Jednych, jak Michała Jureckiego, ponosiły nerwy, inni - jak Przemysław Krajewski - byli zbyt podłamani, by szybko ocenić, dlaczego czarny koń turnieju okazał się dla nas za mocny. Najwięcej spokoju zachował i chyba najsensowniej po pierwszej porażce Polski w mistrzostwach Europy mówił rezerwowy środkowy rozgrywający, Rafał Gliński.
Rafał Gliński: Oni zagrali bardzo dobry mecz. Szczególnie w ataku, bo prawie wszystkie swoje schematy rozgrywali tak, że zdobywali bramki. Nie umieliśmy sobie z tym poradzić. Byli też twardzi, bo kilka razy dochodziliśmy ich na jedną bramkę, bardzo walczyliśmy, a oni nie pękali. Niesamowity był Hansen (osiem goli na 11 rzutów). My się ciągle spieszyliśmy, a oni cały czas grali z wielkim spokojem. Ale nasza obrona, nie oszukujmy się, nie funkcjonowała tak, jakbyśmy chcieli. Zrobiliśmy w niej za dużo błędów. Oczywiście gra się i z przodu, i z tyłu, więc można powiedzieć, że gdybyśmy rzucili bramki z kilku łatwych pozycji, to pewnie znów wygralibyśmy jedną bramką. Ale jednak przede wszystkim trzeba było lepiej pobronić. Czyli dla Norwegów gratulacje za zasłużone dwa punkty, a my musimy się pilnie poprawić.
- Każdy z nas był na Norwegię naładowany, nabuzowany. Wiedzieliśmy, że zwycięstwo da nam możliwość ewentualnego popełnienia błędu w którymś z następnych meczów. Teraz już tego komfortu nie mamy. Z Białorusią i Chorwacją trzeba wygrać. Nic jeszcze się przed nami nie zamknęło, ale koniecznie musimy naprawić błędy.
- W mistrzostwach Europy naprawdę nie ma łatwych rywali. Białorusini potrafią grać w piłkę ręczną, my się na nich na pewno skupimy na 200 procent. Dla nas to będzie mecz o mistrzostwo Europy. Na pewno tak do tego spotkania podejdziemy. Musimy znów stać się jednością w obronie, twardo w niej stać razem, krzyczeć do siebie, każdy musi pracować. O Chorwacji będzie czas pomyśleć później.