobaczyłem, że nikt nie wyskoczył do bloku, więc uderzyłem. Udało się zdobyć punkt.
- Nie wiem, co powiedzieć. Na razie interesuje mnie zdobycie mistrzostwa Polski. Jeśli później będę odpowiadał trenerowi Lozano, to się bardzo ucieszę.
- Tylko w B.
- Słyszałem o tym. Oficjalnie nikt mnie o tym nie poinformował.
- Nawet się nad tym nie zastanawiałem.