W poniedziałkowym dreszczowcu Słowenii z Hiszpanią zakończonym remisem 24:24 fantastycznego gola rzutem przez całe boisko zdobył Luka Zvizej. W 21. minucie Hiszpanie przegrywający 7:10 rozgrywali atak pozycyjny. Grali w liczebnym osłabieniu, bo dwuminutową karę dostał jeden z ich zawodników. Trener Manolo Cadenas postanowił wycofać bramkarza, wprowadzając w jego miejsce dodatkowego zawodnika. Dzięki temu w polu sześciu Hiszpanów walczyło z sześcioma Słoweńcami. Tym razem ryzyko się nie opłaciło, a Zvizej skorzystał, rzucając jedną z najładniejszych bramek turnieju. Zobacz bramkę .
Manewr stosowany jest już niemal przez wszystkie zespoły i coraz częściej się opłaca. - Ten system jest bardzo widoczny, stosowany coraz częściej zarówno w zespołach mężczyzn, jak i kobiet, bo grały tak i drużyny na grudniowych mistrzostwach świata pań w Danii. Ten element to chyba największa zauważalna zmiana taktyki. Do niedawna stosowano go bardzo rzadko, był zarezerwowany na dramatyczne końcówki - mówi Zygfryd Kuchta, wiceprezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce, a w przeszłości świetny zawodnik (brązowy medal igrzysk olimpijskich) i trener (brązowy medal MŚ).
My już zawsze będziemy wspominać końcówkę meczu Polaków z Norwegami na MŚ w 2009 roku. W spotkaniu o awans do półfinału na 15 sekund przed końcem był remis, który nie satysfakcjonował żadnej z drużyn (przy takim wyniku o medale zagraliby Niemcy). Piłkę mieli Norwegowie, a ich trener postanowił wycofać bramkarza, by w ataku jego zespół miał liczebną przewagę.
- W tak ekstremalnej końcówce jak tamta podejmuje się pełne ryzyko. Zawodnik wprowadzony za bramkarza gra do końca, żeby wreszcie w którymś momencie w jakiejś strefie boiska udało się stworzyć przewagę, uciec obronie i tam wypracować pozycję do rzutu - mówi Kuchta. Ostatnio coś takiego próbowała zrobić Macedonia w ostatnich sekundach meczu z Polską. Wtedy rywale za wszelką cenę próbowali rzucić bramkę, która dałaby im remis 24:24.
- We wcześniejszej fazie meczów sytuacja wygląda trochę inaczej. Wtedy bramkarz schodzi tylko na rozpoczęcie akcji ofensywnej, zawodnik wchodzący za niego ma zadanie nakręcić tempo akcji, a kiedy to zrobi, biegnie do ławki, znów zmieniając się z bramkarzem, żeby w razie straty nie pozwolić rywalowi zdobyć gola rzutem do pustej bramki - mówi Kuchta.
Oczywiście im większe ryzyko, tym większa szansa na rzuty a'la Artur Siódmiak. Poza tym Zvizeja widzieliśmy też w turnieju mniej udany w wykonaniu Nikoli Karabaticia. Megagwiazdor Francuzów nie trafił do pustej bramki Serbów - po jego rzucie przez niemal całe boisko piłka trafiła w słupek. Zobacz bramkę.
Polacy swoim rywalom okazji do takich rzutów nie dają. Dlaczego jesteśmy jedną z nielicznych drużyn, które nie wycofują bramkarza? - Trener Michael Biegler najwyraźniej jest zdania, że nam by to nie pomogło, pewnie nie ma odpowiedniego zawodnika do realizacji tego elementu. Tu trzeba kogoś, kto bardzo szybko rozegra, rozbuja atak - mówi Kuchta.
Trzeba też umieć grać w liczebnej przewadze, kiedy chce się wprowadzić dodatkowego zawodnika, by stworzyć sobie przewagę, goniąc wynik. W takich przypadkach też za bramkarza wprowadzany bywa gracz z pola. Ale to opcja zarezerwowana dla tych ekip, które mają gotowe, przećwiczone rozwiązania gry w przewadze. Nasz zespół z tego na pewno nie słynie. - To słuszna obserwacja, grę w liczebnej przewadze rzadko udaje nam się wykorzystać. To jedna z bolączek naszego zespołu widoczna już od wielu lat - kończy Kuchta.
Kamil Syprzak relacjonuje mistrzostwa Europy na Snapchacie Sport.pl!