Siatkówka. Biesiada: Wystarczyło umieć czytać, by wiedzieć, że w PZPS źle się dzieje

- Publicznie się chełpił tym, jak to największe firmy audytorskie dokonują badań finansów, jak to nic złego nie może się zdarzyć, jak to stawiają PZPS za wzór na całym świecie - mówi o zatrzymanym przez CBA prezesie Polskiego Związku Piłki Siatkowej Mirosławie P. jego poprzednik na tym stanowisku, Janusz Biesiada. - Jak to brzmi teraz? - pyta.

Do zatrzymania Mirosława P. doszło w czwartek w drodze do Katowic na konferencję podsumowującą sukces mistrzostw świata. - W piątek wieczorem usłyszał jeden zarzut o charakterze korupcyjnym - poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak.

Także w piątek zatrzymało wiceprezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej Artura P. Rzecznik prokuratury potwierdził tę informację, choć rzecznik PZPS w rozmowie ze Sport.pl utrzymuje, że wiceprezes stawił się na przesłuchanie dobrowolnie.

O aferze korupcyjnej z byłym prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej rozmawia Łukasz Jachimiak.

Łukasz Jachimiak: Poczuł pan satysfakcję, słysząc o zatrzymaniu przez Centralne Biuro Antykorupcyjne Mirosława P.?

Janusz Biesiada: Żadnej satysfakcji nie ma. Z czego mam się cieszyć? Sytuacja jest smutna i trudno tu dyskutować w innych kategoriach. Żenujące jest to, że w takim kontekście mówimy o prezesie PZPS. Na razie swoją wiedzę opieramy na doniesieniach mediów, ale jeśli zarzuty się potwierdzą, to będzie to potwierdzenie spraw, o których wielokrotnie mówiłem w środowisku siatkarskim. Od wielu lat zadawałem P. i Prezydium Zarządu pytania dotyczące działalności PZPS, kosztów organizacji imprez siatkarskich, dziwnych firm funkcjonujących przy PZPS.

Jeśli zarzuty się potwierdzą, uzna pan, że - co prawda po wielu latach, ale jednak - sprawiedliwości stało się zadość?

- Najpierw powiem to, co najważniejsze - nie wolno nam mieszać z tą sprawą zawodników, trenerów, całego pozytywnego odbioru siatkówki. Jestem też pewny, że to, co złe, nie dotyczy większej części środowiska. Szkoda, że w pewnym momencie to środowisko nie zareagowało. Ostatni zjazd wyborczy był kuriozalny. W 2012 roku mówiliśmy o tym, o czym piszą teraz media. Te pytania i te wątpliwości, które mamy teraz, miała wtedy Komisja Rewizyjna PZPS, która wnioskowała o to, by za ostatnie cztery lata kadencji nie udzielić P. absolutorium. Wtedy na siłę, wbrew komisji i wbrew statutowi, przegłosowano to absolutorium. Gdyby tego nie zrobiono, temat, którym teraz żyjemy, nigdy nie miałby miejsca. W chwili obecnej sprawa jest dla całej dyscypliny bardzo smutna, jeszcze raz to podkreślam.

Przez lata próbował pan rozliczyć prezesa, a skąd miał pan wiedzę na temat dyskwalifikujących go praktyk, skoro był i jest pan tylko delegatem?

- Wie pan, można powiedzieć "tylko", ale można powiedzieć "aż delegatem". Przypomnę, że delegat to najwyższa władza tego związku, bo delegaci tworzą Walne Zgromadzenie.

Teoretycznie ma pan rację, ale sam pan przed chwilą powiedział, ile delegat znaczy w praktyce tego związku.

- To prawda i dlatego nad funkcjonowaniem związku trzeba się zastanowić. Komisja Rewizyjna swoje zrobiła, napiętnowała nieprawidłowości. Czyli organy kontrolne związku zadziałały, a nie zadziałało, jak powinno to, co działo się dalej. A wracając do pytania, skąd wiedziałem o nieprawidłowościach, to ta wiedza w związku jest powszechna. Przecież w 2012 roku z polityką P. i jego zarządu nie zgadzała się blisko połowa ludzi obecnych na zjeździe. 45 proc. delegatów było wtedy w opozycji. Na sali nie mówiono "Mirek, jest fantastycznie, działaj". Przypomnę, że w 2012 roku CBA było w PZPS-ie po raz pierwszy. Przesłuchało wielu członków zarządu, komisji rewizyjnej, pracowników i ludzi ze środowiska. Pewnych rzeczy się nie ukryje. Poza tym organizując wszystkie imprezy siatkarskie w Polsce przez osiem lat, wiem, jakie są koszty ich organizacji. Ze sprawozdań, jakie zarząd PZPS przedstawiał, wynikało, że dzieje się źle. Wystarczyło, że umie się czytać. Bo przecież jeżeli za moich czasów koszty np. Ligi Światowej wynosiły ok 1,5 mln zł, a teraz są kilka razy większe, idą w nie wiadomo ile milionów, to nie jest dobrze. Od wielu lat imprezy siatkarskie organizowane w Polsce nie przynoszą żadnych zysków dla PZPS. To jest sytuacja nienormalna.

