Siatkówka. Fizjolog Mizera: Trudne miesiące przed Antigą i jego kadrą

W poniedziałek zbiórka, a od wtorku zajęcia pod okiem Stephane'a Antigi. Francuz, który kilka dni temu boisko zamienił na trenerską ławkę, ma przygotować reprezentację Polski do rozpoczynających się 30 sierpnia mistrzostw świata. Ale pierwszy test kadra przejdzie już 16 maja we Wrocławiu, gdy rozpocznie grę w eliminacjach ME 2015. O ciężkiej pracy, jaka czeka siatkarzy, opowiada fizjolog dr Krzysztof Mizera.

Łukasz Jachimiak: Pracuje pan z piłkarzami, biegaczami, kolarzami, olimpijczykami z innych dyscyplin - z siatkarzami też?

Krzysztof Mizera: Na co dzień mało mam do czynienia z siatkarzami grającymi na najwyższym, światowym poziomie, ale dwa lata temu współpracowałem z reprezentantem Polski, olimpijczykiem. Nazwiska nie mogę podać.

Skarżył się na zmęczenie, przetrenowanie?

- Tak, czuł się ociężały, brakowało mu energii.

Ci, którzy od wtorku zaczną w Spale przygotowania do reprezentacyjnego sezonu, pewnie też będą mówić o zmęczeniu. I trudno się dziwić, skoro po intensywnym sezonie ligowym większość z nich miała zaledwie kilka dni odpoczynku.

- Takie jest życie sportowców prezentujących najwyższy poziom. Piłkarze mają podobnie. Też grają bardzo dużo, też brakuje im czasu na odpoczynek i wyleczenie urazów. Sezon ledwo się kończy, a znów muszą wracać do ciężkiego treningu motorycznego, żeby się przygotować do następnego sezonu.

Siatkarzowi nie jest trudniej? Piłkarz, zwłaszcza polski, w jakiejś akcji odpocznie, postoi, popatrzy. A siatkarz musi skakać, padać, wstawać, skakać - i tak w kółko, a mecze trwają i po trzy godziny.

- Piłkarz potrafi w 90 minut przebiec 12-13 km. I też gra co trzy dni. Na pewno siatkarz tak się nie nabiega. Z drugiej strony piłkarz rzeczywiście ma momenty, w których może złapać oddech, nie uczestniczy w każdej akcji.

Który sport jest bardziej urazowy? Piłkarz jest zagrożony kontaktem fizycznym z przeciwnikiem, ale dwumetrowy siatkarz w każdym meczu wykonuje dziesiątki wyskoków i mocnych zbić, cierpią więc jego kolana, stawy skokowe, barki.

- Na pewno siatkarza boli to, że po każdym wyskoku na 1,5 metra w górę musi wylądować. Czuje to w kolanach i przede wszystkim w stawach skokowych. Ramiona i braki też swoje dostają, bo uderzenia, po których piłka leci z prędkością nawet 120 km/h, wymagają bardzo dużej siły. Siatkarz powinien być przygotowany pod kątem ogólnorozwojowym jeszcze bardziej niż piłkarz. W futbolu długo liczyło się przede wszystkim to, co zawodnik potrafił zrobić z piłką, dzisiaj przykłada się większą wagę, żeby też pochodził na basen i porobił coś jeszcze, dzięki czemu będzie w pełnym zakresie rozwojowym. Siatkówka wymaga pracy nie tylko rąk, ale nóg, korpusu, mięśni grzbietu. W niej obciążenie aparatu mięśniowego całego ciała jest szczególnie duże, na pewno większe niż w piłce nożnej.

Dużo mógłby powiedzieć na ten temat Mariusz Wlazły. W 2006 roku był gwiazdą mistrzostw świata, znakomicie grał przez dwa kolejne lata, aż w końcu zauważył, że przez brak odpoczynku ciągle zmaga się z kontuzjami. Wtedy przy wzroście 195 cm ważył 75 kg. Teraz waży 80 kg, znów gra dużo i świetnie, a problemów z urazami nie ma.

- Niska masa ciała pozwala mu wznieść się wyżej i atakować z pułapu niedostępnego dla wielu rywali, ale są też minusy, bo przekłada się na mniejszą tkankę mięśniową. 80 kg przy takim wzroście to wciąż bardzo mało, na pewno w masie mięśniowej tego zawodnika są braki. Gdyby ważył 84-85 kg, zyskałby na sile i byłby jeszcze bardziej odporny na urazy, bo większą wytrzymałość miałby jego aparat kostno-stawowo-mięśniowy.

Wlazły za szybko nie przytyje, ale zyskać może na treningach u Stephane'a Antigi. Człowiek, który przed chwilą skończył karierę zawodniczą, na pewno rozumie, że samym dokręcaniem śruby podopiecznym by zaszkodził, bo zwyczajnie by ich przetrenował?

