Puchar Świata w rugby. Mogę umrzeć. Ale po co?

Jeśli dla wszystkich mieszkańców Nowej Zelandii Ziemia zrobiła się jeszcze bardziej owalna, to znaczy, że dzieje się coś naprawdę niezwykłego. W piątek rozpoczął się Puchar Świata w rugby.

Nie miało to nic wspólnego z defiladami w Phenianie czy na placu Tiananmen w Pekinie. Nie było przepychu ani kiczu w amerykańskim stylu. Wystarczyło odwołać się do korzeni jednego z najpiękniejszych miejsc globu, by stworzyć spektakl, jaki zostanie zapamiętany na lata.

W pół godziny cały świat odbył podróż po górskich pasmach, przez wulkany, Góry Cooka i gejzery na Rotorua. Były rytualne tańce, tatuaże, półnadzy mężczyźni ruszający na łowy, czyli to, z czego słynie Aotearoa, czyli w języku maoryskim "kraj długiej, białej chmury". Wszystko to w atmosferze wielkiej zespołowości, która jest esencją gry w rugby. Reżyser, notabene ten sam, spod którego ręki wyszły otwarcia igrzysk w Sydney i Vancouver, ujął w nim wszystko - rajski spokój, z którym kojarzy się Nowa Zelandia, i dramat kraju podnoszącego się po niedawnym trzęsieniu ziemi.

Jonah Lomu, dwumetrowa legenda rugby, który został zaproszony do odegrania jednej z ról, ze wzruszenia ronił łzy. Światowe media pisały nazajutrz nie inaczej niż "hipnotyzujące, spektakularne i oszałamiające", a miejscowi pękali z dumy, cytując recenzje na swoich portalach. I tak się nakręcili, że wyliczyli, co potrzebne było do produkcji tego spektaklu: * w sumie 1000 wykonawców; * 400 wokalistów, którzy wyśpiewali słowa Haki, tańca maoryskich wojowników; * 9,5 km jedwabiu przeznaczonego na stroje; * 13 tys.122 batony musli, które zjedli wszyscy pracujący przy produkcji; * 5740 litrów wody, którą trzeba było gasić pragnienie; * 5636 gorących napojów, by ogrzać się w zimne, wiosenne noce.

Wreszcie najważniejsza liczba. Australijski "Daily Mail" dotarł do budżetu tego show. Zapiął się w 9 mln dol. nowozelandzkich, czyli około 51 mln zł.

Dane ze świata jeszcze nie zaczęły spływać, ale IRB (światowa federacja rugby) szacuje, że trwający aż do 23 października Puchar Świata zobaczy w sumie więcej widzów niż którekolwiek z igrzysk olimpijskich bądź futbolowych mundiali. I to licząc tylko oficjalnych nadawców, a nie internetowych złodziejaszków podkradających transmisje.

W Nowej Zelandii, która liczy około 4 mln mieszkańców, jest około 1,9 mln gospodarstw domowych. Otwarcie oraz pierwszy mecz między gospodarzami a reprezentacją Tonga obejrzało w trzech kanałach 1 mln 635 tys. 780 telewidzów. Brakujący 1 mln 264 tys. 220 albo był na stadionie Eden Park w Auckland, albo obserwował znad zatok Hauraki i Waitemata, gdzie krążyły floty tradycyjnych łodzi Maori, 10-minutowy pokaz sztucznych ogni. Pozostali zebrali się na specjalnie wyznaczonych placach wszystkich miast obu nowozelandzkich wysp (tylko w Auckland w centrum tłoczyło się 200 tys. ludzi). W każdym razie imienne zaproszenia dotarły do wszystkich. Podpisywał je premier.

Najbardziej cieszyli się jednak w Christchurch, najbardziej dotkniętym lutowym trzęsieniem ziemi, w którym zginęło 181 osób, padło wiele fabryk i kopalni. Choć miasto to nie ma głównej areny PŚ, symbolicznie zostało gospodarzem imprezy. Na ceremonii mieli też swojego bohatera, nastolatka Ethana Bai, który po przybiciu piątki z Lomu pofrunął w górę z dmuchaną piłką do rugby.

Wydane na organizację pieniądze mają zwrócić się w kilka tygodni. Na daleką wyprawę na koniec świata decydują się setki tysięcy ludzi z północnej półkuli, w zdecydowanej większości fani rugby z naprawdę grubym portfelem (z Polski oficjalnie zamówiło bilety ponad 100 osób, wycieczka kosztowała około 10 tys. zł). Tylko na dwóch stadionach z ośmiu, na których rozgrywano mecze pierwszej kolejki, nie było kompletu widzów. Na większości stadionów wodzirejami kolorowych, rozśpiewanych byli turyści, którzy dopingują nie tylko swoich. Ponieważ w rugby nigdy nie było i nie będzie sektorów buforowych, kibice siedzą wymieszani między sobą. Prawie każdy bez krępacji wznosi do kamery toasty, przez pomyłkę podskakują nawet z nie swoimi flagami. Niektórym Heineken tak zaszumiał w głowie, że zabrali się za żony kibiców swoich rywali. Jeden z Irlandczyków z zieloną brodą świętego Patryka tak rozpędził się na niedzielnym meczu, że zaczął obcałowywać żonę kibica swoich rywali z USA. Zreflektował się dopiero, kiedy pokazał ich stadionowy telebim. Argentyński fan z kolei przed meczem z Anglią nauczył się słów Haki. Tubylcy przetłumaczyli mu później, że pierwsze wersy "Ka mate! ka mate!" oznaczają: "Mogę umrzeć, mogę umrzeć". Cytowany przez "NZ Herald" błyskotliwie odparł: "Rzeczywiście, mogę umrzeć. Tylko po co, skoro jest tu tak pięknie".

W Polsce PŚ pokazuje Polsat Sport. Najbliższe mecze: Tonga - Kanada i Szkocja - Gruzja w środę o 7 i 9.30.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.