Czytał pan wywiad Pawła Wilkowicza z Arturem P.?

- Niestety, czytałem.

Wiceprezes PZPS, odnosząc się do tych zarzutów, stwierdził, że teraz związek organizuje imprezy z dużo większym rozmachem.

- Artur P. mówi wiele różnych rzeczy. Gdyby pan posłuchał, co mówił przy innych okazjach. Ale zostawmy to.

Jeszcze jedno - P. stwierdził, że choć sąd pana uniewinnił, to potwierdził, że w związku, którym pan kierował, doszło do nieprawidłowości, a odpowiedzialnością za nie w stowarzyszeniu, jakim jest PZPS, musiał obarczyć cały zarząd, a nie samego prezesa. Dlaczego nie zareagował pan na te słowa?

- A jak według pana miałem zareagować? Jednak idąc tokiem rozumowania Artura, to za to, co się w tej chwili dzieje, odpowiada cały Zarząd, z nim jako wiceprezesem na czele, a nie sam P.?! Ale na poważnie: w Polsce nie ma póki co odpowiedzialności zbiorowej. To pierwsza rzecz. Po drugie - gdyby były jakiekolwiek wątpliwości co do mnie, to w tej chwili na pewno byśmy nie rozmawiali. I po trzecie - sąd w trzech instancjach uniewinnił mnie od wszystkich zarzutów, jakie stawiali P., P. i całe to towarzystwo. Smutne, że mój były kolega cały czas posługuje się insynuacjami. I nadal bagatelizuje fakt, że przez osiem lat procesu przeciwko mnie na kancelarie prawne z publicznych pieniędzy związek jako oskarżyciel posiłkowy wydał ponad pół miliona złotych. Ale skończmy ten temat, bo on jest już naprawdę wyjaśniony i zamknięty. Wróćmy do obecnej sytuacji. Boli, że P. miał, jak się okazuje, usta pełne frazesów. Wiele razy mówił o transparentności, przejrzystości, profesjonalizmie itd. A co teraz, jeśli zarzuty się potwierdzą?

Wspomniał pan, że w 2012 roku prawie połowa środowiska była przeciw P. Co się stało, że przez dwa ostatnie lata nie było już afer? Prezes pozwalniał wszystkich nieprzychylnych mu ludzi?

- Część pracowników rzeczywiście została zwolniona. Na zewnątrz była sielanka, a w związku ludzie twardo pytali o różne rzeczy. A że nikt nie wychodził z tym do mediów, chyba dobrze świadczy o środowisku.

Jeśli wiedziało o poważnych nadużyciach i nic nie zrobiło, to chyba raczej źle o nim świadczy?

- Powiem tak: jedna z agencji PR-owych co miesiąc otrzymywała z kasy PZPS 75 tys. zł za to, żeby związek miał dobry PR.

Myśli pan, że ktoś ze związku dostarczył CBA dowodów na nieuczciwość prezesa? A może ta instytucja miała PZPS i jego szefa na oku nieprzerwanie od 2012 roku?

- W 2012 roku CBA przesłuchiwało wielu członków zarządu i komisji rewizyjnej, m.in. ówczesnego sekretarza generalnego związku. To była osoba najlepiej zorientowana w finansach federacji, w umowach, w mechanizmach działania. Nie wiem, skąd CBA czerpało największą wiedzę na temat P., który publicznie się chełpił tym, jak to największe firmy audytorskie dokonują badań finansów, jak to nic złego nie może się zdarzyć, jak to stawiają PZPS za wzór na całym świecie. Jak to brzmi teraz? Jeśli zarzuty medialne się potwierdzą, to będzie znaczyło, że w związku były dwie rzeczywistości - jedna wirtualna, dla kibiców i druga brzydka i smutna, widziana przez mniejszość.

Zobacz wideo

Więcej w sprawie Mirosława P. czytaj także w Sport.pl:

Przypadki Mirosława P. - sylwetka prezesa PZPS autorstwa Pawła Wilkowicza

Prezes PZPS Mirosław P. miał przyjąć ponad 100 tysięcy złotych

Prokuratura: Jeden zarzut korupcyjny wobec prezesa PZPS Mirosława P.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.