- Na pewno nie można zagonić siatkarzy do codziennej kilkugodzinnej pracy w rytmie siłownia-sala, siłownia-sala. To się powoli zmienia, ale jeszcze patrząc na sport z punktu widzenia nauki, dochodzi się do wniosku, że zawodnicy są przetrenowywani. To się dzieje dlatego, że w sztabach szkoleniowych cały czas brakuje fizjologów. Są fizjoterapeuci, którzy robią masaże, stawiają zawodników na nogi. Oni są niezbędni, ale sami nie są w stanie sobie poradzić, bo nie znają specyfiki działania organizmu tak, jak znają ją fizjologowie. Trener często nie wie albo nie chce pamiętać, że mięśnie muszą się regenerować. Duże - ud, grzbietu, klatki piersiowej - regenerują się dwie-trzy doby. Małe - biceps, triceps, łydka - dobę. Z małymi nie ma problemu, intensywny trening ich nie uszkodzi. Ale kiedy sztab nie daje zawodnikom wytchnienia, to ich większe mięśnie ulegają drobnym uszkodzeniom, co grozi poważną kontuzją i zmniejsza wydajność. Te mięśnie nie odbudują się, jeśli nie dostaną czasu i aminokwasów, których trzeba dostarczać, mądrze jedząc.

Z tym sportowcy chyba ciągle mają problem?

- Niestety, wiedza o żywieniu jest wśród nich na bardzo niskim poziomie. Sportowcy nie przestrzegają diety. Znam siatkarzy, którzy po meczach jeżdżą na śmieciowe jedzenie do popularnych sieci.

Nie mówi pan o reprezentantach?

- Mówię o siatkarzach ligowych. Chociaż reprezentant, któremu pomagałem, też miał kłopot żywieniowy. Zgłosił się do nas ze złym samopoczuciem, ale badania wyszły mu przyzwoicie. Twierdził, że dietę na pewno ma dobrą, bo je pięć posiłków dziennie co trzy godziny, wybiera tylko ciemne pieczywo, stawia też na ciemny ryż. Co z tego, skoro te posiłki nie były zbilansowane? Jego treningowe dni nie były takie same. Np. w poniedziałek miał zajęcia i na sali, i w siłowni, a we wtorek tylko zajęcia taktyczne. A jadł każdego dnia tak samo. W efekcie w dniu z dwoma treningami na drugim nie miał siły, a w dniu bez ćwiczeń fizycznych nie spalał tego, co zjadł, więc czuł się ciężki. Produkty były dobre, zdrowe, wystarczyło więc wszystko poukładać i po kilku tygodniach poczuł się bardzo dobrze, cieszył się, że znów ma energię.

Krótko mówiąc, w sztabie kadry powinien znaleźć się dietetyk.

- Jest konieczny. Nie doceniamy roli takich osób. Tymczasem ze złego jedzenia biorą się kontuzje. Przemęczenie, osłabienie organizmu - to wszystko wynika z braku czasu na regenerację i z braku odpowiedniej diety. Sportowcom cały czas się wydaje, że jak zjedzą wiadro odżywek, to sprawa będzie załatwiona. Noszą w torbach po 20 różnych słoików albo przyjmują jadłospis wymyślony przez trenera czy fizjoterapeutę i problemy gotowe. Przecież nie ma człowieka, który się zna na wszystkim. Trener nie ma tak specjalistycznej wiedzy w dziedzinie odżywiania jak dietetyk, tak samo jak w dziedzinie przygotowania mentalnego nie ma takiej wiedzy jak psycholog. Mimo to cały czas oglądamy w naszym sporcie szkoleniowców, którzy próbują udowodnić, że znają się na wszystkim.

W kadrze Antigi nie ma ani dietetyka, ani fizjologa, jest za to osteopata. Niektórzy powiedzą "szarlatan", ale wsparcie dla zapracowanych fizjoterapeutów pewnie się przyda?

- Nasze centrum Olimpiakos z osteopatą współpracuje od czterech lat, klienci są zadowoleni. Na pewno ktoś taki siatkarzom się przyda, ale gdybym miał wybierać między osteopatą a dietetykiem, to postawiłbym na tego drugiego. Jeść musi każdy sportowiec, a jeśli je źle, to dostarcza sobie złego paliwa i nie dojedzie tam, gdzie by chciał. Wyobraźmy sobie ferrari, którym ktoś spróbuje jechać na LPG. Efekt nie będzie zadowalający. Siatkarz Antigi może być znakomicie przygotowany taktycznie, może wypracować świetną wydolność, ale jak źle zje, to nie zagra na sto procent. Tak samo jak nie pokaże wszystkiego, co potrafi, jeśli zostanie zamęczony treningiem.

Obawia się pan, że obecny w sztabie trener przygotowania fizycznego nie zaplanuje tego przygotowania odpowiednio? Bo rozumiem, że człowiek tak opisany nie ma uprawnień i przede wszystkim wiedzy fizjologa?

