Największą sensacją toczonych już od prawie miesiąca mistrzostw świata w rugby jest awans do ćwierćfinału zespołu Fidżi. Owszem, ten wyspiarski kraj z Oceanii, liczący sobie jedynie 900 tys. mieszkańców ma na swoim koncie wielki sukcesy w rugby, ale w odmianie siedmioosobowej. W tej olimpijskiej wersji Fidżyjczycy dwa razy sięgali po złote medali igrzysk, ale w "piętnastkach" nigdy na podobne sukcesy nie mogli liczyć. W dotychczasowych dziewięciu Pucharach Świata tylko dwa razy zdołali wyjść z grupy. Raz w pierwszych mistrzostwach w 1987 r., które odbywały się w nieco okrojonym składzie z powodu objętej bojkotem Republiki Południowej Afryki, jednego z najsilniejszych krajów w rugby. I drugi raz w 2007 r., gdy pokonali sensacyjnie Walię. Na powtórzenie tamtego sukcesu musieli czekać 16 lat.
I teraz wywalczyli awans dzięki gigantycznej sensacji. Pokonali bowiem jeden z najbardziej utytułowanych zespołów w świecie rugby – Australię. Wallabies – jak nazywa się australijską reprezentację rugby – co prawda przeżywa kryzys, ale to wciąż jeden z czołowych zespołów globu. W historii Pucharu Świata, który jest rozgrywany od 1987 r., Australijczycy z pięciu turniejów przywozili medale (dwa razy złoto, dwa razy srebro i raz brąz). Bardziej utytułowane są tylko RPA i Nowa Zelandia (obie po trzy tytuły mistrza świata). Z grupy Australia wychodziła zawsze – przeważnie na pierwszym miejscu. Aż do teraz.
Katastrofa wydarzyła się w St. Etienne na wypełnionym przez 41 tys. kibiców Stade Geoffroy-Guichard triumfowali Fidżyjczycy 22:18. Było to ich pierwsze zwycięstwo nad Australią od 69 lat. Na Antypodach ten wynik wywołał szok.
Odpowiedzialność za porażkę wziął na siebie trener Eddie Jones. – To mnie boli osobiście – powiedział trener, pod wodzą którego Australia została wicemistrzem świata w 2007 r. – To moja wina i biorę 100 procent odpowiedzialności. Wybrałem młodą drużynę i chcę, aby ta młoda drużyna była dobrym zespołem. Mieliśmy zły dzień, to może się zdarzyć.
Jones obiecał jeszcze, że jego zespół będzie lepszy w kolejnym meczu z Walią. Nie dotrzymał słowa. Jego drużyna poniosła druzgocącą porażkę 6:40 i właściwie mogła się już pakować. Nie pomogła im nawet kolejna gigantyczna sensacja w tej grupie, gdy Portugalia pokonała w ostatniej serii meczów Fidżi 24:23. Dla europejskiego zespołu było to epokowe zwycięstwo – pierwsze historii występów w Pucharze Świata.
W końcowej tabeli Australijczycy mieli tyle samo punktów co Fidżi (po 11), ale z racji wyniku bezpośredniego meczu do dalszej gry awansowali wyspiarze.
"Wallabies zostali wyeliminowani w najokrutniejszy możliwy sposób. Cud, na który liczyli Wallabies, był bardzo bliski, ale nie wystarczająco bliski, ponieważ zostali wyeliminowani przez wsteczne odliczanie - napisał Julian Linden w "The Australian".
"The Sydney Morning Herald" ubolewał nad "brutalnym zakończeniem turnieju dla Australii". I przypominał: "Kolejne przyłożenie Portugalii dałoby Australii awans do ćwierćfinału. Tak się jednak nie stało. Koszmar Eddiego Jonesa na Pucharze Świata trwa".
Na Antypodach już rozpoczęła się gorąca debata, czy Eddie Jones powinien zostać na swoim stanowisku. Za cztery lata Puchar Świata zawita zostanie rozegrany w Australii. Gospodarze nie wyobrażają sobie, żeby ich drużyna miała skończyć rywalizację wcześniej niż w finale.
Były wybitny zawodnik Wallabies Tim Horan powiedział gazecie "Sydney Morning Herald", że trener powinien pozostać na stanowisku: "Pozwólmy opaść emocjom opaść emocją. Najważniejsze, że Eddie nadal ma zaufanie zawodników. Ta młoda drużyna wciąż chce zajść daleko.
Po rundzie grupowej Pucharu Świata, w której szczególnie dobrze zaprezentowali się gospodarze i Irlandczycy, to właśnie te dwie drużyny uważane są za głównych faworytów do końcowego sukcesu. Trzecie miejsce w tej klasyfikacji zajmuje broniąca tytułu RPA, która w fazie grupowej doznała porażki z Irlandią. Kolejne miejsca w notowaniach zajmują Anglia i Nowa Zelandia. Najniżej oceniane są szanse Argentyny i Fidżi.
Turniej pokazywany jest w Polsce na antenach Polsatu.