Liga Światowa. Włochy po tsunami

Turniej finałowy Ligi Światowej w Rio de Janeiro startuje w środę, polscy siatkarze - w czwartek. Najpierw zaatakują Italię, czyli ruiny. Ale wcale nie dlatego są oprócz gospodarzy głównymi faworytami

Trener Włochów Mauro Berruto obiecał swoim siatkarzom, że w minioną niedzielę będą mogli się byczyć na Copacabanie od świtu do zmierzchu. Ale Ivan Zaytsev, Dragan Travica, Luigi Randazzo i Giulio Sabbi ruszyli w miasto - wbrew wyraźnemu zakazowi - już w sobotę. Zostali przyłapani poza hotelem o drugiej w nocy. I natychmiast odesłani za karę do kraju.

Jeśli na naszą reprezentację spadła przed ubiegłorocznym mundialem burza z gradobiciem, to przez włoską przeszło tsunami. Zaytsev to odpowiednik pominiętego w powołaniach Bartosza Kurka - muskularny skrzydłowy o największym zasięgu rażenia, w siłowni dźwigający ciężary, do których nasz lider, jak sam mówi, nawet się nie zbliża. Travica jest kapitanem i rozgrywającym, dla jego pełnego komfortu selekcjoner zrezygnował z naturalnego zmiennika Michele Baranowicza. Pozostali znaczą nieco mniej, ale na pewno więcej niż ściągani w trybie alarmowym rezerwowi Davide Saitta, Iacopo Botto i Gabriele Nelli (tylko pierwszy wygrał z kadrą medal, drugi ma mikroskopijne doświadczenie międzynarodowe, trzeci debiutuje).

I o ile Kurek odpadł w trakcie zgrupowania, o tyle Włosi okaleczyli drużynę 72 godziny przed środową inauguracją z Serbami. Po znakomitej fazie grupowej, w której przewodzili statystycznym rankingom - Zaytsev jako najprecyzyjniej przyjmujący, Travica jako najlepiej rozgrywający. Zastępcy wylądowali w Rio w ostatniej chwili, co niweczy całą strategię aklimatyzacyjną - siatkarze Italii przylecieli do Brazylii już dwa tygodnie temu, bo z gospodarzami mierzyli się na zakończenie eliminacji.

W Italii padają pytania, czy Berruto nie zareagował zbyt radykalnie, czy przed pokazaniem czerwonej kartki nie powinien wyciągnąć żółtej. A selekcjoner nie chce ujawnić szczegółów zajścia. Mówi tylko o "pogwałceniu reguł", "działaniu z premedytacją", "braku szacunku dla wszystkich poświęcających się członków reprezentacji, a także zawodników, którzy przegrali rywalizację i zostali w kraju", "decyzji podjętej po konsultacji z szefami federacji i konieczności wysłania mocnego sygnału". - Nieważne, o ile się spóźnili i czy pili caipirinhę czy zieloną herbatę. To sprawy znacznie poważniejsze - oświadczył.

Polski środkowy Andrzej Wrona zasugerował na Twitterze, że od ukaranych w Rio czuć było alkohol, a z informacji "Wyborczej" wynika, że włoski selekcjoner boryka się z problemem przewlekłym. Jego siatkarze już podczas jesiennych MŚ mieli intensywnie balować. I to niespecjalnie się z tym kryjąc, o czym najlepiej wiedzą bywalcy nocnych klubów w Krakowie. Wypadli na tamtym turnieju beznadziejnie - ulegli nawet Portoryko, ledwie wygramolili się z pierwszej rundy, sklasyfikowano ich na 13. miejscu - więc bieżący sezon rozpoczynali pod hasłem totalnej odnowy mentalnej.

Zaytsev tuż po powrocie do Italii ogłosił, że za dzień-dwa ujawni swoją wersję i że ma dłuższą historię do opowiedzenia, dając do zrozumienia, iż w szatni od dawna dzieje się źle. W opublikowanym wczoraj oświadczeniu pokajał się jednak całkowicie: "Postanowiłem złamać zasady i zamiast o umówionej 23.30 wróciłem do łóżka o 2.30", "Kara jest okrutna, lecz zrozumiała", "Zdradziłem", "Strzeliłem sobie w stopę", "Proszę o wybaczenie chłopaków, Mauro Berruto i prezesa Carlo Magriego".

Jego rodacy są wstrząśnięci. Kibice z Polski i innych krajów regionu przywykli, że sportowcy potrafią przesadzić z balowaniem w najmniej odpowiednich chwilach - nasz były selekcjoner Ra l Lozano wyrzucił z kadry trzech siatkarzy, bo upili się w noc poprzedzającą finał Memoriału Wagnera. Ale włoscy znawcy siatkówki nie umieją przypomnieć sobie żadnego podobnego epizodu. Przywołują jedynie Puchar Świata z 1981 r., przed którym z kadry wyleciał z powodów dyscyplinarnych rozgrywający Francesco Dall' Olio. Ale on po prostu pokłócił się z trenerem...

Dla Polaków Włosi zawsze, niezależnie od aktualnych personaliów, byli rywalem niewygodnym. Nawet na fatalnym dla siebie mundialu zabrakło im drobiazgów, by doprowadzić do tie-breaka. Uprawiają siatkówkę inteligentną i wyrafinowaną, czyli preferowaną także przez francuski duet trenerów naszej reprezentacji. Berruto, który pracuje z nimi od 2010 r., a wcześniej potrafił wynieść do półfinałów mistrzostw Europy Finlandię, jest postacią niebanalną. Filozof z wykształcenia, prowadził antropologiczne badania na Madagaskarze (napisał pracę o rytuałach plemiennych), jego powieści przenoszą na scenę reżyserzy teatralni, o radę proszą go ludzie futbolu chcący wyciągnąć swoją dyscyplinę z kryzysu.

Po utracie gwiazd Italia zleciała jednak na dno rankingów bukmacherów, według których nie powinna stawić poważniejszego oporu ani Serbii, ani tym bardziej Polsce. Ta ostatnia uchodzi za drugiego po Brazylii kandydata do triumfu w LŚ, choć w fazie eliminacyjnej wyprzedzili ją Amerykanie. Co o tyle logiczne, że naszym siatkarzom teoretycznie ubył bardzo niebezpieczny rywal, a z gospodarzami i broniącymi trofeum USA będą się tłukli rozpędzeni Francuzi. Wprawdzie oni rywalizowali na tzw. zapleczu elity, ale ich bilans wygląda imponująco - komplet 12 zwycięstw w grupie, a potem wygrane do zera decydujące o wylocie do Rio mecze z Argentyną i Bułgarią.

Polacy w czwartkowy wieczór naskoczą na Włochów, a w piątkowy - na Serbów, których za kadencji Stéphane'a Antigi spotkali tylko raz - w pamiętnym otwarciu MŚ na Stadionie Narodowym. Znokautowali ich wówczas w setach do 19, 18 i 18. Teraz ciężkie chwile mogą ich czekać w sobotę. Rundę grupową będą kończyć najpóźniej, być może nawet po północy czasu warszawskiego - zaplanowany na godz. 21.05 początek wydaje się nierealny, skoro grający przed nimi Amerykanie i Francuzi wyjdą na boisko o 19.05. A gospodarze skazali ich na ewentualne rozgrywanie półfinału już o 15 (cały czas mowa o czasie warszawskim), zostawiając minimum czasu na sen, odpoczynek i przygotowanie taktyczne. Na szczęście mistrzowie świata do takich wyzwań przywykli.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.