Po klęskach z Hiszpanią 22:29 i Węgrami 23:29 Polki potrzebowały zwycięstwa nad Rosjankami, by zostać w turnieju. Faworytkami nie były, bo czterokrotne mistrzynie świata w poprzednich meczach zremisowały 29:29 z Węgierkami i uległy Hiszpankom tylko 24:25.
Gdy po kilku minutach Rosjanki prowadziły 5:2, wydawało się, że niespodzianki nie będzie. Ale pierwszy naprawdę dobry moment podczas tych mistrzostw Polki zaliczyły, gdy ze stanu 5:7 wyszły na prowadzenie 10:7. A drugi był jeszcze lepszy. W 49. minucie rosyjską kontrę na 24:21 zatrzymała Izabela Prudzienica. Pięć minut później swego dziewiątego gola w meczu (na 11 prób; rewelacyjna, 82-procentowa skuteczność) rzuciła Karolina Kudłacz i zrobiło się 25:24 dla Polek. Po chwili Prudzienica zamurowała bramkę na amen, a siatkę Rosjanek raz po raz atomowymi rzutami dziurawiła Alina Wojtas. Rozgrywająca norweskiego Larviku zdobyła dla naszej drużyny cztery ostatnie gole, a mecz zakończyła z ośmioma trafieniami (na 14 rzutów).
To samo trio - Prudzienica, Kudłacz i Wojtas - stało za ostatnim zwycięstwem nad Rosją. Wiosną 2012 roku w eliminacjach ME 2012, w Kwidzynie, Polki rozbiły utytułowanego rywala 30:22. Prudzienica miała wtedy 50-procentową skuteczność obron, a Kudłacz i Wojtas rzuciły po sześć goli.
Tamtym zwycięstwem Rasmussen po dwóch latach pracy z kadrą pokazał jej, jaki ma potencjał. Później przyszła wygrana rywalizacja ze Szwedkami o udział w MŚ 2013, do których Polki startowały z prekwalifikacji. A w pierwszej wielkiej imprezie od sześciu lat nasze panie sprawiły sensację, zajmując czwarte miejsce.
W węgierskim Gyor przekonaliśmy się, że półfinał mundialu był wynikiem na wyrost. Rasmussen potwierdza: - Polska to cały czas mały kraj, jeśli chodzi o piłkę ręczną kobiet. Wymaga się od nas za dużo. Z Duńczykiem zgadza się Kuchta. - To była pozycja ponad stan naszego posiadania, co jednak nie znaczy, że od zespołu, który to czwarte miejsce zajął, nie mamy prawa oczekiwać, że będzie walczył - mówi człowiek, który jako zawodnik zdobył brąz igrzysk, a jako szkoleniowiec pracował i z męską, i z żeńską kadrą, z tą pierwszą zdobywając m.in. brąz MŚ.
W meczu ostatniej szansy Polki wreszcie biły się z rywalkami. Zbudowały dramaturgię godną kadry Wenty z najlepszych czasów. Ale jak srebrni i brązowi medaliści MŚ 2007 i 2009 nasze dziewczyny jeszcze nie są.
- One dopiero uczą się gry w wielkich turniejach, a chłopaków trener Wenta przejął, gdy już mieli takie doświadczenie - zauważa Sabina Włodek, najlepsza lewoskrzydłowa ME 1998. - Poza tym wtedy prawie cała kadra grała w Bundeslidze, co ułatwiało szkoleniowcowi pracę. Rasmussen takiego komfortu nie ma - dodaje Kuchta.
Wniosek? Trudno oczekiwać, że Polki powtórzą teraz wyczyn Polaków z MŚ 2009. Pięć lat temu zespół Wenty awansował do drugiej fazy bez punktów, ale po zwycięstwach nad Danią, Serbią i Norwegią, po niezapomnianym rzucie Artura Siódmiaka, zagrał o medale.
Biało-czerwone, które do Debreczyna pojadą bez punktów (bo przegrały zarówno z Hiszpankami, jak i Węgierkami, które również awansowały z grupy A), w meczach z Norweżkami, Dunkami i Rumunkami mają walczyć nie o półfinał, ale o jak najlepsze wyniki. Te mogą dać rozstawienie w losowaniu rywala w walce o awans do mistrzostw świata. A kto w nich nie zagra, ten niemal na pewno nie pojedzie na igrzyska do Rio de Janeiro. - Trzeba mocno popracować, żeby w 2016 roku po raz pierwszy wysłać Polki na olimpijski turniej. Od początku mówiliśmy w związku, że podczas tegorocznych mistrzostw Europy zrobienie kroku w kierunku Rio będzie sprawą najważniejszą - podsumowuje wiceprezes ZPRP.