Dujszebajew: Nie zapomnę tego do końca życia. Wolałbym chyba, by ktoś złamał mi nos czy żebra

- Ten, kto zna mój charakter, wie, że jak dostanę szansę, to będę przez 300 dni gryzł parkiet, by awansować do Final Four. Ale jeśli nie dostanę szansy, to pożegnam się i nie będę robił problemów - mówi w dużej rozmowie ze Sport.pl Talant Dujszebajew, trener Łomży Vive Kielce.

Piłkarze ręczni Łomży Vive Kielce  w tym sezonie zawiedli. Drużyna, która miała awansować do Final Four Ligi Mistrzów, niespodziewanie przegrała już w II rundzie z francuskim Nantes. Dla kielczan, którzy krajowe tytuły wygrywają hurtem, oznacza to niemal koniec sezonu.

Zobacz wideo "Mało osób w nas wierzyło przed mistrzostwami. Nie tylko w telewizjach, ale ogólnie"

Paweł Matys: Ochłonął już pan po porażce z Nantes i odpadnięciu z Ligi Mistrzów?

Talant Dujszebajew: Absolutnie nie. To są porażki, które bolą bardzo, bardzo długo.

Zgodzi się pan, że odpadliście nie w pierwszym czy drugim meczu z Nantes, ale w starciu z Flensburgiem? Po tej porażce zespół spadł na trzecie miejsce w grupie i bardzo utrudnił sobie wejście do Final Four. Zamiast drabinki z PPD Zagrzeb i Aalborga, było z Nantes i Veszprem.

- Oczywiście. Po porażce z Flensburgiem 28-31 nie chciałem żyć. Do dziś nie mogę spać, ciężko mi na sercu, boli mnie dusza i nie zapomnę jej do końca życia. Wolałbym chyba, by ktoś złamał mi nos czy żebra, bo wtedy ból jest tylko fizyczny. Każdy może różnie odbierać porażki, ale to była prawdziwa tragedia.

Nie zajęliśmy bowiem pierwszego miejsca w grupie, a przecież planowałem to jeszcze w sierpniu ubiegłego roku. Plan był taki, by grać o Final Four z Aalborgiem. Wykalkulowałem sobie, że Duńczycy zajmą czwarte miejsce w grupie B. Wtedy w rewanżu u siebie, mielibyśmy procent więcej szans na awans do Kolonii.

Dlatego po porażce z Nantes było rozczarowanie, ale to tylko konsekwencja porażki z Flensburgiem.  

Może pan zdradzić co powiedział zawodnikom w szatni po rewanżu z Nantes?

- Mogę powiedzieć, co powiedziałem im po Flensburgu.

Poproszę.

- Że jesteśmy głupkami, sadomachistami i nie rozumiemy sytuacji. Dodałem, że wybraliśmy najtrudniejszą drogę, ale musimy pracować dalej. Zrobiliśmy bohatera z Benjamina Buricia, który obronił 14 pojedynków.

Skąd tak duża nieskuteczność z Flensburgiem i z Nantes? Zawodnicy nie wytrzymali presji?

- Byliśmy przemęczeni. Jak planuję cały sezon, to wiem doskonale, kiedy będzie spadek formy. To jest naturalne i tak samo było nawet w 2016 r., kiedy Vive wygrało Ligę Mistrzów. W tym roku nie mieliśmy wysokiej formy w kwietniu. Mieliśmy też trochę sportowego pecha - Flensburg i Nantes przyjeżdżali do nas tuż po odwołanych poprzednich meczach i byli bardziej wypoczęci.

Jesteśmy jedynym obok Barcelony klubem, który w fazie grupowej zagrał wszystkie czternaście spotkań. I to jest najtrudniejsze do zaakceptowania, że trochę w niesportowy sposób zostaliśmy ukarani. Oprócz tego najwięcej naszych zawodników pojechało na mistrzostwa świata.

Mieliśmy w tym roku naprawdę bogatą dawkę spotkań. Musieliśmy zagrać dwanaście meczów w 32 dni, z czego siedem na wyjeździe. To nieludzkie. A być może, jakbyśmy nie pojechali do Zaporoża czy Paryża, to nie bylibyśmy przemęczeni. Pamiętajmy też, że z Flensburgiem zabrakło podstawowego lewoskrzydłowego Angela Fernandeza. On na pewno by te trzy, cztery dodatkowe bramki zdobył w ważnych momentach.

To nie jest jednak alibi. To są wymówki, które po prostu będziemy analizować. Ja jestem trenerem i jestem zawsze winny porażki, bo odpowiadam za wyniki. Nie będę bronił swoich pleców, bo to nie w moim stylu.

To pana największa porażka w pracy w Kielcach?

