Siatkówka. Katarzyna Skowrońska-Dolata: nie zostanę desperatką, która w wieku 34 lat będzie chciała za wszelką cenę wrócić na parkiet

- Zawsze powtarzałam sobie, że chcę być zapamiętana z tego, że jestem dobrą siatkarką, a nie dlatego, że kiedyś byłam dobra. To duża różnica. Jeśli więc rehabilitacja pójdzie zgodnie z planem, to może zdecyduję się na powrót - powiedziała o swojej kontuzji była reprezentantka Polski, a obecnie siatkarka Foppapedretti Bergamo, Katarzyna Skowrońska-Dolata

Pod koniec stycznia w czasie meczu Serie A Foppapedretti Bergamo - Savino Del Bene Scandicci Katarzyna Skowrońska-Dolata doznała urazu. Rezonans wykazał całkowite zerwanie więzadła krzyżowego w prawym kolanie i dla 34-letniej siatkarki oznaczał koniec sezonu.

Co pani poczuła, kiedy upadała na boisko w swoim ostatnim meczu?

Katarzyna Skowrońska-Dolata : - Że coś się popsuło. Poczułam duży ból i od razu wiedziałam, że przydarzyła się mi poważna kontuzja. Podejrzewałam, że są to więzadła krzyżowe, co się później potwierdziło.

Mając 34 lata obawia się pani kilku miesięcy bez grania?

- Już zeszłoroczne wakacje pokazały mi, że potrafię przygotować się bez problemu do sezonu. Wtedy nie miałam kontuzji, ale teraz mam za to czas. Poczekam, poddam się rehabilitacji i zobaczymy, jak się będę czuła.

Jakie są przewidywania odnośnie do powrotu do jakiejkolwiek pracy na formą?

- Pierwsze dwa tygodnie po operacji to de facto totalny odpoczynek i czas na ochłonięcie dla ciała. Obecnie leżę i relaksuję się według zaleceń lekarza. (śmiech) Rehabilitację zacznę dopiero wtedy, kiedy kolano "wyciszy się" po zabiegu. Początkowo ćwiczenia będą delikatne, ale wraz z upływem czasu fizjoterapeuci na pewno odpowiednio je zintensyfikują. W pełni zdaję się na ich doświadczenie.

Jak w takiej sytuacji udaje się pani zachować optymizm?

- Minęło kila dni. Jestem po zabiegu, ale wiem, że bolało, boli i jeszcze jakiś czas będzie boleć. To siatkarskie ryzyko zawodowe, z którym musimy się po prostu pogodzić. Ja to zrobiłam i będę walczyć o to, by moja noga jak najszybciej doszła do pełnej sprawności. Lekarze ostrzegli mnie, że nie ma co bić rekordów Guinessa w kategorii kto szybciej wraca do zdrowia po "krzyżowych". W mojej dyscyplinie jest to dość poważny uraz i wiem, że swoją grę w tym sezonie już skończyłam. Na zgrupowania reprezentacji również się nie wybieram, więc mam przed sobą kilka miesięcy, żeby doprowadzić się do dobrego stanu - nie spieszyć się i nie robić niczego wbrew organizmowi. Często się zdarza, że kiedy ktoś chce zrobić coś za szybko, to później uraz się powtarza, a ja sobie tego nie życzę.

Myśli już pani o tym, co będzie pani kartą przetargową, jeśli chodzi o nowy klub w przyszłym sezonie?

- Jestem w ciągłym kontakcie z moim managerem i póki co miał on dla mnie dobre wiadomości. Na razie nie chcę jednak o tym myśleć - bardziej liczy się dla mnie to, żeby w pełni sił stanąć na nogi. Dopiero wtedy będę się zastanawiać co dalej.

Łatwiej dochodzi się do siebie w Polsce?

- Złożono mi propozycję, by zoperować się we Włoszech i zostać tam na okres rehabilitacji. Ze względu na to, że bardzo dobrze znam mojego lekarza Jacka Jaroszewskiego i wiem, jak dobrym jest specjalistą, nie miałam żadnych wątpliwości, co do powrotu do kraju. To świetny doktor i niejednokrotnie mi pomógł. Poza tym chciałam być w domu blisko rodziny - właśnie w tak trudnych sytuacjach jej pomoc najbardziej się liczy.

