Kwalifikacje piłkarzy ręcznych do igrzysk w Rio. Polska - Tunezja 28:24. Lis: niepotrzebnie wybuchła afera

- To jest piłka ręczna, nic niezwykłego się nie stało - mówi Kamil Syprzak o spięciu, jakie miało miejsce między zawodnikami Polski i Tunezji w meczu kończący gdańskie kwalifikacje do igrzysk. - Powinniśmy zachować zimną krew, na przyszłość trzeba będzie wyciągnąć wnioski - twierdzi jednak Robert Lis, asystent trenera Tałanta Dujszebajewa.

Co dokładnie się stało? Pewności nie ma. Wyglądało to tak, że przy stanie 17:14 dla Polski jeden z Tunezyjczyków ruszył z pretensjami do Przemysława Krajewskiego, uznając, że ten gra w obronie zbyt ostro. Wtedy za kolegą wstawił się Michał Jurecki i zaczęła się wojna. W 35. minucie ruszyło na siebie po kilku zawodników Polski i Tunezji. Już wydawało się, że nad przepychankami zapanowali sędziowie, gdy do oczu skoczyli sobie trenerzy i inni przedstawiciele sztabów obu drużyn.

Napięta atmosfera, w której od razu ożywili się kibice, panowała już do końca meczu.

- My chcieliśmy wygrać turniej, a Tunezja też nie zamierzała się położyć po tym, jak wywalczyła sobie awans. Przyszedł moment, kiedy wszystkim zagotowały się głowy. Bywa. Przynajmniej mecz mógł się podobać publiczności - twierdzi Mateusz Jachlewski. - To jest piłka ręczna, to są emocje. Nic niezwykłego się nie stało. Ja siedziałem wtedy na ławce, nie wiem nawet, o co poszło - dodaje Kamil Syprzak. Ale już trener Lis uważa, że niepotrzebnie w to wszystko się wdaliśmy.

- Przyznam się szczerze, że nie wiem, o co konkretnie poszło, bo tego nie widziałem. Była jakaś niepotrzebna przepychanka, jedno słowo, jedno odepchnięcie za dużo i wybuchła afera - mówi. - Wiadomo, że z Tunezją, jak ze wszystkimi drużynami z tamtego regionu świata, bywa gorąco. Sportowo im brakuje, dlatego szukają swojej szansy w prowokacjach. Niepotrzebnie później się to przeniosło na mecz, spowodowało trwającą wiele minut szarpaninę, wszyscy się później koncentrowali na decyzjach sędziów, wszyscy chcieli sędziować. Ale w końcu to opanowaliśmy, wygraliśmy - analizuje drugi trener kadry.

Lis po czasie ocenia, że całej sytuacji można było uniknąć, ale sam też miał problem z opanowaniem emocji. - Po tej aferze jeden z Tunezyjczyków rzucił drugą czy trzecią bramkę z rzędu i cały czas prowokował naszych kibiców, więc chciałem go uspokoić, ale wiadomo, nie dało się - przyznaje. - A jeszcze wtedy delegatka ze Szwecji niepotrzebnie zaczęła uspokajać nas, a nie tamtą stronę. Szkoda, że do tego wszystkiego doszło, na przyszłość trzeba zachować zimną krew. Na pewno wyciągniemy z tego wnioski - obiecuje trener.

Obserwuj @LukaszJachimiak

Zobacz wideo

Piękniejsza strona ekstraklasy! Poznajcie dziewczynę napastnika Ruchu Chorzów!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.