ME piłkarzy ręcznych. Michał Jurecki: Medal cały czas realny

- Nie możemy kalkulować. Kiedyś już udowodniliśmy, że awans do drugiej rundy bez punktów nie przekreśla szans na medal - mówi Michał Jurecki przed meczem Polska - Rosja na ME w Danii. Zespół Michaela Bieglera musi wygrać, by zagrać w drugiej fazie turnieju. Najkorzystniejsze dla Polski może się okazać jedno- albo dwubramkowe zwycięstwo, bo przy prawdopodobnej wygranej Francji nad Serbią da ono awans nam i Rosji, a wyrzuci z turnieju Serbów. Wtedy porażka biało-czerwonych z nimi nie byłaby liczona w drugiej rundzie grupowej. Relacja Z Czuba i na żywo od godz. 18.

Łukasz Jachimiak: Przed mistrzostwami powtarzaliście, że w tak trudnej grupie jak wasza każde rozstrzygnięcie jest możliwe, przewidywaliście nawet, że w ostatnim meczu z Rosją może się decydować wasz dalszy udział w turnieju.

Michał Jurecki: Wszyscy wiedzą, jakim turniejem są w piłce ręcznej mistrzostwa Europy. W nich nie ma meczu, który byłby o nic. Jest wojna za wojną, a my zawsze walczymy do końca.

Rosjanie na papierze są najsłabszym zespołem grupy C. Poradzicie sobie z nimi?

- Do Danii przyjechali, bo w eliminacjach mieli trochę szczęścia. Awans wywalczyli jako lucky loser, byli najlepszym zespołem ze wszystkich siedmiu, które w eliminacyjnych grupach zajęły trzecie miejsca. Ale to nie znaczy, że są słabi. Na ubiegłorocznych mistrzostwach świata zrobili lepszy wynik od nas, bo dotarli do ćwierćfinału. Już w Hiszpanii widać było rękę nowego trenera. Rosja przez lata grała twardą obronę i nudny atak. Teraz w ofensywie grają kombinacyjnie i dużo szybciej.

Chwalisz Olega Kuleszowa, ale z różnych, również pozaboiskowych względów w jego kadrze nie ma tak ważnych postaci jak Timur Dibirow, Michaił Czipurin i Aleksiej Rastworcew.

- Oni mają swoje problemy, a my się nimi nie interesujemy. Wolimy skupić się na sobie. To konieczne, bo musimy zagrać bardzo dobry mecz.

Wyobrażasz sobie, że do drugiej fazy grupowej, w której czekać będą m.in. Chorwacja i Szwecja, wchodzicie bez punktów?

- Nie możemy kalkulować. Kiedyś już udowodniliśmy, że awans do drugiej rundy bez punktów z pierwszej nie przekreśla szans na medal. Zrobiliśmy to na mistrzostwach świata w Chorwacji, w 2009 roku [to tam słynny rzut Artura Siódmiaka w meczu z Norwegią dał nam awans do półfinału], pokonując w meczu o brąz Danię.

Duńczycy wasz wyczyn skopiowali na poprzednich mistrzostwach Europy.

- Nawet nas przebili, bo wchodząc do drugiej grupy bez punktów awansowali z niej do półfinału, a później wywalczyli złoto. Oni, jako jedyni w historii, w stu procentach wykorzystali szansę, jaką dostali.

Dostali ją m.in. od was, bo w swoim ostatnim meczu, nie mając już szans na półfinał, pokonaliście Niemców, którzy w tabeli byli nad Duńczykami.

- Tak było, chciałbym, żeby teraz nam dopisało szczęście.

Szczęściu trzeba pomóc, a wy od dłuższego czasu gracie bardzo nierówno. W czym tkwi wasz problem?

- Przed mistrzostwami wielu z nas było kontuzjowanych, mało razem trenowaliśmy. Sam w połowie grudnia przechodziłem zabiegi, później trenowałem indywidualnie, dopiero od 2 stycznia z pełnym obciążeniem i bez bólu.

Powiedz szczerze, ścięgna Achillesa już ci nie dokuczają?

- One czują się bardzo dobrze, ja potrzebuję jeszcze trochę więcej ogrania.

Jesteś w stanie wskoczyć na taki poziom, jaki wiele razy pokazywałeś? Znamy cię jako zawodnika, który gra z prawie złamanym nosem i z podbitymi oczami, a nawet kłóci się z lekarzem, kiedy ten mówi, że nie można szarpać się z rywalami, mając zerwany biceps.

- Na mistrzostwach świata w Szwecji [2011 rok] nie było wyjścia - trener kazał mi wracać do Polski na operację, więc wróciłem. Z nosem było inaczej. Wiedziałem, że dopóki nikt mnie nie uderzy, wszystko będzie OK. A teraz, po zabiegach, moje ścięgna działają, jak trzeba, więc mogę walczyć.

Jako lider naszej drugiej linii pociągniesz zawodzący atak?

- Nie ćwiczymy jakichś specjalnych wariantów pode mnie, mamy nasze stałe zagrywki i ich się trzymamy, bo chcemy być mocni jako zespół. Nie jest ważne, kto trafia do siatki, ja nie muszę ich dziurawić. Liczy się tylko to, czy wygrywamy. Ale oczywiście odpowiedzialności się nie boję, lubię dostawać piłkę w trudnych momentach.

Bardzo trudnym momentem byłby dla was powrót do domu już po trzecim meczu?

- Nie chcemy tego, ale nie bez powodu mówi się, że najtrudniej wytypować rozstrzygnięcia właśnie w mistrzostwach Europy. Tu pewne jest tylko jedno - medal dla Danii.

Myślisz, że gospodarze mistrzostw mogą pójść w ślady Francuzów i przejąć po nich rolę drużyny przez lata wygrywającej wszystko?

- Na pewno Danię też stać na wygranie trzech-czterech mistrzowskich imprez z rzędu. Oni mają kompletny zespół, który zebrał już dużo doświadczeń, wygrywając ostatnie mistrzostwa Europy i dochodząc do finału dwóch ostatnich mundiali.

Kiedy w 2009 roku zostaliście pierwszą drużyną w polskim sporcie, która zdobyła medale na dwóch kolejnych mundialach, marzyło nam się, że to wy zostaniecie światową potęgą. Dlaczego tak obniżyliście loty?

- To prawda, że mieliśmy potencjał, który mógł nam regularnie dawać medale. Szkoda, że na mistrzostwach Europy w 2010 roku zajęliśmy czwarte miejsce, a na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie - piąte. Gdyby w tych dwóch turniejach udało nam się stanąć na podium, nasza dyscyplina zyskałaby w Polsce ogromną popularność, teraz grałoby w nią dużo więcej ludzi, mielibyśmy zdecydowanie więcej zdolnej młodzieży na kolejne lata. Ale i tak mamy trochę nowych, naprawdę utalentowanych ludzi w kadrze. Rywalizacja jest coraz większa, starsi zawodnicy czują, że są naciskani, muszą ciężej pracować. Po cichu liczymy, że ta nasza grupa wystrzeli na polskie Euro 2016, a wcześniej potwierdzi, że wtedy będzie już ją stać na wielkie rzeczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.