Marcin Lijewski, urodzony w 1977 roku, jeden z najlepszych polskich piłkarzy ręcznych w historii. Jego największe sukcesy to:
Marcin Lijewski: Nikt nie zadzwonił. Żaden dziennikarz, żaden ekspert.
- Myślę, że sytuacja z covidem ich przybiła. Szkoda, że nas też i że nie wykorzystaliśmy szansy. Liczyłem, że to Euro może być dla nas przełomowe. Bardzo potrzebujemy sukcesu. Ile można grać mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor?
- Taka prawda. Im wyszło jedno Euro, to w 2016 roku. A my już nie możemy mówić, że kadra piłkarzy ręcznych to młodzi, nieograni zawodnicy. To stara śpiewka. Ci zawodnicy już okrzepli, pora znów wejść do światowej czołówki.
- Tak, bo historia nas nie oszczędzała. Mówię o historii naszego narodu. Niemcy często stanowili dla naszego kraju problem. Dlatego mecze z nimi miały dodatkowy smaczek. Chociaż ja podchodziłem do sprawy inaczej - przez 11 lat grałem w Bundeslidze, więc zawsze miałem szczególną mobilizację na mecze przeciw kolegom z klubu i przeciw rywalom z innych niemieckich zespołów. Zawsze grałem przeciw znajomym, dlatego poziom emocji był jeszcze wyższy niż zwykle.
- Tak, dla Bogdana to też były wyjątkowe mecze. Opowiadał różne rzeczy, szukał sposobu, żeby wzbudzić w nas dodatkową motywację. Do historii odwoływał się często. Miał wiedzę i umiał nam ją sprzedać.
- Źle to znosili. Generalnie u nas mecze Polska - Niemcy wzbudzają więcej emocji niż w Niemczech. Ale był czas, gdy Niemcy nie mogli się pogodzić, że z nimi wygrywamy. Jesienią 2007 roku, kilka miesięcy po tym jak pokonali nas w finale MŚ w Kolonii, graliśmy w Dortmundzie w prestiżowym Superpucharze. Sami mówili, że to jest wielki rewanż. Nie daliśmy im szans [było 32:28 dla Polski], a oni porażkę tłumaczyli w kółko pokazując mocne akcje Pawła Orzłowskiego w obronie. No młócił ich strasznie, ha, ha! Ale przesadzali, nazywając go potworem, który krzywdził niemieckich graczy.
- "Czerwone chamy"? No, ostro było.
- Wkurzyło nas to. Mojego brata tak bardzo, że zadzwonił do dziennikarza gazety "Bild", która tak nas nazwała. Krzysiek powiedział, że po czymś takim zrywa z tym facetem współpracę, że nigdy więcej nie da mu żadnej wypowiedzi. Dziennikarz się tłumaczył, że to nie on wymyślił, że taką głupotę o nas napisał ktoś z lokalnego wydania, a on z tym nie ma nic wspólnego, ale i tak przeprasza za kolegę.
- Tak. Wkurzyli nas, bo naprawdę nieeleganckie to było.
- To też było na mistrzostwach świata w 2007 roku, Islandia miała tam mocny skład i bardzo fajnie grała, ale jeszcze fajniej nas Islandczycy zmobilizowali tym swoim gadaniem. Wygraliśmy z nimi, a Bogdan z Gislasonem ostro się kłócili, mimo że to przecież przyjaciele, którzy lata temu grali razem w jednym zespole.
- Co ty, ja mam filozofię love, peace and flowers!
- Żartuję, wiadomo. Chociaż nie jestem aż taką zadziorą, żebym się specjalnie motywował szukaniem wrogów i stwarzaniem sobie dodatkowych problemów. Dla mnie zawsze ważna była gra. Najważniejsza.
- Bywało.
- Najbardziej bolało granie ze złamanymi żebrami. W jednym meczu oberwałem i chociaż kilka kolejnych meczów powinienem odpuścić, to nie mogłem, bo nie było dla mnie zmiennika. Żebra się długo goją. I bolą. Ale przed meczami dostawałem serie zastrzyków domiejscowo, żeby złagodzić ból i jazda!
Na zastrzykach. Bolało, ale zaciskałem zęby i grałem. W końcu po igrzyskach przyjechałem do Hamburga, w klubie powiedziałem, że mnie boli pod stopą, zrobili mi tomografię i się okazało, że mam złamaną trzeszczkę. Ja z tym w Pekinie już nie tyle grałem, co ledwo wegetowałem. Tak strasznie bolało, że w mojej grze już nie było jakości.
- Tak, przed ćwierćfinałem z Islandią dostałem blokadę, która nie dała efektu. Ciężko się było normalnie poruszać. Nie dało się. A jak przegraliśmy ćwierćfinał, to w meczach o miejsca 5-8 już nie grałem, tylko rzucałem karne.
