Dopiero w drugiej połowie Koreańczycy pękli pod naporem wspaniale grającej polskiej obrony. Dopiero w 42 minucie meczu Polacy objęli prowadzenie po raz pierwszy, ale jak już tego dokonali, nie odpuścili do końca.
Wcześniej - a na pewno przez pierwsze 30 minut - mecz z Koreą przypominał ciężką robotę w tartaku. Drugiego gola udało się zdobyć - Karolowi Bieleckiemu - dopiero po ośmiu minutach. Właśnie dzięki niemu Polacy zaczęli odzyskiwać początkowo stracony teren - rzucił kolejne trzy bramki. Ale już w tym momencie widać było, że polska obrona nabiera wagi. Artur Siódmiak, Piotr Grabarczyk, Mariusz Jurkiewicz z Bieleckim, Marcinem Lijewskim i coraz lepiej grającym w turnieju Grzegorzem Tkaczykiem zaczęli murować dostęp do bramki. W obronie walka była na noże. Zdarzało się, że sędziowie odbierali rywalom piłkę, bo ci nie potrafili skonstruować ataku. Sławomir Szmal obronił 15 rzutów.
Szmal: jesteśmy jak silnik diesla. Wolno startujemy, ale wchodzimy na dobre obroty
Po dwóch meczach, w których biało-czerwoni musieli przystosować się do gry z drużynami broniącymi daleko od swojej bramki, ekipa Bogdana Wenty znów zderzyła się z podobną, niewygodną grą. Na początku meczu, do złamania rywali w 40 minucie Polacy mieli łatwiejsze zadanie tylko wtedy, gdy Koreańczyków było mniej na boisku - wtedy musieli rezygnować z wysokiej obrony. Ale takich sytuacji było mało - Koreańczycy zostali ukarani tylko trzykrotnie w czasie całego meczu.
Wysoka obrona utrudnia większym rywalom rzuty z dalszej odległości - w pierwszych 20 minutach aż osiem prób Bieleckiego i Lijewskiego było nieudanych.
Albo odcina graczy grających na kole z rozgrywającymi, biegaj±cymi w drugiej linii. Grając z drużynami stosującą ten rodzaj obrony trzeba więcej biegać, częściej podejmować ryzyko pojedynków jeden na jednego aby oddać rzut, albo podać do Bartosza Jureckiego w środku koła. Tak Polska grała na początku i w drugiej połowie meczu z Chile. Robił to często w poniedziałek Bartłomiej Jaszka. Zdarzało się, że Tomasz Tłuczyński, nominalnie lewoskrzydłowy, lądował na prawej części koła.
Mimo, że poniedziałkowi rywale grali bardziej konsekwentnie, twardziej, lepiej i byli większymi, silniejszymi piłkarzami niż Argentyńczycy, nie wspominając o Chilijczykach, Polacy po prostu posłuchali Wentę mówiącego przed meczem: - Trzeba zagrać z jaśniejszą głową i większym sercem niż wcześniej. To mecz już nie o wyjście z grupy, ale o punkty.
Punkty, które mogą zdecydować o sukcesie lub porażce na mistrzostwach świata. W następnej rundzie do bilansu drużyny zaliczać się bowiem będą punkty zdobyte na drużynach, które również awansowały.
Polska musiała walczyć o nie bez koła napędzającego, czyli Michała Jureckiego. Kontuzjowanego "Dzidziusia" w obronie wspaniale zastąpił właśnie Grabarczyk, którego podróż do Goeteborga przejdzie do klasyki heroicznej polskiej piłki ręcznej.
Grabarczyk bowiem został złapany przez Wentę telefonicznie w niedzielę w południe na towarzyskim turnieju w Zawadzkiem, niedaleko Opola. W sobotę piłkarz rozegrał 3, słownie trzy, mecze w składzie Vive Targi Kielce, w niedzielę kolejne dwa, wsiadł do klubowego autobusu do Kielc, przejechał 200 km, wrzucił do walizki skarpetki i majtki, ruszył samochodem do Warszawy, kolejne 180 km, przespał się trzy godziny w przylotniskowym hotelu, wstał o 5.30, odleciał samolotem o 7.05 do Kopenhagi, gdzie się przesiadł, w południe wylądował w Goeteborgu, a po sześciu kolejnych godzinach wyszedł na mecz z Argentyną w pierwszym składzie, rozgrywając w obronie pełny mecz. Podróż z MOKSiR Zawadzkie do Scandinavium Arena na mistrzostwa świata to Grabarczyka skok w nadprzestrzeń.
Właściwie dlaczego tyle ambarasu o mecz z Koreą, można by zapytać?
Dla kibiców, którzy urodzili się dla piłki ręcznej w 2007 roku, czyli w dniu finału mistrzostw świata w Niemczech, Korea jest rzeczywiście egzotyką w czystej postaci.
Ale nie jest, co można stwierdzić choćby patrząc na karierę Yoon Kyung-shina, który jeszcze dwa lata temu grał w HSV Hamburg z Krzysztofem Lijewskim. W końcu wśród najlepszych graczy sezonu, wybieranych przez Międzynarodową Federację Piłki Ręcznej przyznawanych od 1988 roku jest dwóch Koreańczyków i tylko jeden Polak - Sławomir Szmal.
Lijewski: dziś dopiero mistrzostwa się dla nas zaczęły
Yoon Kyung-shin - przy wzroście 204 cm podobno 11. pod względem wysokości Koreańczyk - gra na pozycji braci Lijewskich, czyli prawym rozegraniu. Zdobył swój tytuł najlepszego gracza świata 10 lat temu, w Bundeslidze szalał 12 lat, z czego przez osiem był najlepszym strzelcem sezonu. W 2006 roku w meczu Hamburga z Lemgo rzucił 18 bramek, omal bijąc bundesligowy rekord Jerzego Klempela, który w latach 80. zdobył w jednym meczu 19 goli dla Göppingen.
Jego era w reprezentacji się właściwie zakończyła na igrzyskach olimpijskich w Pekinie (był najlepszym piłkarzem w meczu z Polską), podobnie jak przeminął czas drużyny z 1988 roku - zadziwiającego sukcesu skrzyżowania równorzędnego sportu z histerycznego nacjonalizmu i koszarami.
Teraz przed Polską dzień przerwy oraz najważniejszy fazy grupowej - z gospodarzami, Szwecją o 20.15.
Specjalny serwis MŚ piłkarzy ręcznych na Sport.pl ?