Pamiętam pani kontuzję sprzed kilku lat z World Grand Prix. Mając sportową dojrzałość spokojniej podchodzi się do urazów?

- Przez całą moją karierę miałam wiele szczęścia, ponieważ poza kontuzją ścięgna Achillesa nie przydarzył mi się żaden poważniejszy uraz. Miałam tylko naderwane i zerwane mięśnie, ale nigdy nie robiłam z tego większej tragedii, ponieważ z gry byłam wyłączona tylko na tydzień lub dwa. Problem z więzadłami krzyżowymi jest najcięższą kontuzją, która mnie spotkała. Wiem, że mimo iż teoretycznie wraca się po niej do zdrowia, to już nigdy nie jest ono takie samo - doprowadzamy się do 90 procent sprawności i wydaje się nam, że to jest szczyt naszych możliwości. Raczej tak nie jest, bo ślad w organizmie zawsze pozostaje.

Mam w sobie dużo spokoju. Niezależnie od tego, czy wrócę na boisko, czy zakończę swoją karierę, wiem, że wszystko jakoś się ułoży, choć nie tak wyobrażałam sobie zakończenie przygody ze sportem. Na pewno nie zostanę desperatką, która w wieku 34 lat będzie chciała za wszelką cenę wrócić na parkiet. Nie muszę - na boisku udowodniłam sobie co chciałam. Każdy swój mecz zagrałam z wielką miłością do sportu i jeśli będzie mi dane powrócić na parkiet, to zrobię to wyłącznie dla siebie. Podejmę taką decyzję tylko wtedy, gdy moja dyspozycja będzie równie wysoka, jak w moim ostatnim meczu. Słabsza nie pojawię się na boisku.

W pierwszych wywiadach po kontuzji była pani przekonana, że wróci jak najszybciej na boisko. Teraz jest pani spokojna. Pierwszy szok związany z oceną sytuacji minął?

- Tak, minęło bicie się z samym sobą. Nie wiem, jak to wszystko się ułoży i czy wrócę do grania. Czas leci, ja spokojnie dochodzę do siebie po zabiegu i w mojej głowie pojawia się coraz więcej myśli. Z jednej strony w swoim otoczeniu mam ludzi, którzy doradzają mi, że lepiej się rehabilitować z podpisanym kontraktem, który będzie motywacją do tego, żeby wrócić do sportu jak najszybciej, ale ja sama nie wiem, czy jest to dobre rozwiązanie. Gdybym za chwilę podpisała umowę, a mam taką możliwość, to zawiesiłabym przed sobą przysłowiową marchewkę i za wszelką cenę musiałabym po nią sięgnąć.

Jest też druga opcja - walka wyłącznie o pełną sprawność niezależnie od tego, czy pojawię się na parkiecie. Obie są dla mnie w tej chwili tak samo realne.

Jak bardzo nie chce się pani rozmieniać na drobne?

- Zawsze powtarzałam sobie, że chcę być zapamiętana z tego, że jestem dobrą siatkarką, a nie dlatego, że kiedyś byłam dobra. To duża różnica. Jeśli więc rehabilitacja pójdzie zgodnie z planem, to może zdecyduję się na powrót.

Nie jest pani z tych, którzy się oszukują.

- Szczerze? Nie mam pojęcia co się stanie, kiedy będę musiała podjąć finalną decyzję. Nie z takich rzeczy się wychodziło, choć zdaję sobie sprawę ze swojej daty urodzenia i nic nie zrobię na siłę.

Patrząc wstecz, jest pani sportowcem spełnionym?

- Siatkówki uczymy się całe życie i nigdy nie będzie momentu, w którym już nic nas nie zaskoczy. To jest jak narkotyk - sukcesy są cudowne i za każdym razem, kiedy sięgnę po jeden, mam ochotę na następny. Gra w każdym klubie była dla mnie wartościowa i zawsze oddawałam się jej w stu procentach. Owszem, nie mam na swoim koncie medalu igrzysk olimpijskich, ale mam wiele koleżanek, które są wybitnymi siatkarkami i nigdy nie wygrały niczego ważnego. Jak w takiej sytuacji mogłabym powiedzieć, że w swojej karierze jestem niespełniona? Dopóki będę grała zawsze będzie mi mało, choć bardzo doceniam to, co udało mi się zdobyć. Spełniłam się jako sportowiec i jako kobieta. Mam naprawdę wiele szczęścia w życiu.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.