- Miałem badanie. Ale tomograf w Hamburgu był dokładniejszy.
- To było na mistrzostwach Europy w 2010 roku. Dostałem w pysk od Żeljko Musy. Z łokcia. Na szczęście to nie była jedynka. Śmieję się, bo to w sumie nic takiego. Z żebrami było naprawdę najgorzej. Z miesiąc cierpiałem. Do dziś pamiętam, jak w meczu z Magdeburgiem wyszedłem w górę i dostałem od ich kołowego. Celowo uderzył czy niechcący - bez znaczenia. Ważne, że zabolało jak cholera, a po meczu nie mogłem złapać oddechu.
- Oni cały czas są, ale piłka ręczna stała się strasznie zniewieściała. To przez zbyt drobiazgowe sędziowanie. Ono zabija piękno tego sportu. Nie mówię, że trzeba się bić, ale kontakt to jest podstawa piłki ręcznej.
- Nie mam nic do siatkówki! To jest piękny sport, bardzo ją lubię. I wcale nie uważam, że jest zniewieściała. Tam są po prostu tak określone ramy, że kontaktu fizycznego nie ma. A że tak palnąłem w trakcie meczu? Zdarza mi się.
- Nie planuję swoich wypowiedzi na czasach w trakcie meczów. I to słychać, prawda? A po tym tekście o siatkówce ani córka nic mi nie powiedziała, ani "Kadziu" czy "Igła" nie dzwonili. Do nikogo na dywanik nie trafiłem!
- Mieliśmy tam wspólną stypę.
- Tragedia, katastrofa! Chciałbym umieć ten dzień wyrzucić z pamięci. Marzenia legły w gruzach. Nikomu nie życzę takiego bólu. Byliśmy na igrzyskach, do tego momentu wszystko szło nam jak z płatka i nagle jeb!
- Nie wiem dlaczego akurat w najważniejszym momencie mieliśmy ten słabszy dzień, który w dużych turniejach się zdarza. Powinniśmy być na ćwierćfinał perfekcyjnie przygotowani, a nie byliśmy. Moja złamana stopa nie pomogła, ale ogólnie przyszedł kryzysowy dzień. I wszystko runęło.
Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Wyborcza.pl
- Nie, ja wtedy bardzo chciałem, żeby oni ugrali medal! Pamiętam, jak późno w nocy oglądaliśmy półfinał z Danią. Byliśmy wtedy z Wybrzeżem w Piotrkowie Trybunalskim i chyba całe miasto słyszało, jak się darliśmy po pięknej bramce Michała Daszka na dogrywkę. Strasznie szkoda, że ta cudowna bramka nie dała medalu. Wiem, jak ich to boli. Byli tak blisko podium, ale na nim nie stanęli. Później Piotrek Wyszomirski słusznie powiedział po przegranym meczu z Niemcami o brąz, że swoją szansę stracili w momencie przegrania półfinału z Danią. Taka prawda - nie byli w stanie się zebrać. Upadasz w takiej chwili na samo dno i strasznie trudno się z tego podnieść.
- Przesadził. Nie uważam, żeby uprawianie sportu było noszeniem krzyża. Ale nie będę go osądzał, bo powiedział tak, jak czuł.
- Ha, ha! No nie wierzyłem, że chłopaki to wygrają! Byłem bardzo zaskoczony, kiedy mnie w środku nocy obudziłeś i chciałeś, żebym skomentował niespodziankę, jaką sprawili. Nasi grali słabo przez całą fazę grupową. Trudno mi było uwierzyć, że nagle z niskiego poziomu chłopaki dźwigną się na absolutne wyżyny swoich możliwości. A to było konieczne, bo Chorwaci grali bardzo fajny turniej. Ale gdybym nie miał wtedy rano lotu, to mecz bym oglądał. A tak to uznałem, że lepiej zrobię, jak się prześpię.
- Nie mam żadnej, bo zupełnie nie przywiązuję wagi do medali i pucharów. Pamiętam, że byłem w świetnych drużynach, z kumplami, z którymi szliśmy razem w jednym kierunku. I bardzo wiele potrafiliśmy znieść, żeby powalczyć o sukces dla kadry. To zawsze była najważniejsza sprawa - orzełek, biało-czerwona flaga, hymn. Bogdan Wenta nas wokół tego zjednoczył. Zrobił z nas ekipę i do bitki na boisku, i później do szklanki, bo jak zapracowaliśmy na sukces i była radość, to trzeba też było dać jej upust. Bogdan stworzył zespół. Prawdziwy. Taki, w którym tak samo zapieprzali ludzie, którzy grali w wielkich klubach i walczyli o europejskie puchary, i ludzie, którzy jeszcze w klubach nic się osiągnęli.
