Eliminacje Euro 2012. Piasek w trybach maszyny Wenty

Polska tylko zremisowała z 23. w Europie Portugalią 27:27 w drugim meczu eliminacji Euro, które odbędzie się w Serbii za nieco ponad rok. Piknikowa atmosfera w pierwszej połowie nie sprzyjała postawieniu żelaznej obrony - największemu atutowi biało-czerwonych

Europejska federacja piłki ręcznej (EHF) uznała remis w Portimao za największą sensację drugiej serii meczów. Niemal wszyscy faworyci wygrali w eliminacjach obydwa pierwsze mecze - z wyjątkiem Polski, która doznała porażki z outsiderem Europy.

Relację można zacząć od ogólnego stwierdzenia: piłka ręczna jest walką motywacji, co przyzna każdy, kto z bliska widział, że koszulki kołowych potrafią się rozciągnąć na pół metra, szarpane przez atakujących, i kto widział, co ci kołowi muszą zrobić z rywalami, aby ich rzut był niecelny, słabszy, do obrony przez bramkarzy Sławomira Szmala lub Piotra Wyszomirskiego.

W piłce ręcznej można zmniejszyć albo nawet wyrównać przewagę techniczną przeciwnika, nakręcając się emocjami, wprowadzając się w wyższy stan sportowej agresji. Również nasi inaczej grają z Niemcami, a inaczej ze Słowenią czy Portugalią.

Jeśli w dodatku polski piłkarz ręczny w głębi sportowej duszy czuje swoją wyższość i intuicyjnie wyczuwa, że da sobie radę bez stuprocentowego zaangażowania sił, szanse słabszego rywala rosną do sześcianu.

W Portimao tak właśnie było. Portugalia już na początku meczu zauważyła, że może więcej z jedną z najlepszych drużyn Europy. Z drugiej strony boiska Polacy poczuli po pierwszych minutach, gdy prowadzili 2:0, że są w stanie kontrolować wydarzenia, grając na pół mocy. Po krótkim zrywie po 20 minutach meczu, gdy szybko odrobili stratę i wyrównali na 10:10, wiedzieli nawet, że niegroźna jest nawet trzybramkowa przewaga rywali.

Dobre samopoczucie biało-czerwonych zabiła na długie minuty seria 7:2 dla Portugalii zaraz po remisie 10:10.

Można by powiedzieć, że mecz marzeń miał bramkarz Hugo Figueira, który obronił ponad 20 rzutów, w tym kilka, jeśli nie kilkanaście, sam na sam. Ale to niecała prawda. Przykładem gry Polaków była akcja, w której stracili łatwą bramkę z powodu zaniechania Bartosza Orzechowskiego na swoim skrzydle, a chwilę później ten sam nowy w reprezentacji skrzydłowy w kontrze nie trafił w sytuacji sam na sam.

Po drugiej stronie okazało się, że aby grać fenomenalnie, Szmal musi otrzymać zastrzyk energii od innych, zwłaszcza od obrońców. W meczu z Ukrainą był to zastrzyk adrenaliny, w niedzielę z chloroformu. Niemal uśpił go na dobre. Portugalczycy w pierwszej połowie zdobywali bramkę w niemal każdym rzucie i w niemal każdej kontrze, a było ich wiele. Pedro Solha zdobył dziesięć goli.

Po pierwszej połowie Polacy przegrywali pięcioma bramkami.

Pogoń w drugiej połowie była średnio skuteczna, zdobycie ostatnich trzech bramek z rzędu imponujące. Drużyna Bogdana Wenty doprowadziła do remisu, ale ostatnie sekundy były jedną wielką niepewnością.

Do Portugalii nie pojechał Karol Bielecki, który w takich sytuacjach potrafi być skarbem, bo bierze na siebie odpowiedzialność rzutami z dziewięciu metrów, angażując obrońców i dzięki temu dając przestrzeń do ataku innym Polakom. Bielecki i trener kadry Wenta uznali, że rozgrywającemu przyda się kilka dni odpoczynku.

Mniej błyskotliwych zagrań niż z Ukrainą miał w Portimao Grzegorz Tkaczyk, dla którego był to dopiero drugi mecz w reprezentacji od dwóch lat.

Polska zajmuje drugie miejsce w grupie za Słowenią, który wygrała dwa mecze - z Portugalią w Celje w środę 34:31 i w Zaporożu z Ukrainą w niedzielę 31:25.

Kolejne spotkania odbędą się w marcu 2011 roku, czyli po mistrzostwach świata w Szwecji (13-30 stycznia 2011 r.). Słowenia podejmie ekipę Polski, a Portugalia - Ukrainę.

Do turnieju finałowego ME, który odbędzie się w styczniu 2012 roku w Serbii, awansują po dwie najlepsze drużyny z każdej z siedmiu grup.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.