- Polski sport stawia na takie osoby, i dobrze, bo one się drużynom przydają. W zamyśle tacy trenerzy powinni pracować nad przygotowaniem kondycyjnym, indywidualnym. W zespole zawsze jest ktoś, kto ma jakieś braki, kto jest po kontuzji albo jest przetrenowany. Taki trener powinien dobierać obciążenia i układać ćwiczenia dla poszczególnych siatkarzy. Powinien zauważyć, kto ma braki szybkościowe, kto powinien popracować nad skocznością, a kto nad siłą, ale też powinien korzystać ze wsparcia fizjologa. W bogatszych krajach trener przygotowania fizycznego ustala ćwiczenia dopiero po badaniach wydolnościowych wykonanych przez fizjologa. Fizjolog wszystko monitoruje, bada krew, analizuje hemoglobinę, morfologię. Jeżeli go nie ma, to jest problem. Oczywiście badania wydolnościowe każdy może zrobić, nawet psycholog. Ale wyniki trzeba umieć zinterpretować, a fachowo nie zrobi tego nikt, kto nie siedzi w fizjologii od kilku lat. U nas ciągle oszczędza się tam, gdzie nie wolno tego robić. Bierze się jedną osobę, żeby robiła pięć rzeczy, i ta osoba sobie nie poradzi. W Polsce fizjologów nie tylko nie zatrudnia się na etaty, ale nawet nie współpracuje się z nami na zasadzie konsultacji. Ciągle jeszcze wielu jest trenerów mówiących "Panie, a jaki fizjolog, a po co te badania?" i dodających, że kiedyś tego nie było, a się trenowało i osiągało sukcesy. Przykładem jest Franciszek Smuda wręcz kpiący z nauki. Cóż, świat kiedyś też nie korzystał w sporcie z nauki w takim zakresie jak teraz. Ale musimy wiedzieć, że obecnie sportowcy przygotowują się w laboratoriach pod okiem ekspertów z różnych dziedzin. Chcąc osiągać sukcesy, musimy też pójść tą drogą.

Ile razy od maja do września siatkarze powinni być zbadani przez fizjologa?

- Raz to absolutne minimum, bo bez badania na początku nie wiadomo, jak z siatkarzami pracować, na czym się skupić u każdego z nich. Dobrze byłoby też powtórzyć badania za trzy miesiące, żeby sprawdzić, co się zmieniło, i zareagować. Miesiąc przed mistrzostwami powinien zostać poświęcony na doszlifowanie wszystkiego. Ważne jest jeszcze jedno - żeby te badania zrobić dobrze.

W polskim sporcie robi się je niewłaściwie?

- Tak, i to bardzo często. Zwykle wszystko odbywa się przez Instytut Sportu, a tam badania to masówka, bo codziennie robi się ich po 40. Później wielu trenerów do mnie dzwoni z prośbą o pomoc, bo dostali wydruk, ale nie wiedzą, co z nim zrobić. Badania fizjologiczne trzeba opisać, przeanalizować, dać sugestie, żeby trener wiedział, jak pracować. Żeby to zrobić, trzeba poświęcić ze dwie godziny, a w państwowych instytucjach nie ma na to czasu. I tak mamy paradoks - pieniędzy brakuje, ale często poszczególne kadry robią badania dwukrotnie i dwukrotnie płacą. Za drugim razem idą już tam, gdzie rzeczywiście na badaniu skorzystają.

Pod koniec lipca Antiga da drużynie tydzień wolnego, a później na tydzień zabierze ją do leżącego nad Atlantykiem Capbreton, gdzie co rano będą się odbywały treningi, a wieczory wszyscy będą mogli spędzać ze swoimi rodzinami. To dobry pomysł na rozpoczęcie przygotowań do ostatniej, najważniejszej części sezonu reprezentacyjnego?

- Tygodniowy urlop przyda się tym zawodnikom, którym przytrafią się drobne kontuzje. Ale jest zaplanowany na pewno głównie po to, żeby wszyscy się trochę zrelaksowali, żeby odpoczęli psychicznie, nie musieli myśleć, że dostali dzień czy dwa dni wolnego, które miną błyskawicznie, tylko żeby mogli się naprawdę na moment wyłączyć, pozbyć presji przed mistrzostwami. Ważne, że odpoczywając, siatkarze nie będą tylko leżeć, bo wtedy straciliby to, co wcześniej wypracują. Dobrze, że trener zna życie siatkarza i wie, jak ważny w ciężkiej pracy jest odpoczynek. Naprawdę wcale nie osiągnie się najwięcej wtedy, kiedy będzie się gonić zawodnika do treningu siedem dni w tygodniu. W fizjologii jest tendencja, żeby trenować mniej, a dużo się regenerować. Mięsień zmuszany do pracy codziennie nie rozwija się tak jak ten, który w każdym tygodniu ma dwa dni na odpoczynek. O tym trzeba pamiętać, szczególnie prowadząc siatkarzy, których czekają liczne, długie i niewygodne podróże oraz zmiany stref czasowych. Oni muszą odpoczywać, korzystać z odnowy biologicznej, pilnować odpowiedniej diety, która usprawnia regenerację. Jak się ich zagoni do zbyt intensywnej pracy, to będą grać na 70-80 proc. swoich możliwości i we wrześniu wszyscy będziemy rozczarowani.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.