- Straszne to były czasy, bo związek zupełnie nie miał pieniędzy. Sprzętu albo nie było, albo był beznadziejny. Dopiero Bogdan dopiął swego i to zmienił. Dziś kadrowicze mają wszystko, a my nie mieliśmy zapewnionych podstawowych spraw. Pamiętam, jak pojechałem na zgrupowanie kadry do Danii samochodem z Duńczykami, z którymi grałem we Flensburgu. Do bagażnika wrzuciłem wielką torbę, a oni tylko po parze butów i po kosmetyczce. Pytam: "a gdzie wy macie rzeczy?". Patrzą zdziwieni: "jak to gdzie? Na kadrze. To tobie nie przywożą?". Jak to powiedziałem ważnemu działaczowi, to usłyszałem, że przez granie w Niemczech mi się w głowie popier...
- To nie było trudne, bo ja się w tych złych warunkach wychowywałem. W Niemczech zobaczyłem inny świat i chciałem, żebyśmy to wprowadzili do Polski, ale to musiał zrobić dopiero Bogdan. Długo o to walczył, ale nie odpuścił i sprawił, że zaczęliśmy wyglądać jak reprezentacja i przestaliśmy się wstydzić. Wreszcie skończyły się naprawdę obciachowe sytuacje typu międzynarodowy turniej, na którym Dania, Szwecja i Islandia wyglądają normalnie, jak reprezentacje, a my wychodzimy jak zbieranina przypadkowych ludzi, bo jeden jest w klubowej bluzie, drugi w jakiejś reprezentacyjnej z tego roku, a trzeci z tamtego. Niestety, jak cię widzą, tak cię piszą. Organizacyjnie też trzeba popracować, żeby być szanowanym.
- Dostawaliśmy zwrot kosztów dojazdu pociągiem klasy drugiej. A jak zwracali za paliwo, to trzeba było opisać trasę, którą się jechało, podać markę samochodu, pojemność silnika, określić, ile auto pali. Żenujące były te rozliczenia. Do tego wpadały diety. Jakieś naprawdę drobne pieniądze.
- Jakaś nagroda wtedy była, ale już nie pamiętam jaka. Na pewno nie miliony, ale kwota zauważalna. Chociaż wpłynęła na moje polskie konto, a wtedy jak coś wpływało na polskie konto, to żona sobie z takimi wpływami bardzo szybko radziła, ha, ha!
- W Polsce zacząłem dobrze zarabiać dopiero w ostatnim sezonie, jak się przeniosłem z Wybrzeża Gdańsk do Płocka. Wtedy podpisałem bardzo dobry kontrakt. Naprawdę dostawałem solidną kwotę. Ale z Niemiec przyszła nieporównywalnie większa oferta.
- Strzelaj dalej. Nie, nieważne. Dużo, dużo więcej.
- Pewnie, że było warto. Jasne, że nie zrobiłem tego dla ideałów. Pojechałem tam wyłącznie dla pieniędzy. A trwało to chwilę dłużej, ze dwa tygodnie, bo przed meczami azjatyckiej Ligi Mistrzów byłem jeszcze w Dubaju na krótkim zgrupowaniu drużyny. Zarobiłem dobrze, a do tego poznałem świetnych ludzi. Miałem zupełnie inne wyobrażenie o Irańczykach. Jak poprztykał się z nimi Michał Kubiak, to aż się zdziwiłem, bo ja mam o nich bardzo dobre zdanie. Aczkolwiek oni mnie traktowali jak swojego, a pewnie inaczej by było, gdyby stał po drugiej stronie barykady. Tak jak Misiek. On powiedział parę rzeczy w ferworze, w sportowej złości. Rozumiem, że mógł odpalić. Pewnie, że mógł się później z tego wycofać, ale Misiek taki jest, że u niego nie ma szarości, jest czarne albo białe. Jego sprawa, Kubiak jest mentalnie bardzo mocny i wszystko wytrzyma.
- Tak, w Dausze. Przedziwny turniej. Dla nikogo. Organizatorzy zwozili na halę Hindusów, którzy pracowali na pobliskich budowach. Sztucznie zapełniali trybuny.
- W Katarze wolą wyścigi wielbłądów i zawody sokołów. Przykro, że w takim kraju odbywa się coraz więcej imprez sportowych. I to największych, bo przecież w tym roku będzie tam piłkarski mundial.
- Na długo przed mistrzostwami świata zadzwonił do mnie człowiek i zapytał czy chcę zagrać dla Kataru w 2015 roku. Usłyszał, że absolutnie mnie to nie interesuje. Powiedziałem, że jestem Polakiem i mogłem grać tylko dla Polski. Na tym skończyłem rozmowę. Nie było tak, że odrzuciłem jakąś wielką kasę. Nawet nie dałem jej sobie zaproponować.