Duńczycy dali popis w finale i zostali mistrzami świata trzeci raz z rzędu

Zwycięstwem obrońców tytułu z 2021 roku zakończył się finałowy mecz w ramach mistrzostw świata w piłce ręcznej mężczyzn między Danią i Francją. Dla zespołu z Jutlandii jest to trzeci triumf w mundialu z rzędu.

Wszyscy fani piłki ręcznej na całym świecie ostrzyli sobie zęby na finałowy mecz Francji z Danią. Pojedynek mistrzów olimpijskich z broniącymi tytułu mistrzostw świata zapowiadał się doskonale, tym bardziej że obie drużyny można było uznać za faktycznie najlepsze na całym turnieju, rozgrywanym w Polsce i Szwecji.

Zobacz wideo MŚ w piłce ręcznej. Nasz trener komentuje przegraną z Hiszpanią: Zagraliśmy dobre zawody, ale to za mało

Szalony początek

Już od pierwszych minut mogliśmy być pewni, że w najważniejszym meczu mistrzostw świata spotkały się doskonałe zespoły. Początek spotkania należał jednak głównie do Duńczyków, którzy zaskoczyli rywali znakomitą dyspozycją w ataku, który można nazwać błyskawicznym. Po dziesięciu minutach obrońcy tytułu mieli na swoim koncie już dziewięć goli, z czego trzy rzucił Simon Pytlick. Po drugiej stronie boiska było niewiele gorzej. Choć Francuzi nie zaczęli tak mocno jak rywale, maksymalnie cztery gole straty wydawały się i tak dobrym rezultatem.

W kolejnych minutach rywalizacja tylko nabierała rozpędu, choć bramkowe akcje obu zespołów nieco przystopowały. Wszystko przez coraz agresywniejsze i wyżej ustawione linie obrony po obu stronach boiska, która zdołały zatrzymać największe strzelby. Wówczas pierwszą zadyszkę złapał wspomniany Pytlick, który nie mógł już tak skutecznie penetrować defensywy Francuzów. W zespole trójkolorowych swoją bramkostrzelną machinę odpalił za to Nedim Remili, zdobywca pięciu goli do przerwy.

Ostatecznie pierwsza odsłona gry, także ze względu na aż cztery rzuty karne przyznane Francuzom, zakończyła się wynikiem 16:15 na korzyść Duńczyków. Najlepszym strzelcem spotkania był wówczas Simon Pytlick, mający na swoim koncie sześć trafień. Pod presją grał za to kołowy "trójkolorowych" Ludovic Fabregas, który dwukrotnie został odesłany na ławkę w celu odbycia kary dwóch minut.

Kosmiczna forma duńskich gwiazd

Od początku drugiej połowy gra była nieco wolniejsza. Nie oznaczało to jednak, że emocji lub poziomu sportowego było mniej. Wręcz przeciwnie. Po obu stronach boiska widzieliśmy niezwykle aktywną obronę, wychodzącą wysoko i utrudniającą zarówno rozegranie, jak i akcje indywidualne. To jednak spowodowało, że największe gwiazdy obu drużyn świeciły jeszcze jaśniej.

Choć Francuzi wznawiający grę po przerwie przez pewien czas byli w stanie iść z Duńczykami łeb w łeb i doprowadzać do remisu, z upływem minut obrońcy tytułu byli coraz skuteczniejsi. Szczególnie wielkie chwile przeżywał Rasmus Lauge Schmidt, który przez całą drugą połowę pomylił się tylko raz, biorąc na swoje barki ciężar rzucania bramek.

Gdy na 10 minut do końca przewaga obrońców tytułu wynosiła cztery gole, stało się jasne, że Francuzi będą mieli bardzo duży problem z odrobieniem strat. Tak też się stało. Choć momentami "trójkolorowi" byli w stanie dojść rywali na dwie bramki, petardy odpalali Lauge Schmidt i Simon Pytlick, którzy pozwalali swojej drużynie znów odskoczyć.

Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 34:29. Najlepszym strzelcem spotkania został Rasmus Lauge Schmidt, zdobywca 10 bramek. Jedną mniej na swoim koncie zapisał za to Simon Pytlick. Po stronie Francuzów najlepiej w ataku zagrał Nedim Remili, który rzucił sześć bramek.

Dla Duńczyków jest to trzeci tytuł mistrzów świata z rzędu. Żadnej drużynie w przeszłości taki wyczyn się nie udał. Jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza drużyna w historii zapewniła sobie też udział w turnieju olimpijskim w Paryżu, gdzie, być może, ponownie będzie mogła zagrać z Francuzami, którzy pojawią się tam jako gospodarze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.