- Tak i najbardziej bolesna. Ostatni raz taki ból czułem w 2004 r. na igrzyskach olimpijskich w Atenach, jeszcze w roli zawodnika. W 1/4 finału przegraliśmy z Niemcami, a ja złamałem obojczyk i nie mogłem grać do końca meczu. Od tamtej pory nigdy tak źle się nie czułem.

Jakby pan mógł rozegrać ten dwumecz z Nantes jeszcze raz, co by pan zmienił?

- Niewiele. W życiu są jednak takie sprawy, które mogą zostać tylko w szatni. Otwarcie o nich nie mogę teraz powiedzieć. Jeśli mam teraz mówić o kimś źle, to wolę milczeć.

Źle można mówić np. o Andreasie Wolffie. Kapitan nieraz ratował zespół, ale w Lidze Mistrzów nie pierwszy już raz zawiódł. Z Nantes bronił z beznadziejną, 13 proc. skutecznością.

- Zawiódł, to prawda. Po meczu przeprosił, ale co mi z tych słów? Awansu do ćwierćfinału nie przywrócą. Nie będę jednak szukał winnego, bo to nie o to chodzi.

Taka skuteczność tej klasy bramkarzowi, zaliczanemu do najlepszych na świecie, nie przystoi.

- Oczywiście. Od 2017 r. marzyłem, by trafił do Kielc. Miałem nawet sen, gdzie w każdym meczu Andreas Wolff broni ze skutecznością 42-45 proc. Niestety tak nie wyszło. Może lepiej nic już więcej nie powiem na ten temat.

Poniżej możliwości zagrał też Igor Karacić. W rewanżu miał skuteczność 3/8 i ani jednej asysty. Czy można to tłumaczyć faktem, że od listopada grał z niedoleczoną kontuzją?

- Igor 19 listopada doznał kontuzji w meczu z Vardarem Skopje. Od tego momentu nie zawsze trenował i cały czas walczył z urazem. Musimy jednak oczywiście powiedzieć otwarcie, że go nie było na boisku. Ani w reprezentacji, ani w klubie.

Myśli pan, że część zawodników po pierwszym meczu i wygranej, mogła trochę zlekceważyć Nantes?

- Jak po wygranej jedną bramką w Nantes mówiłem, że to bardzo zły wynik i jesteśmy w najtrudniejszej możliwej sytuacji, to ludzie się dziwili. Widać nie dotarło to do wszystkich i nie zrozumieli tych słów. Ludzie bez doświadczenia nie rozumieją bowiem, że to nie jest play-off, ale jeden mecz trwający aż 120 minut. Jeśli na wyjeździe zwycięży się niską różnicą, to rewanż jest niezwykle trudny, także psychicznie. A Vive już w poprzednich sezonach po wygranej we Francji u siebie przegrywało.

Ludzie dziwią się, że apeluję czasem o wsparcie, pomoc, doping i oni odpowiadają: i tak wygrają, damy radę. W Kielcach mogło nam np. zabraknąć 1,5-2 proc. koncentracji i to wystarczyło. W dodatku rywal całkowicie odwrotnie, nie miał nic do stracenia. Widziałeś radość zawodników Nantes?

Była niesamowita.

- Bo sami nie wierzyli w to, co zrobili, a trzy dni później zremisowali w lidze na wyjeździe z Toulouse. A w tym momencie, oczywiście, z całym szacunkiem do Toulouse, ten zespół nie może równać się z nami.

Vive z wypełnioną kibicami Halą Legionów nie przegrałoby z Nantes trzema golami.

- Jestem o tym przekonany, ale we Francji również nie było kibiców. To żadna wymówka.

Czego nauczy Vive to przedwczesne odpadnięcie z Ligi Mistrzów?

- Jeżeli to nas czegoś nauczy i zawodnicy będą lepsi, wyciągną wnioski, to będzie ok. Gorzej, jeśli tak się nie stanie.

W czterech z pięciu ostatnich sezonów Vive brakuje w Final Four. To spory zawód dla kibiców i można powiedzieć, że nie tak miało być. Nie martwi pana, że nie wszystko idzie w dobrym kierunku?

- Zespół, który wygrał w 2016 r. Ligę Mistrzów, budował się przez wiele lat, nawet od około 2009-2010 r. Po tym triumfie potrzebował jednak przebudowy, bo był za stary. W 2017 r. odpadliśmy z Montpellier, ale to była konsekwencja tego, że było nowe planowanie drużyny. W następnym sezonie też nie awansowaliśmy, ale był już mały postęp do przodu.

W 2019 r. byliśmy w najlepszej czwórce, ale tym razem nie z racji postępu, ale szczęścia, bo zagraliśmy najlepszy mecz w sezonie z PSG, a oni najgorszy. W ubiegłym sezonie jestem przekonany, że bylibyśmy w stanie walczyć o Kolonię, ale przeszkodziła pandemia. Widziałem duży postęp, krok do przodu, olbrzymią walkę. Szkoda, że nie zajęliśmy drugiego miejsca w grupie.

W efekcie byłem naprawdę pewien, że będziemy w tym sezonie w Final Four. I naprawdę zasłużyliśmy, by wygrać grupę, ale tak się nie stało.  

Trzeba pamiętać też, że w tych ostatnich pięciu latach wydarzyły się rzeczy nieprzewidziane - np. odejścia ważnych zawodników: Luki Cindricia oraz Blaza Janca.    

Dlaczego tak rzadko w ofensywie grał ostatnio w Lidze Mistrzów Szymon Sićko? Czy to tylko przez problem z jego barkiem?

- Z całym szacunkiem, ale jeszcze w ubiegłym sezonie Szymon grał w Górniku Zabrze. Każdy zawodnik musi być odpowiedzialny i mieć doświadczenie. Sićko jest dobrym zawodnikiem, ma umiejętności, ale jeśli jedno podanie, potem drugie do koła, robi źle to... Nie stać go jeszcze na tak wysoki poziom. Przecież to dopiero jego pierwszy sezon w Lidze Mistrzów. 

Pytam dlatego, że w kadrze jest wiodącą postacią.

- Tam ma inną rolę. Z całym szacunkiem do reprezentacji Polski, ale jest różnica walki o wyjście tylko z grupy eliminacyjnej od wygrania grupy w Lidze Mistrzów. Mentalność, jaką ma Łomża Vive Kielce, jeszcze wielu młodych chłopaków przerasta. Muszą do tego dorosnąć. 

Dla Michała Olejniczaka, podstawowego rozgrywającego kadry, Liga Mistrzów to też jeszcze zbyt wysoki poziom.

- Michał jeszcze rok temu rozgrywał w SMS-ie, więc czego oczekujemy? Chcemy z niego zrobić już super rozgrywającego. Cała Polska robi z niego bohatera. A jemu trzeba dać święty spokój, niech idzie spokojnie swoją drogą.

Czemu kilku zawodników było w słabszej formie, niż w poprzednim roku? Czy dlatego, że niektórzy musieli rozegrać około dwudziestu meczów w dwa miesiące?

- Nie 20, a nawet 23-24. Ale Vive musi się liczyć z tym, że w następnym sezonie również zawodnicy będą musieli tyle grać. Przecież na mistrzostwach Europy znów będziemy mieć 11-15 graczy. To będą ciężkie miesiące: luty i marzec. Obyśmy jednak nie musieli grać tak dużo, jak w tym roku. 

W ofensywie w ostatnich meczach zbyt wiele zależało od Alexa Dujszebajewa. Jego świetna gra, aż 23 asysty w dwumeczu w Nantes, poszły jednak na marne.

- Cóż mogę powiedzieć - sport, życie. Gdzieś ktoś nie pomógł, nie rzucił jednej bramki, nie obronił, dlatego piłka ręczna jest sportem zespołowym. Przegraliśmy wszyscy. 

We wrześniu 2019 r. mówił pan mi, że czeka na lata 2020 i 2021, bo wtedy zespół będzie gotowy walczyć o wygraną w Lidze Mistrzów. Bo będzie to drużyna stabilna, z fundamentem. Co teraz pan powie?

- Dokładnie to samo. Zespół jest przebudowany, z lekkim doświadczeniem.

Żałował pan też odejścia Michała Jureckiego i Luki Cindricia. I teraz brakuje drużynie takiego gracza jak Jurecki, który charakterem, energią, radością poderwałby drużynę do walki.

- Jasne, że brakuje. Oferowaliśmy Michałowi roczną umowę, on chciał dwuletnią i się nie dogadaliśmy. Bardzo go kocham, ale już go nie ma i życzę mu powodzenia w Azotach Puławy. Ja mogę żałować też, że nie ma Ivana Cupicia, Tobiasa Reichmanna czy Marina Sego. Nie lubię jednak patrzeć wstecz.

To przejdźmy do przyszłości. Będą dodatkowe zmiany po tym sezonie?

- Mieliśmy zaplanowaną tylko jedną - Dylan Nahi za Angela Fernandeza. Kontuzji doznał jednak Daniel Dujszebajew i szukamy środkowego obrońcy. Takiego zawodnika, który dałby stabilność i jakość w tej formacji. Do innego klubu będzie też wypożyczony bramkarz Miłosz Wałach, bo musi grać. Skończył 20 lat i wreszcie musi gdzieś brać na siebie odpowiedzialność, a nie tylko być trzecim bramkarzem w Kielcach. 

