40 lat temu wydarzył się cud w Andach. Rugbiści przeżyli dwa miesiące w ekstremalnych warunkach

W sobotę minęło równo 40 lat od katastrofy samolotu, którym rugbiści urugwajskiego klubu Old Christians Club, ich rodziny i przyjaciele lecieli do Chile na serię meczów z miejscowymi drużynami. Większość pasażerów zginęła, ale czternastu zdołało przeżyć w ekstremalnie trudnych warunkach w Andach ponad dwa miesiące. W Ameryce Południowej mówi o tej katastrofie El Milagro de los Andes - Cud w Andach.

Old Christians Club powstał 10 lat przed katastrofą. Założyli go absolwenci Stella Maris College - szkoły założonej przez zakon Braci Szkolnych. Zakonnicy wprowadzili rugby do programu nauczania, bo chcieli przez ten sport - wymagający odwagi, poświęcenia dla drużyny i zachowywania zasad fair play - kształtować charaktery młodych ludzi. Old Christians szybko przebili się do krajowej czołówki. W 1968 r. i 1970 zdobyli mistrzostwo. Wyjeżdżali też na tournee po sąsiednich krajach. W 1970 r. byli w Argentynie, a w 1971 r. w Chile. W kolejnym znów wyruszyli do Santiago.

Samolot wyczarterowali od urugwajskich sił zbrojnych. Zła pogoda zmusiła pilotów do przerwania lotu i lądowania w argentyńskiej Mendozie. Kolejnego dnia 13 października 1972 r. znów wystartowali. Z powodu ciągle złej pogody nie mogli lecieć bezpośrednio do Santiago. Polecili więc na południe, aby przeciąć Andy w bardziej dogodnym miejscu i skierować potem samolot na północ. Piloci popełnili jednak błąd w obliczeniach czasu potrzebnego na przebycie drogi przez góry. Nie uwzględnili przeciwnego wiatru spowalniającego lot. Gdy kierowali samolot na północ myśleli, że Andy zostawili po prawej stronie. Tymczasem lecieli nad górami. Gdy zaczęli obniżać lot w chmurach doszło do katastrofy. Samolot stracił oba skrzydła i ogon, ale kadłub opadł na stok i ześlizgnął się wyhamowując ostatecznie w zaspie śnieżnej.

12 osób zginęło na miejscu. Pięć innych w wyniku odniesionych ran nie przeżyło kolejnych 24 godzin. Ostatecznie przy życiu pozostało 27 osób z 45. Życie wspólnoty ocalałych zorganizował kapitan drużyny Marcelo Perez. Wprowadził racjonowanie żywności, podzielił sprawnych na zespoły: sprzątający, medyczny, pozyskujący wodę. Rozbitkowie byli kompletnie nieprzygotowani do przeżycia na wysokości. Nie mieli odpowiednich ubrań, a z prowiantu na drogę zostało im kilka tabliczek czekolady i pięć butelek wina. Po dziewięciu dniach od katastrofy, gdy nic już nie było do jedzenia, podjęli decyzję, że będą jeść mięso zmarłych.

Po dziesięciu dniach z ocalałego po katastrofie radia dowiedzieli się, że akcja ratunkowa została przerwana. To im uświadomiło, że są zdani tylko na siebie. 27 października śpiących w kadłubie samolotu rozbitków porwała lawina. Zostali przysypani. Na miejscu zginęło kolejnych osiem osób - w tym Marcelo Perez. Trzy dni trwało zanim rozbitkowie przebili otwór przez śnieg, który ich przykrył.

Próby dotarcia do ludzkich siedzib spełzły na niczym. Podczas jednej z nich omal nie zamarzli w nocy na otwartym terenie. Odnaleźli jednak ogon samolotu i mnóstwo nienaruszonych bagaży. Dzięki temu mogli przygotować się do tej najważniejszej wyprawy. Wobec zbliżającego się lata (na półkuli południowej rozpoczyna się ono 22 grudnia) trzech z nich rozpoczęło długą wyprawę (jeden wrócił po trzech dniach do samolotu, gdy okazało się, że wędrówka będzie dłuższa niż przypuszczali i dla całej trójki nie wystarczy pożywienia). Ostatecznie po dziewięciu dniach wyczerpani Roberto Canessa i Fernando Parrado dotarli do wioski. 23 grudnia 1972 ostatni rozbitkowie zostali zabrani z kadłuba samolotu.

Old Christians Club wciąż istnieje. Już w 1973 r. znów zdobył mistrzostwo Urugwaju. W czołówce utrzymuje się do dziś. Tydzień temu w meczu o tytuł najlepszej drużyny kraju przegrali 6:30 z Carrasco Polo Club.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA