Rugby. Hit w Pucharze Świata. Koguty padły. Ale mogą powstać

Nie ma w rugby meczu, który wiązałby się z tak długą i bolesną dla jednej ze stron historią. Tak bolesną, że drużyna na oczach 60 tys. kibiców i milionów przed telewizorami obiecała rywalowi, że podetnie mu gardło.

Przez dekady Francuzi wyrządzali Nowej Zelandii, w rugby potędze absolutnej, wiele dotkliwych szkód. Kiedy po Puchar Świata w 1999 r. chciała sięgnąć drużyna ocierająca się o geniusz (z legendarnym Jonah Lomu), czy osiem lat później, kiedy dysproporcja między All Blacks a resztą świata była jeszcze większa, Koguty niespodziewanie wznosiły się ponad - na co dzień skromne w porównaniu z Nową Zelandią - możliwości, i wykopywały ich z najważniejszej imprezy jeszcze przed finałem o trofeum Williama Webba Ellisa. Co gorsza, składająca się w dużej części z walecznych Maorysów drużyna tak naprawdę nigdy nie zrewanżowała się za te bolesne chwile. Triumfu w meczu o trzecie miejsce w 2003 roku nikt jako zemsty satysfakcjonującej nie traktuje. Nowozelandczycy, od dwóch tygodni gospodarze siódmego Pucharu Świata, słodzą tę gorzką passę przypominaniem pierwszego finałowego triumfu w tej imprezie, kiedy na własnej ziemi pokonali Trójkolorowych 29:9.

W sobotę nadszedł dzień rewanżu. Rewanżu szczególnego, będącego 50. meczem obu drużyn, 100. występem w reprezentacji kapitana Nowej Zelandii Richiego McCawa oraz piątym spotkaniem Francji i Nowej Zelandii w Pucharze Świata. Po czterech był remis.

Nowozelandczycy zaczęli wojenkę już po odegraniu hymnów. Pamiętali, że kiedy byli gośćmi na poprzednim Pucharze Świata we Francji, rywale celowo założyli ciemne stroje, by zmusić All Blacks do występu w szarych koszulkach. To tak, jakby w Formule 1 bolidy Ferrari pomalować na niebiesko. Stanęli więc blisko środka boiska i zaprezentowali rytualną hakę, taniec maoryskich wojowników, w tradycyjnej wersji, przez świat sportu krytykowanej. Kończy się bowiem gestem podrzynania gardła swojej ofierze.

W telewizji widać było, że po Francuzach spłynęło to jak po kaczce, ale nowozelandzka prasa twierdzi, że tak przepłoszonych "kogutów" nie widziano od lat. Występującemu w roli kopacza Morganowi Parze nogi drżały tak bardzo, że z dogodnej pozycji zamiast w szeroką bramkę (5,6 m) trafił z karnego w słupek.

I wtedy rugbiści Nowej Zelandii rozpoczęli koncert.

Pokonali Francuzów 37:17 w stylu nokautującym pozwalającym rywalowi na dwie, trzy chwile wytchnienia. All Blacks rewanż za wcześniejsze krzywdy zaplanowali w najdrobniejszych szczegółach, dosłownie w każdej zagrywce. Gospodarze, jeśli już tracili punkty, to tylko w chwilach dekoncentracji, kiedy przypadkiem oddawali Francuzom piłkę w ręce.

Trójkolorowi polegli znacznie, a dla każdego rugbisty - nawet ganiającego po polskich klepiskach - to plama na honorze. Francuzi po ostatnim gwizdku stwierdzili więc, że dadzą Nowej Zelandii popalić w finale. A że zagrają ze sobą ostatni meczu turnieju, wciąż jest całkiem możliwe.

Sytuacja w grupach jest już niemal jasna - jeśli nie będzie sensacji, pary ćwierćfinałowe stworzą: Nowa Zelandia z Argentyną, Francja z Anglią, Irlandia z Walią i RPA z Australią. Przewidywane przez bukmacherów półfinały to NZ - Australia i Francja - Irlandia. Kto wygra PŚ?

- My - zapowiedział pewnie McCaw, prezentując czapkę, którą dostał za jubileuszowy występ od byłego kapitana Nowej Zelandii Jocka Hobba.

37.

zwycięstwo z Francją odniosła Nowa Zelandia na 50 meczów, jeden raz padł remis

1,5

dolara płacą bukmacherzy za zwycięstwo Nowej Zelandii w PŚ, druga jest Australia z kursem 9,0

Bez adminów. Najmocniejsze poglądy na Facebook.com/Sportpl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.