MARCIN LIJEWSKI: Wiedziałem, że kiedyś to nastąpi, ale nie myślałem, że aż tak szybko, że już w tym sezonie. Obawiałem się przed Final Four, że w tym roku Vive czegoś jeszcze będzie brakowało. Nie miałem racji. Świadomość wagi turnieju w Kolonii, determinacja i pasja były tak duże, że nie mogło być innego zwycięzcy.
- Zacznę może od Węgrów. Mieli dziewięć bramek przewagi i poczuli się zbyt pewnie na boisku. Praktycznie rozpoczęli już świętowanie. A kielczanie odrobili cztery bramki i poczuli, że są w stanie wrócić do gry. Trener Javier Sabate poprosił o czas i powiedział swoim zawodnikom, że wcale nie jest tak łatwo, jak się wydaje, i mogą zaraz przegrać mecz. Wtedy zajrzał do drużyny - jak mówią zawodnicy - strach przed zwycięstwem. Przestali grać swoje, nie szli mocno na bramkę. Atak pozycyjny wykonywali "na alibi". Zaczęło się spychanie odpowiedzialności na innych.
A kielczanie pozytywnie się nakręcili. Widać było, że prędzej czy później pozostałą stratę również odrobią. Czapki z głów, bo wyszli z bagna. Byli w nim po szyję, a wypłynęli na powierzchnię.
- Ja tego nie widziałem. Wszystkie te rzeczy nie są jednak w tym momencie istotne. Najważniejszy jest fakt, że piłkarze Vive potrafili się podnieść i po raz pierwszy w polskiej piłce ręcznej wygrali Ligę Mistrzów. Dokonali wielkiej rzeczy, którą zapamiętamy na zawsze.
- Patrząc na niektóre wyczyny reprezentacji Polski, która opiera się na zawodnikach Vive, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście wierzyli. Są walczakami. Taki turniej jak Final Four jest raz w roku, niezwykle trudno się do niego dostać, a na trybunach aż 20 tys. widzów. Na parkiecie zawsze wierzy się w sukces.
Choć muszę przyznać - ja nie sądziłem, że są w stanie odrobić aż takie straty.
- Takiego meczu nie oglądałem nigdy i raczej już nigdy nie zobaczę. Na pewno nie na takim poziomie. Pamiętam Barcelonę, która prowadziła z Flensburgiem i straciła przewagę. Wtedy jednak było tylko sześć bramek straty.
- Zawodnicy Vive źle zaczęli mecz, przestraszyli się ogromnej stawki. Węgrzy byli dużo bardziej zdeterminowani. Kielczanie popełnili na dzień dobry pięć prostych błędów. Wiatr nie wiał im w plecy. Widać było jednak w drugiej części, że Veszprém było wypompowane półfinałową dogrywką z THW Kiel. Nie chciałbym się znaleźć teraz w ich skórze. Od trzech lat grają w Final Four. Już niemal mieli w rękach puchar, a przegrali drugi finał z rzędu. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym stracił dziewięciobramkową przewagę. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
- Słyszałem wiele komplementów, ale tak jest już w Niemczech od kilku lat. Kielce są uznaną marką. Wielu ekspertów było jednak zdziwionych łatwą wygraną z PSG. Od razu mówiło się, że Kielce mogą wygrać Ligę Mistrzów. W finale niemieccy kibice byli w drugiej połowie za Vive. Bardzo podoba się fanom walka do końca bez względu na wynik.
- Od razu po meczu poszedłem pogratulować chłopakom z Vive. Michał Jurecki przypomniał mi, że jak zdobyłem trofeum, to powiedziałem: "Dzidziuś, będziesz następny!". Obiecał, że za rok przyjedzie do Kolonii i znów wzniesie puchar na scenie. A jeśli tak mówi, to będzie się działo również w przyszłym sezonie.
- Trudno powiedzieć, czy drużyna Vive będzie mocniejsza, skoro właśnie wygrała Ligę Mistrzów. Przed Tałantem Dujszebajewem będzie dużo pracy, by zgrać gwiazdy i ułożyć zespół.
- Determinacja. Nie patrzmy na umiejętności i sukcesy zawodników. W dzisiejszej piłce ręcznej ten, kto bardziej chce wygrać i jest lepiej przygotowany do meczu, zwycięża.
- Już jest od kilku lat. Nic nie stoi na przeszkodzie, by tak było w kolejnych sezonach. Bo możliwości tego zespołu są olbrzymie. f