Podczas meczów Pucharu Świata w rugby w Japonii ulice pustoszeją, a drużyna gospodarzy chce obiec wszystkich

Świat ma czasem kształt jaja: dla co najmniej 300 milionów ludzi w ten weekend w sporcie nie będzie się działo nic ważniejszego nic ćwierćfinały Pucharu Świata w rugby. W Polsce wszystkie mecze pokaże Polsat Sport.

Puchar Świata to wedle federacji World Rugby trzecia po piłkarskim mundialu i igrzyskach olimpijskich sportowa impreza na kuli ziemskiej. Z tezą można dyskutować, ale liczby i tak robią wrażenie. Poprzedni turniej w 2015 roku w Anglii obejrzało ponad cztery miliardy ludzi. Na turniej przyleciało ponad 400 tysięcy kibiców ze 151 krajów. Sprzedano 2,47 mln biletów, a średnia cena wejściówki była najdroższa w historii sportu (ponad 105 funtów).

Teraz w Japonii jest podobnie, tyle że biletów sprzedano trochę mniej – 1,8 mln, bo tylko tyle mieszczą stadiony przygotowane przez gospodarzy. Chętnych było 5,5 mln. Bilety znów zaczynają się od 500 zł w górę, a na ruszające w sobotę ćwierćfinały są jeszcze droższe.

Zobacz reportaż Sport.pl o rugby na wózkach inwalidzkich:

Zobacz wideo

Pierwsze rekordy już padły. Ponad 60 milionów Japończyków obejrzało mecz ich reprezentacji przeciwko Szkocji, który zdecydował o tym, że w ćwierćfinale – pierwszy raz w historii - zagrają „Brave Blossoms”, jak mówi się o rugbystach gospodarzy.

Japończycy jak w judo: ustąp, aby zwyciężyć

Japończycy nie są wielcy, ale niezwykle szybcy. Ich nowozelandzki trener przygotowania fizycznego Simon Jones, który specjalizował się do tej pory głównie w netballu (podobny do koszykówki sport, popularny w Nowej Zelandii), nakreślił dla nich specjalny program, skupiając się na sile i szybkości nóg. Do tego główny trener, również Nowozelandczyk Jamie Joseph, dołożył starą japońską zasadę judo „Ustąp, a zwyciężysz” i mają sukces. Oczywiście gdy trzeba, wchodzą w starcie, ale dla ich zawodników formacji ataku (tych mniejszych, szybciej biegających), główną zasadą jest unikanie kontaktu.

Efekty są piorunujące. Japończycy wygrali wszystkie mecze w grupie, pokonując najpierw Rosję 30:10, potem nr 1 światowego rankingu – Irlandię 19:12, co było absolutną sensacją. Następnie Samoa 38:19 (mecz obejrzało skromne 25 mln japońskich widzów), by wreszcie w meczu decydującym o awansie pokonać Szkocję 28:21.

To spotkanie dosłownie opustoszyło japońskie ulice. Rozegrano je dzień po przejściu przez kraj niszczycielskiego tajfunu Hagibis. Do końca nie było wiadomo, czy w ogóle do meczu dojdzie (z powodu tajfunu odwołano w sumie trzy mecze, w tym absolutny hit Anglia – Francja). „Waleczne Kwiaty” wygrały ze Szkotami, rewanżując im się za porażkę sprzed czterech lat w Anglii. Wtedy górą byli Wyspiarze 45:10. 

Teraz Japończycy napotykają na swojej drodze zespół RPA – dwukrotnych mistrzów świata (mecz w niedzielę o 12:15, pokaże go Polsat Sport Extra). Cztery lata temu „Brave Blossoms” pokonali Springboks 34:32 , co do dziś jest uważane za jedną z największych sensacji nie tylko w historii rugby, ale całego światowego sportu. Awansu jednak nie wywalczyli – w grupie zatrzymali ich wspomniani Szkoci.

Japonia chce przebiec maraton w 80 minut

Teraz faworytami znów jest zespół RPA, który zamierza zmiażdżyć Japończyków siłą fizyczną. Gospodarze nie przejmują się zbytnio. Do meczu przygotowują się tak…

A tak na poważnie to chcą wznieść się na kolejny poziom nieosiągalny dla innych ekip. Mecz rugby trwa 80 minut. Czystej gry jest jednak nie więcej niż 36-38 minut. Japończycy chcą dojść do 50. To jak przebiegnięcie maratonu w czasie poniżej dwóch godzin. Japończycy chcą tego dokonać, do turnieju szykowali się ponad 200 dni. To jest ich atut.

