Rugby. Puchar Świata dla All Blacks. Już nic nie jest czarne i białe. Wszystko jest czarne

Historia kołem się toczy. 24 lata po triumfie w pierwszym Pucharze Świata, znów po zwycięstwie nad Francuzami, znów po epickim boju, który obejrzała rekordowa liczba widzów, Nowozelandzcy rugbiści potwierdzili, że są niedoścignieni

Tysiące fanów nie może się mylić. Wejdź na Facebook.com/Sportpl ?

Jeśli jakaś dyscyplina łączy wszystkie najcenniejsze idee sportu, przeplata indywidualizm z zespołowością, zwierzęcą siłę z intelektem, pozwala zawodnikowi poczuć się skończonym atletą, a boiskową walkę do ostatniej kropli krwi i potu wieńczą uznanie oraz szacunek dla rywala, to na pewno jest nią rugby. Sport, w którym mogą zaistnieć i wielcy, i mali, i grubi, i szczupli, i szybcy, i wolni. Jest jeden warunek - to zabawa tylko dla niezłomnych, dla tych, którzy nie pękną, nie zostawią kolegi z drużyny na pożarcie przeciwnikowi.

Boisko rugby hartuje na całe życie, także to prywatne. Są w tym sporcie wygrani i przegrani, ale nie ma nikogo, kto czułby się pokonany. Tak jak 22-letni Aaron Cruden, który jeszcze kilkanaście miesięcy temu zmagał się z paskudną chorobą nowotworową, który wszedł do składu All Blacks, jednego z prawdziwych dream teamów współczesnego sportu, z trybun, tylko przez kontuzje kolegów z drużyny, przede wszystkim wielkiej gwiazdy Dana Cartera, a później jego pierwszych zmienników.

Cruden, wątły jak na wymogi atletycznej, wykańczającej fizycznie rywalizacji, poprowadził Nowozelandczyków do półfinałowej wygranej z Australią (20:6). Był też pierwszoplanowym aktorem wczorajszego finału z Francuzami, aż do momentu, kiedy pechowo oparł ciężar ciała na prawej nodze, szarżujący go rywal wskoczył mu na plecy, a jego kolano zgięło się w kierunku odwrotnym, niż powinno.

- Kto radzi sobie w rugby, poradzi sobie i w życiu - mawiają zawodnicy.

Cruden zszedł z boiska, nie płakał, ale przeżył dramat, czekając kilkadziesiąt minut, by przekonać się, czy po 24 latach jego drużyna sięgnie po drugie w historii trofeum Williama Webba Ellisa. W premierowym turnieju w 1987 roku gospodarze również sięgnęli po tytuł po finale z Francją.

Matka Grahama Henry'ego, trenera Nowozelandczyków, czekała jeszcze dłużej - 95 lat. - I dość. Jeśli mój Graham zdobędzie z chłopakami Puchar Świata, mogę umrzeć - stwierdziła w sobotę i nie było w jej słowach za grosz patosu. Mówiła, co czuje, bo przynosząc na świat syna w kraju, w którym wszystko ma owalny kształt, była pewna, że albo zostanie on rugbistą, albo trenerem. Od kilku miesięcy wiedziała też, że jej Graham dla 4,4-milionowego kraju dotkniętego w lutym trzęsieniem ziemi jest długo wyczekiwanym mesjaszem. Zwłaszcza że to właśnie ich rodzinne Christchurch zostało dotknięte klęską najbardziej - zginęło tam 181 osób, w tym najbliżsi przyjaciele rodziny Henrych.

- Dziękuję wam, Nowozelandczycy. To dla was - powiedział Henry, a ponad 60-tysięczny stadion Eden Park słuchał w milczeniu.

Wcześniej wrzeszczał wniebogłosy tak jak blisko 3 mln widzów przed telewizorami. To wyliczenia na szybko, oficjalne dane spłyną dopiero dziś, ale wyczekuje się, że na świecie być może pobite zostaną wyniki oglądalności piłkarskich mundiali.

W Nowej Zelandii od rugby nie chronił nawet Kościół. Daniel Tiati, pastor w jednej z parafii w Wellington, zaapelował, by sprawujący posługę ministranci ubrali się w czarne komże, a w jednej z naw wystawił telebim, by po wieczornej mszy wszyscy mogli obejrzeć finał.

Wierni nie zachowali powagi miejsca, już kiedy Piri Weepu, jeden z największych Maorysów w drużynie, nawoływał w hace, rytualnym tańcu All Blacks, do unicestwienia Francuzów. Ci nie wytrzymywali nerwowo, wolnym krokiem zbliżali się do rywali, prowokując ich jeszcze bardziej (za przekroczenie połowy boiska francuska drużyna zapłaci 10 tys. funtów kary).

Później przez 80 minut meczu, w którym gospodarze prowadzili od początku do końca, nie było cicho nawet na moment. Nie znaczy to jednak, że Nowozelandczycy byli lepsi. To finał, w którym zdobyto najmniej w historii punktów (w sumie 15), rozstrzygnięty najmniejszą w historii różnicą - jednego oczka.

All Blacks królowali do przerwy, trójkolorowi po niej. Jednak to tych pierwszych uznaje się za wirtuozów, a ci drudzy grają wspaniale nawet zza pleców głównych bohaterów. Francja grała, Nowa Zelandia mecz kontrolowała. Zwyciężyła 8:7. Tylko 8:7.

Matka trenera Henry'ego, jak donoszą już nowozelandzkie media, umierać nie zamierza. Graham będzie miał teraz dla niej dużo czasu. Mają wybrać się razem za cztery lata na Puchar Świata do Anglii. Pomalują twarze na czarno, okryją się czarną flagą, podniosą w górę czarny transparent i wzniosą toast czarnym Guinnessem. Przecież od niedzieli wszystko ma czarny kolor...

Rugby. All Blacks z Pucharem Świata! [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.