Kamil Syprzak: Niedosyt jest zawsze. Wyniki sportowe nie były najlepsze. Rok 2021 uznałbym jednak za proces, w którym znajdowała się reprezentacja Polski i jakiś większych wniosków bym z tego nie wyciągał.
Przygotowania do mistrzostw zaczęliśmy już czas temu i szły one nieźle. Ten grudniowy turniej w Polsce był pewnym etapem, zwłaszcza dla niektórych debiutantów. Doświadczeniem, jakie niesie gra z orzełkiem na piersi. Jeśli miałbym doszukiwać się innych pozytywów, to na pewno wskazałbym na atmosferę. Przed ME byliśmy wszyscy pozytywnie nastawieni, a i nasza gra z każdym meczem wydawała się lepsza.
- Przyznam, że jestem trochę zaskoczony. Choć wiara w zwycięstwa w tych meczach z Austrią i Białorusią była. W naszej kadrze jest tak, że nasza pewność siebie rośnie z meczu na mecz. Jesteśmy reprezentacją, która się nakręca. Było to widać choćby w starciu Białorusią, gdy w pierwszej połowie nie wszystko nam wychodziło. Druga połowa była już za to dużo lepsza.
- Psychologicznie jesteśmy przed tym spotkaniem mocni. Jest oczywiście w głowie koronawirus, który trochę rozdaje tu karty. Nawet nie wiemy jakim składem zagramy. W poniedziałek rano mieliśmy testy – wszyscy byli negatywni. Tyle że tu jesteśmy testowani codziennie, czasem nawet dwa razy. Tego, w jakim zestawieniu zagramy z Niemcami, będziemy pewni godzinę przed meczem.
- Starligue to liga fizyczna. Odnajduje się w niej fantastycznie, bo jest sporo zawodników moich gabarytów. Nie ma co porównywać tego z Hiszpanią. Jak się ktoś kiedyś śmiał, że liga polska jest mocniejsza od hiszpańskiej, to miałem takie marzenie, żeby wziąć po pięć drużyn z jednej i drugiej i zrobić turniej, zagrać każdy z każdym. Zobaczylibyśmy, komu jak pójdzie. Dla mnie najlepsza liga to niemiecka, zaraz za nią jest jednak liga francuska. Poziom jest tu naprawdę wysoki, a rywalizacja wyrównana.
- Jest coś takiego w głowie, ale trudno to określić. Na pewno przyczynia się do tego dyspozycja dnia, to jak się spało, wypoczywało, co się jadło i w dniu meczu i dzień przed nim. Jak przebiegało przedmeczowe przygotowanie. Dla mnie to bardzo ważne. Buduje też ostatni dobry mecz. Jak się w nim rzuci dziewięć goli na dziewięć prób, to pewność siebie wzrasta. Choć to też bywa zgubne. Granica między pewnością siebie a triumfalizmem siebie jest cienka.
- Rytuałów mam sporo, ale zostawię je dla siebie. Jakbym je wszystkie teraz wymieniał i opisywał, na pewno kilka osób zastanawiałoby się, czy ze mną wszystko w porządku. Staram się ich trzymać i tyle.
- Ja tej tremy nie odczułem. Oczywiście grając w tych wielkich drużynach, szybko trzeba nauczyć się radzić z presją. W Barcelonie zostałem rzucony na głęboką wodę, presja była olbrzymia. Wiedziałem jednak, że tak będzie, dlatego poszedłem na kilka lekcji, które mnie na to przygotowały.
- Nasza hala mieściła się w ośrodku, gdzie trenowali futboliści. Codziennie wchodziliśmy i wychodziliśmy z naszych zajęć tym samym wejściem, co oni. Mijaliśmy się. Widywałem wtedy Lionela Messiego, co prawda jakiś większych wspólnych imprez nie mieliśmy, ale była okazja, by wziąć od niego autograf.
- Oczywiście, że tak. Wiem, że niewiele osób ma możliwość wzięcia autografu od Messiego, więc jak taka okazja się pojawiła, to ją wykorzystałem. Zdjęcie też mam. Jest w mojej galerii.
- Starałem się. Byłem kibicem Barcelony jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii. Często trudno było pogodzić mecze futbolu z naszymi spotkaniami. Piłkarze grali w Barcelonie, my na wyjeździe. Ten kalendarz był zrobiony pod kibiców w mieście, aby ci mogli oglądać i spotkania szczypiornistów, i piłkarzy. Kilka fajnych starć udało się jednak obejrzeć. Najbardziej zapamiętałem El Clasico.
Messi - tak, jak i ty - też Barcelonę zamienił na PSG. Jesteś polskim Messim!