Starcie Japonii z RPA będzie jednak tylko, nomen omen, wisienką na torcie tego niesamowitego rugbowego weekendu. Każdy z czterech ćwierćfinałów to absolutny hit z wielką historią w tle.

Sobotni pierwszy ćwierćfinał Anglia – Australia (początek 9:15) to choćby rewanż za finał PŚ z 2003 roku, gdy Anglicy w Australii wygrali mecz w ostatniej sekundzie. Wtedy trenerem drużyny z Antypodów był Edi Jones, który prowadzi teraz Wyspiarzy, a cztery lata temu był trenerem Japonii.

Anglia tylko raz była mistrzem świata w rugby - we wspomnianym 2003 roku. Gdy drużyna i jej bohater Jonny Wilkinson, autor zwycięskiego kopu na bramkę z tzw. drop gola w ostatniej akcji meczu, wróciła do kraju, na ulicach Londynu witało ją ponad 1,5 mln kibiców.

Tu znajdziecie krótką historię tego niesamowitego finału…

 

Australijczycy mistrzami świata byli dwa razy. W roku 1991 w finale pokonali Anglię, w 1999 wygrali z Francją. Trener Kangurów Michael Cheika to dobry znajomy szkoleniowca Anglii -

wywodzą się z jednego australijskiego klubu Randwick - razem w nim grali, potem każdy z nich był szkoleniowcem tej drużyny. Obaj mają tę samą obsesję - przegrali jako trenerzy finał mistrzostw świata. Jones wspomniany w 2003 roku w Australii, Cheika w 2015 w Anglii. Prowadzona przez niego Australia uległa Nowej Zelandii 17:34.

All Blacks w pogoni za trzecim z rzędu tytułem

Drugi z ćwierćfinałów to pozycja obowiązkowa choćby ze względu na to, że grają w nim All Blacks. Przed meczem zaprezentują jak zwykle swój legendarny wojenny taniec Maorysów - Hakę.

 

Nowa Zelandia chce trzeci raz z rzędu zdobyć tytuł mistrzów świata, ale na drodze ma Irlandię (mecz w sobotę o 12:15). Rugbiści z Zielonej Wyspy w 100-letniej historii rywalizacji z All Blacks wygrali tylko dwa razy, ale te dwa zwycięstwa miały miejsce w trzech ostatnich meczach. Nic dziwnego, że Nowozelandczycy ostrożnie mówią o swoich szansach. Za to ich sponsorzy są niezwykle pewni sukcesu…

 

Walia – Francja czyli ćwierćfinał numer trzy (niedziela, 9:15) to europejski klasyk. Faworytami są Walijczycy, którzy wygrali tegoroczny, najstarszy na świecie i chyba najbardziej znany turniej rugby - o Puchar Sześciu Narodów, ale to Francuzi mają patent na grę w finałach Rugby World Cup. Wprawdzie nie zdobyli go nigdy, ale trzykrotnie walczyli o złoto, a w półfinałach nie byli tylko dwa razy, w 2015 i 1991 roku.

Francuski dziennik sportowy „L’ Equipe” grzmi, że ich drużyna przystępuje do meczu z najmłodszą i najmniej doświadczoną ekipą od lat i ma rację. Trójkolorowi poślą do boju najmłodszą parę łączników w turnieju czyli zawodników z numerami 9 i 10 na koszulkach, którzy są głównymi reżyserami gry w meczu rugby.

Łącznik ataku Romain Ntamack ma zaledwie 20 lat, w pierwszej reprezentacji rozegrał tylko 11 meczów. Łącznik młyna Antoine Dupont jest tylko dwa lata starszy i ma sześć występów więcej w kadrze. Obaj mają być liderami Trójkolorowych w 2023, gdy Francja będzie gospodarzem kolejnych mistrzostw. Czy dadzą radę teraz? Przekonamy się w niedzielę.

Przy okazji warto wspomnieć, że w niedzielę 0 14:35 na fanów rugby czeka też kolejny, telewizyjny mecz Ekstraligi. To historyczny dla polskich rozgrywek sezon. Pierwszy raz są

regularnie pokazywane w telewizji. Polsat Sport Fight transmituje najciekawszy mecz z każdej kolejki. Tym razem: starcie rewelacji sezonu Juvenii Kraków z mistrzem Polski sopockim Ogniwem.

Autor jest dziennikarzem Polsatu Sport

Więcej o: