ME piłkarzy ręcznych. Marcin Lijewski: Wszystko w rękach Boga. I w naszych

- Bardzo bym chciał odetchnąć po horrorach ze Szwecją i Danią, ale chyba się na to nie zanosi - mówi przed dzisiejszym meczem Polski z Macedonią wielki nieobecny w kadrze naszych piłkarzy ręcznych, Marcin Lijewski. Prawy rozgrywający, który na mistrzostwa Europy nie pojechał z powodu kontuzji żeber, zastanawia się, czy Macedończykom nie podcięła skrzydeł porażka z Danią, ale też bardzo obawia się ich fanatycznych kibiców. Relacja Z Czuba i na żywo z meczu, w Sport.pl od godziny 16.00.

Łukasz Jachimiak: Na pewno oglądałeś sobotni mecz twoich kolegów ze Szwecją - wytrzymasz, jeśli podobny horror zgotują nam w starciu z Macedonią?

Marcin Lijewski: - Gram w piłkę ręczną bardzo długo i czegoś takiego jak ten mecz ze Szwedami, sobie nie przypominam. Kiedyś z Flensburgiem grałem w Lidze Mistrzów dwumecz z Montpellier. We Francji przegraliśmy różnicą 14 goli, a w rewanżu w pewnym momencie mieliśmy 15-bramkową przewagę [chodzi o ćwierćfinał LM w sezonie 2004/2005 - Flensburg przegrał pierwszy mecz 22:36, a we własnej hali wygrał 32:19 i odpadł z rozgrywek]. Ale to były dwa różne mecze, między nimi był tydzień przerwy. Tu przerwa trwała kilka minut. Nie wiem, jak to możliwe, że Szwedzi stracili 11 bramek przewagi, a przecież mogli nawet z nami przegrać. Coś takiego chyba nie zdarzyło się nigdy. Przyznam się, że oglądałem to wszystko w strasznych emocjach i w moim domu słychać było mnóstwo niecenzuralnych słów (śmiech).

Z Macedonią też będzie tak gorąco?

Na pewno nie będzie łatwiej. Zagramy z drugimi gospodarzami mistrzostw, bo przecież na trybunach belgradzkiej hali ma być aż osiem tysięcy szalonych Macedończyków. Oni naprawdę świetnie dopingują, napędzają swój zespół. Bardzo bym chciał odetchnąć po horrorach ze Szwecją i wcześniej Danią, ale chyba się na to nie zanosi. Pocieszam się tylko, że chłopaki świetnie zdają sobie sprawę z tego, jaka jest stawka i wierzę, że ta świadomość pozwoli im wygrać.

Co muszą zrobić, żeby zwyciężyć? Wystarczy zatrzymać najlepszego strzelca turnieju, Kiriła Łazarowa?

- Do tej pory w ataku pozycyjnym nie graliśmy cudów, byliśmy co najwyżej stabilni, za to w obronie pokazywaliśmy się z naprawdę dobrej strony. Recepta jest prosta - trzeba bazować na tym, co się ma. U nas najlepsza jest twarda obrona, mamy dobrą bramkę, okazuje się, że potrafimy wyprowadzać kontry. Defensywą i kontrą wygraliśmy z Duńczykami i wyciągnęliśmy wynik ze Szwedami.

A co z Łazarowem? Nam takiej strzelby brakuje. Na tej samej pozycji, prawym rozegraniu, u nas powinien brylować twój brat. Rozmawiałeś z Krzyśkiem? Dochodzi do siebie po kontuzji kolana, której nabawił się w meczu z Serbią ?

- Niestety, z Krzyśkiem za dobrze nie jest. Kontuzja mu przeszkadza. Wiadomo, że jak zawodnika coś boli, to nie da rady się skoncentrować na grze w stu procentach. Od Krzysia nie można więc wymagać, żeby w takiej sytuacji był zbawcą narodu. Ale jest kim go zastąpić. "Kaczka" [Mariusz Jurkiewicz] spisuje się przecież wspaniale.

Jurkiewicz to klubowy kolega Łazarowa z Atletico Madryt. Panowie dobrze się znają, może więc Mariusz wie, jak zatrzymać Macedończyka?

- Granie w reprezentacji to zupełnie inna sprawa niż granie klubowe. Zresztą, Łazarow to gwiazda Macedończyków, ale ich siłą jest też gra zespołowa. Oni bazują na euforii, na emocjach. Naszym zadaniem musi być ostudzenie tych emocji. Jak nam się uda, to unikniemy horroru. Ale jak pozwolimy im zwietrzyć szansę, to będzie strasznie ciężko.

W 2009 roku, na mundialu w Chorwacji, przegraliście z Macedonią 29:30, bo pozwoliliście rywalom poczuć krew?

- Pewnie tak. Łazarow rzucił nam 13 bramek, przegraliśmy jednym golem. Szkoda, ale to było trzy lata temu, więc dziś nie ma żadnego znaczenia. Nawet gdybyśmy przegrali wczoraj, to dziś jest nowy dzień, nowa motywacja, nowa gra. Poza tym chorwackie mistrzostwa skończyły się dla nas bardzo fajnie, bo zdobyliśmy brązowy medal.

Macedońscy kibice zrobią kocioł. Dobra gra tylko w jednej połowie może nie wystarczyć

Teraz możemy zdobyć pierwszy krążek na mistrzostwach Europy. Z kolei Macedończycy, po sobotniej porażce z Danią 32:33, na awans do półfinału mają już tylko matematyczne szanse. Ich zawodnicy mówią wprost, że są rozczarowani. To nasza szansa?

- Bardzo możliwe. To taki naród, że kiedy ma o co walczyć, potrafi wykrzesać z siebie wszystko. Oni wtedy mają niesamowitą ambicję, mnóstwo siły. Teraz chyba rzeczywiście stracili z oczu cel, więc ciężko może im być o pełną mobilizację. My cały czas mamy szansę na medal i co jeszcze ważniejsze - walczymy o igrzyska w Londynie. Dlatego nam motywacji na pewno nie zabraknie.

Mówiłeś, że mecze oglądasz w domu. Nie wybierasz się do Belgradu?

- Nie mogę, muszę być w Hamburgu. Wyleczyłem już żebra oraz staw skokowy i codziennie mam dwa treningi z kolegami z zespołu. Ale do Serbii wysyłam żonę, także nasz przedstawiciel tam będzie (śmiech).

Twoja żona leci zobaczyć, jak gramy o medal?

- Będzie w Serbii już jutro. Ma nadzieję cieszyć się po meczu z Niemcami.

Czujesz, że pokonamy dwóch najbliższych rywali i wejdziemy do najlepszej czwórki turnieju?

- Lubię filozofię Bogdana Wenty. Tak jak on uważam, że na razie liczy się tylko najbliższy przeciwnik. Także dziś trzeba myśleć wyłącznie o Macedonii. A co będzie później? Wszystko w rękach Boga. No i w naszych.

Polacy walczą o półfinał. Wszystkie cuda są możliwe ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA