Marcin Lijewski: - Kielczanie wyszli z bagna i wygrali Ligę Mistrzów [WYWIAD]

Takiego meczu nie oglądałem nigdy i raczej już nigdy nie zobaczę - mówi po zdobyciu Ligi Mistrzów przez Vive Marcin Lijewski

ROZMOWA Z MARCINEM LIJEWSKIM byłym piłkarzem, do niedzieli jedynym Polakiem z Pucharem Europy (2013)

PAWEŁ MATYS: Otwierałeś finałowy turniej Ligi Mistrzów jako legenda piłki ręcznej. A później przeżyłeś jeszcze piękniejszą chwilę, bo twój brat Krzysiek poszedł w twoje ślady i też ją wygrał. Spodziewałeś się kiedykolwiek, że do tego dojdzie?

MARCIN LIJEWSKI: Wiedziałem, że kiedyś to nastąpi, ale nie myślałem, że aż tak szybko, że już w tym sezonie. Obawiałem się przed Final Four, że w tym roku Vive czegoś jeszcze będzie brakowało. Nie miałem racji. Świadomość wagi turnieju w Kolonii, determinacja i pasja były tak duże, że nie mogło być innego zwycięzcy.

Potrafisz racjonalnie wytłumaczyć to, co wydarzyło się w Kolonii od 46. minuty meczu finałowego.

- Zacznę może od Węgrów. Mieli dziewięć bramek przewagi i poczuli się zbyt pewnie na boisku. Praktycznie rozpoczęli już świętowanie. A kielczanie odrobili cztery bramki i poczuli, że są w stanie wrócić do gry. Trener Javier Sabate poprosił o czas i powiedział swoim zawodnikom, że wcale nie jest tak łatwo, jak się wydaje, i mogą zaraz przegrać mecz. Wtedy zajrzał do drużyny - jak mówią zawodnicy - strach przed zwycięstwem. Przestali grać swoje, nie szli mocno na bramkę. Atak pozycyjny wykonywali "na alibi". Zaczęło się spychanie odpowiedzialności na innych.

A kielczanie pozytywnie się nakręcili. Widać było, że prędzej czy później pozostałą stratę również odrobią. Czapki z głów, bo wyszli z bagna. Byli w nim po szyję, a wypłynęli na powierzchnię.

Jak to można wytłumaczyć? Kwadrans przed końcem widziałem na ławce rezerwowych załamaną drużynę. Doszło do wymiany zdań między Ivanem Czupiciem a Tałantem Dujszebajewem, Manuel Sztrlek ze smutkiem schodził z parkietu, zrezygnowani byli nawet Michał Jurecki czy twój brat.

- Ja tego nie widziałem. Wszystkie te rzeczy nie są jednak w tym momencie istotne. Najważniejszy jest fakt, że piłkarze Vive potrafili się podnieść i po raz pierwszy w polskiej piłce ręcznej wygrali Ligę Mistrzów. Dokonali wielkiej rzeczy, którą zapamiętamy na zawsze.

Zawodnicy po finale podkreślali, że mimo strat wierzyli w sukces. Chyba jednak czarowali nas, dziennikarzy...

- Patrząc na niektóre wyczyny reprezentacji Polski, która opiera się na zawodnikach Vive, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście wierzyli. Są walczakami. Taki turniej jak Final Four jest raz w roku, niezwykle trudno się do niego dostać, a na trybunach aż 20 tys. widzów. Na parkiecie zawsze wierzy się w sukces.

Choć muszę przyznać - ja nie sądziłem, że są w stanie odrobić aż takie straty.

Pamiętasz bardziej szalony mecz?

- Takiego meczu nie oglądałem nigdy i raczej już nigdy nie zobaczę. Na pewno nie na takim poziomie. Pamiętam Barcelonę, która prowadziła z Flensburgiem i straciła przewagę. Wtedy jednak było tylko sześć bramek straty.

Mateusz Jachlewski powiedział, że przez 45 minut Vive Tauron było słabsze od Veszprém w każdym elemencie gry. Czyli ostatni kwadrans to cud?

- Zawodnicy Vive źle zaczęli mecz, przestraszyli się ogromnej stawki. Węgrzy byli dużo bardziej zdeterminowani. Kielczanie popełnili na dzień dobry pięć prostych błędów. Wiatr nie wiał im w plecy. Widać było jednak w drugiej części, że Veszprém było wypompowane półfinałową dogrywką z THW Kiel. Nie chciałbym się znaleźć teraz w ich skórze. Od trzech lat grają w Final Four. Już niemal mieli w rękach puchar, a przegrali drugi finał z rzędu. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym stracił dziewięciobramkową przewagę. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.

Dużo słyszałeś pochwał od Niemców pod adresem Vive.

- Słyszałem wiele komplementów, ale tak jest już w Niemczech od kilku lat. Kielce są uznaną marką. Wielu ekspertów było jednak zdziwionych łatwą wygraną z PSG. Od razu mówiło się, że Kielce mogą wygrać Ligę Mistrzów. W finale niemieccy kibice byli w drugiej połowie za Vive. Bardzo podoba się fanom walka do końca bez względu na wynik.

Teraz przed Vive kolejne, może nawet trudniejsze wyzwanie: obronić Ligę Mistrzów.

- Od razu po meczu poszedłem pogratulować chłopakom z Vive. Michał Jurecki przypomniał mi, że jak zdobyłem trofeum, to powiedziałem: "Dzidziuś, będziesz następny!". Obiecał, że za rok przyjedzie do Kolonii i znów wzniesie puchar na scenie. A jeśli tak mówi, to będzie się działo również w przyszłym sezonie.

Zespół chyba jednak będzie mocniejszy - przychodzą znakomity słoweński rozgrywający Dean Bombacz i odkrycie Ligi Mistrzów - Darko Djukić.

- Trudno powiedzieć, czy drużyna Vive będzie mocniejsza, skoro właśnie wygrała Ligę Mistrzów. Przed Tałantem Dujszebajewem będzie dużo pracy, by zgrać gwiazdy i ułożyć zespół.

Co jest w tym momencie największą siłą kieleckiej drużyny?

- Determinacja. Nie patrzmy na umiejętności i sukcesy zawodników. W dzisiejszej piłce ręcznej ten, kto bardziej chce wygrać i jest lepiej przygotowany do meczu, zwycięża.

Vive może być europejską potęgą przez kolejne lata?

- Już jest od kilku lat. Nic nie stoi na przeszkodzie, by tak było w kolejnych sezonach. Bo możliwości tego zespołu są olbrzymie. f

Czy Vive za rok znowu będzie w finale?
Więcej o:
Copyright © Agora SA