Siatkówka. Philippe Blain: Japońskiej drużynie poświęcę się "pełnoetatowo"

Porażka PGE Skry Bełchatów z Cucine Lube Civitanova nie była zaskoczeniem, sam wynik pozostawił jednak niedosyt. - Kiedy zaczyna się jakąś rywalizację, to chce się ją wygrać. Od samego początku nastawialiśmy się na to, że sezon zakończymy z jakimś tytułem, więc teraz czekamy tylko na to, z którym przeciwnikiem przyjdzie nam się mierzyć w półfinale PlusLigi - powiedział trener 3. drużyny poprzedniego sezonu, Philippe Blain.

Choć Skra Bełchatów odpadła z rozgrywek Ligi Mistrzów, to coraz więcej mówi się o jej przyszłości. Jej reprezentanci zapewniają, że grają o złoty medal mistrzostw Polski. Nie zaprzecza temu także trener Philippe Blain, który ostatnio dołączył do sztabu szkoleniowego reprezentacji Japonii. Czy to oznacza, że kolejnego sezonu klubowego nie spędzi w Bełchatowie?

Jakie emocje towarzyszą wynikowi dwuboju z Cucine Lube Civitanova, czyli jednemu zwycięstwu i jednej porażce?

Philippe Blain: - Po pierwszym secie drugiego pojedynku byłem naprawdę wkurzony. Zaczęliśmy go dobrze, uzyskaliśmy przewagę i nagle w kilka minut wszystko przekreśliliśmy. Nie stało się to po raz pierwszy, ponieważ już w Łodzi w poszczególnych partiach byliśmy na prowadzeniu, czego w ogóle nie wykorzystaliśmy. Wystarczyło, że oddaliśmy rywalom dwa ważne punkty i wszystko się kończyło. Nie wiem, czy dzięki nim wywalczylibyśmy awans, ale na pewno w podobny sposób byśmy nie przegrali i nie byłbym tak tym zdenerwowany. To była dla nas trudna porażka, ponieważ przekonaliśmy się, że moment zawahania wystarczy, by wiele przegrać. Teraz to wszystko jest już jednak przeszłością i jedyne, co nam pozostaje, to koncentracja na półfinałach PlusLigi.

Co o pana drużynie powiedział sposób, w jaki przegraliście pierwszy i drugi set spotkania we Włoszech?

- Na pewno to, że przegrana w drugiej partii była konsekwencją tego, co stało się w pierwszym secie. Byliśmy bardzo rozczarowani i to nas właśnie zgubiło. Jeśli gra się z tak mocną drużyną jak Lube, to nie wybaczy ona nawet sekundy dekoncentracji - spotkanie we Włoszech pokazało, jak bolesne potrafią być tego konsekwencje. Wygrywa się skutecznością, a czasami jedna akcja, małe nieporozumienie między graczami potrafią ją zepsuć i znacząco wpłynąć na wynik. Wiem, że moja drużyna jest obdarzona dużym sportowym potencjałem, ale czasami brakuje jej jakiegoś szczegółu technicznego, wiedzy na temat każdego zachowania rywala, więc staramy się to zmienić. Nie jest to jednak łatwe, kiedy żyje się w trybie "z meczu na mecz" i nie ma się czasu na porządny trening.

Trudno było sobie powiedzieć, że było się gorszym, i że to włoska drużyna bardziej zasłużyła na awans?

- Drużyna Lube została stworzona do tego, żeby radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Ma ona kilku liderów, którzy potrafią wziąć na siebie odpowiedzialność w końcówkach i zdobywać punkty zwłaszcza na wysokiej piłce - przede wszystkim Osmany Juantorenę, który zawsze wie, co należy robić i poradzi sobie w każdej sytuacji. Musieliśmy się z tym pogodzić, nie mieliśmy innego wyboru.

Walczycie więc o złoto w PlusLidze?

- Dokładnie tak, bo kiedy zaczyna się jakąś rywalizację, to chce się ją wygrać. Od samego początku nastawialiśmy się na to, że sezon zakończymy z jakimś tytułem, więc teraz czekamy tylko na to, z którym przeciwnikiem przyjdzie nam się mierzyć w półfinale. Na pewno trafimy na bardzo trudnego rywala - Resovię lub ZAKSĘ - ale nasz cel mimo tego się nie zmieni. Jeśli przejdziemy ten etap, to w finale będzie mogło zdarzyć się już wszystko. Jedyne, czego bym nie chciał to, by o wyniku decydował złoty set. To nie jest siatkówka - PlusLigi nie powinno się wygrywać w taki sposób. Niestety, takie są reguły. Jeśli uda się zwyciężyć bez konieczności grania tej niesprawiedliwej partii, to będzie świetnie.

Skra w obecnej formie jest w stanie pokonać ZAKSĘ i Resovię?

- Tak, uważam, że jesteśmy w stanie to zrobić. W czasie sezonu zasadniczego rozegraliśmy z tymi rywalami bardzo dobre mecze, więc w fazie play-off skoncentrujemy się na wygranej i dopniemy swego. Do najważniejszych meczów polskiej ligi nie pozostało wiele czasu, ale mamy kilka dni na to, by się do nich przygotować na tyle, by pokonać naszych rywali w półfinale i finale.

O pana przyszłości wiadomo tyle, że podjął pan współpracę z reprezentacją Japonii. Co z klubem?

- Moją przyszłością klubową jest faza play-off PlusLigi.

W takim razie, czy chce pan zostać w PGE Skrze Bełchatów na kolejny sezon?

- Podstawowym celem będzie skupienie się na występie japońskiej drużyny na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Skoncentruję się wyłącznie na tej pracy i poświęcę się temu "pełnoetatowo" - tylko jedna rzecz w jednym czasie.

Dlaczego więc zdecydował się pan na tak egzotyczny kierunek, jak Japonia?

- Jest to duże wyzwanie, które opiera się na realizacji olimpijskiego projektu. To niezwykle ekscytujące! Mam 3 lata na to, żeby przygotować zespół do imprezy w Tokio, co jest wielką zaletą, ponieważ w końcu dostałem czas i spokój. Organizacja najważniejszej sportowej imprezy czterolecia jest dla Japonii czymś wielkim i ja stanę się tego częścią. Mam swoją wiedzę i doświadczenie, lecz nowe będzie dla mnie wkomponowanie ich w zupełnie inną mentalność, tradycję i stworzenie z tego czegoś wyjątkowego.

Jak ta praca będzie się różniła od tego, co robił pan z polską kadrą?

- Jeśli chodzi o mistrzostwa świata w Polsce, to była to nieco inna sytuacja. Mimo tego, że razem ze Stephanem Antigą podpisaliśmy długoterminowy kontrakt, to jednocześnie wiedzieliśmy, jak bardzo istotną częścią umowy był wynik na siatkarskim mundialu. Jeśli polska drużyna nie wypadłaby na nim dobrze, to prawdopodobnie nie dotrwalibyśmy we dwójkę do Rio. Tak naprawdę mieliśmy rok na przygotowanie zespołu do istotnej imprezy. Sytuacje są jednak o tyle podobne, że ponownie nie będę pierwszym trenerem reprezentacji. Różnica jest ta, że Stephane'a znałem świetnie, natomiast w japońskiej drużynie wiele będę musiał poznać od podstaw.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA