Piłka ręczna. Kolejny horror Polaków. Pokonaliśmy Serbię

Polska pokonała Serbię 27:26 w kolejnym horrorze mistrzostw świata. Zwycięską bramkę zdobył Karol Bielecki na trzy sekundy przed końcem meczu. Polska nie ma już szans na półfinał - zdecydowała o tym sobotnia porażka z Danią, też jedną bramką

Zwycięstwo Szwedów nad Chorwacją 29:25 było ostatnim ciosem, który zaważył na tym, że Polacy wrócą z mistrzostw świata bez medalu. Biało-czerwonym pozostała walka o start w igrzyskach olimpijskich w Londynie.

Ostatnie sekundy meczu były nawet bardziej dramatyczne od końcówki spotkania z Danią. Tym razem Polacy roztrwonili pięciobramkową przewagę, jaką mieli w drugiej połowie. Serbowie doprowadzili do remisu głównie dzięki fantastycznej grze prawoskrzydłowego Marko Vujina, zdobywcy 11 bramek.

Kiedy trener Wenta wziął swój ostatni czas w tym meczu, był remis, 23 sekundy do końca spotkania, i przez 10 sekund Polacy mogli grać z przewagą. Okazało się, że ostatnia, decydująca piłka poszła do Karola Bieleckiego. To była decyzja chwili, że piłka poleciała do niego. Ten wziął na siebie odpowiedzialność i walnął tak, jak tylko on potrafi.

Tylko, że wcale nie musiało mu wyjść.

W kwadrans, kiedy Bielecki był na boisku w przegranym w sobotę meczu z Danią, oddał siedem rzutów. Zdobył tylko jedną bramkę.

Nie mówimy tu o pierwszym lepszym zawodniku, ale o Bieleckim, który dysponuje najsilniejszym rzutem z drugiej linii na świecie, który potrafi puścić piłkę z prędkością 120 km na godzinę, który jako junior z Sandomierza na pierwszym teście w Kielcach, jeszcze przed podpisaniem kontraktu, wrzucił piłką bramkarza do siatki. Mówimy o zawodniku, który w meczu w piłkę ręczną stracił oko i wrócił do gry po trzech miesiącach.

Jeden z najbardziej doświadczonych polskich piłkarzy Marcin Lijewski opowiada, jak to jest, gdy taki mocarz jak on, zawodnik, na którego drużyna liczy w najtrudniejszych momentach, nie może przebić się do bramki rywala: - Wszystko się dzieje strasznie szybko. We krwi jest mnóstwo adrenaliny. Przelatują myśli: człowiek ma w sobie przecież wolę walki, chce pomóc. Wydaje ci się, że masz dobrą pozycję rzutową, oddajesz rzut, a tu rzut jest niecelny. Zaraz idzie kontra, a potem znowu gnasz do ataku i próbujesz coś zrobić, i szarpiesz się, i widzisz, że inni się szarpią, że ktoś inny rzuca w nieprzygotowany sposób, i znów idzie kontra.

Sam Bielecki ostatnio nie rozmawia z dziennikarzami, więc nie można zapytać go, jak znosi psychicznie sytuację, w której zawiódł w dotąd dwóch najważniejszych meczach tego turnieju - prawdopodobnie sam siebie najbardziej. Ile razy piłkarz może rzucać niecelnie, aby załamać się i odpuścić? Jak długo może wierzyć, że jego rzut nakręci drużynę do walki, więc wciąż próbuje, bo jest walczakiem?

Okazuje się, że Bielecki zalicza się do tych, którzy robią to do samego końca, do ostatnich sekund i wtedy z podniesionym czołem znów biorą na siebie odpowiedzialność za drużynę.

W tym turnieju biało-czerwoni sami się postawili w trudnej sytuacji.

W sobotę musieli się podnieść po porażce ze Szwecją jak pięściarz po ciężkim ciosie. Ale zagrali drugi mecz z gospodarzami - w sobotę nieludzką wrzawę w Malmö Arena robiło 10 tysięcy Duńczyków, którzy przyjechali z oddalonej zaledwie o 30 km Kopenhagi.

Tak jakby zgiełk czyniony przez Szwedów i Duńczyków w pierwszej połowie obydwu spotkań odebrał Polakom luz i umiejętność podejmowania właściwych decyzji.

Daniel Waszkiewicz, drugi trener, przedstawiany przez Bogdana Wentę zawsze jako pierwszy w geście uznania, zbiera w czasie meczu statystyki. W sobotę wyliczył, że przed przerwą drużyna oddała 19 rzutów niecelnych, obronionych, zablokowanych. Zdobyła dziewięć goli.

- Chwała chłopakom za to, co zrobili w drugiej połowie - powiedział potem bramkarz Sławomir Szmal, który obronił tylko osiem rzutów rywali z 32. Polacy zdobyli w drugiej połowie pięć bramek więcej niż wyczerpani Duńczycy, ale było to wciąż o jedną za mało do remisu.

Mimo to trener Wenta był zadowolony, choć połowicznie. Po tym przegranym meczu stwierdził: - Widzę w tym coś dobrego, oczywiście oprócz wyniku, który jest do dupy.

Co dobrego zauważył trener? Jeszcze kilkanaście dni temu trudno byłoby sobie wyobrazić drużynę walczącą jak równa z równą z najlepszymi na świecie bez Szmala, Bieleckiego, Lijewskiego, Artura Siódmiaka, Bartłomieja Jaszki, czyli największych bohaterów poprzednich kampanii - mistrzostw świata w Niemczech i Chorwacji, igrzysk olimpijskich i zeszłorocznych mistrzostw Europy.

Ale to nie oni byli głównymi bohaterami szaleńczej pogoni za Duńczykami i walki z Serbami, tylko Mariusz Jurkiewicz, Mateusz Zaremba, Piotr Grabarczyk i młody bramkarz Piotr Wyszomirski (gdy obronił ostatni desperacki rzut Serbów w ostatniej sekundzie spojrzał na Szmala i powiedział mu "Nie wiem, co bym się ze mną stało, jakbym tego nie odbił.)- z całym szacunkiem dla ostatniej bramki Bieleckiego. - Zmiennicy - mówił Lijewski, robiąc charakterystyczny gest-cudzysłów - zagrali z Duńczykami o wiele lepiej od nas.

Teraz Polakom została walka o awans na igrzyska w turniejach przedolimpijskich. Aby w nich zagrać muszą zająć na mistrzostwach świata przynajmniej siódme miejsce.

W tej walce sukces wcale nie jest pewny.

Tłuczyński: te dziesięć bramek, to dla Karola na urodziny

Najlepszy Tłuczyński. Oceny Sport.pl  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.