Wydaje mi się, że odejść też może Branko Vujović, z którego nie jesteście zadowoleni.

- To pytanie nie do mnie, lecz prezesa Bertusa Servaasa.

Po kontuzji wróci utalentowany rozgrywający Haukur Thrastarson. Ten zespół wydaje się, że może być tylko mocniejszy.

- Tak, ale wciąż bardzo młody i niedoświadczony. Najważniejsze jest to, by ci kluczowi zawodnicy w istotnych momentach sezonu byli przygotowani, by ciągnąć zespół do przodu.

Dla pana przyszły sezon będzie już dziewiątym w Kielcach. Nie bywa panu trudno o motywację?

- W 2017 r. powiedziałem, że chcę co roku walczyć o Final Four. Postawiłem sobie też cel, że chcę zostać pierwszym trenerem w historii Final Four Ligi Mistrzów, który dwa razy z rzędu wygra te rozgrywki. Mam nadzieję, że do tego momentu nikt tego nie zrobi. Jeśli nie miałbym wciąż ambicji sportowych, to po co w ogóle pracować? Jakby mi brakowało słońca, to pojechałbym do Hiszpanii czy do Kataru. W Polsce słońca mi brakuje, ale jestem i tak zadowolony i wciąż bardzo chcę walczyć. Tym bardziej, że kibice w Kielcach mnie kochają. Oczywiście nie wszyscy.

Sir Alex Ferguson był wielbiony, ale przez ponad 20 lat pracy tylko dwa razy wygrał Ligę Mistrzów po wygranych finałach z Bayernem Monachium i Chelsea. 

Jak pan reaguje na słowa krytyki, że czas Talanta Dujszebajewa już minął?

- Szanuję takie opinię i koniec. Każdy może gadać, co chce. Nie szanuję jednak opinii ludzi, którzy uważają się za znawców tego sportu, a nigdy nie pracowali w klubie i nie widzieli, co zawodnicy robią codziennie. W czasach dzisiejszych mediów, portali społecznościowych łatwo jest anonimowo krytykować. Ja praktycznie nie czytam internetu. Nie mam Facebooka, Instagrama i jestem szczęśliwym człowiekiem.

Krytykom mogę tylko powiedzieć, żeby najpierw skrytykowali samych siebie, potem ojca, syna, a dopiero  potem osoby z zewnątrz. Każdy musi też odpowiedzieć sobie na pytanie: Co sam osiągnąłem w życiu?

Za dwa lata kończy się panu umowa. Czy zostanie przedłużona?

- Kocham swoją pracę. Życie trenera jest jednak takie, że dziś jesteś tutaj, a jutro gdzie indziej. Nie mam z tym żadnego problemu. Jestem teraz bardzo nieszczęśliwy, że nie awansowaliśmy nie tylko do ćwierćfinału, ale i Final Four. Jakby każdy z nas wszystko wygrywał, to byłoby nudno. Czy Michael Jordan, Magic Johnson, Cristiano Ronaldo, Leo Messi wszystko zdobyli? Nie.

Jaki jest plan Vive na nowy sezon?

- Zająć pierwsze lub drugie miejsce w grupie, bo wtedy droga do Final Four będzie łatwiejsza. Musimy jednak wszyscy szybko wstać z kolan. Mógłbym teraz powiedzieć, że w przyszłym sezonie powalczymy, bo jesteśmy w przebudowie, ale mamy dziesiąty czy jedenasty budżet spośród szesnastu drużyn Ligi Mistrzów. W życiu tak jednak nie powiem. Idziemy do przodu i stawiamy sobie najwyższe cele. A umieć wstać, kiedy padniesz, to jest najważniejsze.

Od sierpnia można zatem spodziewać się olbrzymiej motywacji w drodze do Final Four.

- Już teraz wiem, że będę jeszcze więcej wymagał od siebie i zawodników. Tylko teraz nie jestem w stanie tego powiedzieć, bo jestem załamany. Potrzebuję czasu, muszę się zresetować i od sierpnia wystartować. Ten, kto zna mój charakter, wie, że przez trzysta dni będę gryzł parkiet, by awansować do Final Four.

Życie jest super, bo zawsze daje ci szansę. Ja będę o nią walczył. Jeśli jej nie dostanę, to też nie będę z tego powodu robił problemu. Pożegnam się, uścisnę dłoń. Nie będę krzyczał, robił awantury, stwarzał problemów. Jeśli nie ma bowiem zaufania, to nie ma sensu dalej pracować.

Więcej o:
Copyright © Agora SA