- Albo on jest argentyńskim Syprzakiem, bo to ja przecieram mu ścieżki, a on za mną chodzi (śmiech). Podobna sytuacja była z Neymarem. W klubie śmiali się, że jestem jak Brazylijczyk. Miło, że takie nazwiska pojawiają się gdzieś koło mojego. Dla mnie gra w takich klubach to niesamowite doświadczenie. Niewielu Polaków miało taką okazję, więc staram się z tego korzystać każdego dnia.
- Pamiętam, że przy tym transferze czułem się wyróżniony. To było zwieńczenie mojej ciężkiej pracy w Polsce. Łączyło to się z wieloma wyrzeczeniami. Przy moim wzroście (207 cm) problemy z koordynacją są czymś normalnym. Dlatego poświęcałem temu elementowi sporo pracy. Efekty tego jednak przyszły, czego owocem był właśnie ten duży transfer.
- Naukę hiszpańskiego zacząłem rok przed transferem do Barcelony. Starałem się to robić sumiennie, choć bariera językowa była wtedy duża. Na początku nie mogłem się przełamać. Jak już wylądowałem w Katalonii, nauka stała się łatwiejsza, bo miałem codzienny kontakt z językiem. Tego mi było trzeba. Jak przeprowadzałem się do Francji, to z nauką francuskiego przycisnąłem już na miejscu. Mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumny, bo dałem radę.
- Nie wiązało się to z żadnymi zapisami w kontrakcie (śmiech). Raczej była to mobilizacja i wielka rzecz, że klub chce kontynuować ze mną współpracę. Ze swojej strony chciałem pokazać, że szanuję ten kraj i klub, dlatego postarałem się porozmawiać z klubową telewizją po francusku.
- To miasto, w którym życie toczy się szybko, czasem wydaje się, że chaotycznie. Jak się jednak temu lepiej przyjrzeć, to wszystko jest tu dopięte na ostatni guzik. Odnalazłem się w takim klimacie, w ciągłym pędzie. Tu nie ma czasu na nudę. Paryż jest też rozwinięty, jeśli spojrzymy na ofertę kulturalno-historyczną: zabytki, ciekawe miejsca, muzea. Można się tu nie tylko wielu interesujących rzeczy dowiedzieć, ale też mieszkając tu być częścią tych miejsc i ich historii.
- Francuzi są specyficznym narodem. Na początku denerwowała mnie komunikacja z nimi. Oni tak mają, że nawet jak mówią po angielsku, to nie chcą go używać i na każdym kroku próbują używać swojego języka.
- Tu akurat lubię chyba wszystko. Z drugiej strony ich kuchnia nie należy do lekkostrawnych, więc w dni meczowe się z nią ograniczam, ale w tygodniu chętnie kosztuję dań z francuskiego menu.
- Oprócz Paryża zwiedzamy raczej jego region Ile-de-France. Nasze ulubione kierunki w podparyskiej okolicy to Wersal i trochę dalej Las Fontainebleau. To piękny las z charakterystycznymi skałami. Lubimy tam uciekać od zgiełku miasta.
- To nie reklama, ale te ćwiczenia rzeczywiście pomagają mi utrzymać się w formie, w jakiej jestem. Ćwiczę i odkrywam pilates dzięki niej. Jest on tak wpleciony w mój trening, że właściwie praktykuję go co tydzień. Podczas pandemii i kwarantanny korzystałem z tego codziennie.
- Cieszyłem się, że moja praca i dyscyplina została doceniona. Odbierałem nagrodę w jednej z najpiękniejszych ambasad w Paryżu, co też było dodatkowym smaczkiem. Takie rzeczy dają motywację do dalszej ciężkiej pracy.
- Kontakt z rodakami mam. Niedawno rzeczywiście spotkałem się z dzieciakami. Prowadzę stowarzyszenie Kamil Syprzak for Kids, które ma na celu promowanie piłki ręcznej wśród młodych. Przy współpracy z ambasadą Polski i naszego stowarzyszenia wybraliśmy się do polskiej szkoły im. Adama Mickiewicza w Paryżu. Dzieciaki wiedziały kim jestem, było mnóstwo pytań. Ten czas wspominam miło. Mamy w planach kolejne wspólne akcje. Co do Kamil Syprzak for Kids, to organizujemy dla dzieciaków całe obozy. Odbywają się pod nazwą Sypa Camp i były już trzy edycje. Robimy je w Polsce, głównie na Mazowszu, ale chcemy też pojawiać się w innych miastach.
- Nasze campy są trochę inne. Ich motywem przewodnim jest dawanie szansy na zaznajomienie się z piłką ręczną tym, którzy jeszcze jej nie trenowali. Fajnie spędzamy czas, aktywizujemy, dajemy drobne gadżety, zaszczepiamy miłość do ręcznej. Całe finansowanie przedsięwzięcia jest po naszej stronie.
- Dlatego wierzę, że na Węgrzech i Słowacji będzie dobrze, a każde kolejne zwycięstwo będzie nas budowało.