Piłka ręczna. Białoruś - Polska. Tałant Dujszebajew: zawodnicy muszą poczuć, że mają nóż na gardle

- Jestem pewny, że odmłodzenie kadry nie zostało zrobione za szybko. Specjalnie tak działamy, bo igrzyska w piłce ręcznej są jak mistrzostwa świata w piłce nożnej, a wszystkie inne turnieje to tylko przygotowania do igrzysk - mówi Tałant Dujszebajew. Ale w momencie, w którym grozi nam brak awansu na przyszłoroczne ME trener sięgnął po Karola Bieleckiego i Krzysztofa Lijewskiego, którzy niedawno pożegnali się z kadrą. - Zawodnicy muszą poczuć, że mają nóż na gardle - mówi Dujszebajew przed czwartkowym meczem z Białorusią w Mińsku. Relacja na żywo w Sport.pl o godz. 17

Obserwuj @LukaszJachimiak

W listopadzie Polska przegrała w Gdańsku z Serbią 32:37 i w Klużu-Napoce z Rumunią 23:28. Dlatego po dwóch z sześciu kolejek eliminacji ME 2018 podopieczni Tałanta Dujszebajewa zamykają tabelę grupy II. By realnie liczyć się w walce o awans na przyszłoroczny turniej w Chorwacji, Polska musi wygrać z Białorusią i w czwartek w Mińsku, i w niedzielę w Płocku. Nasz najbliższy rywal przegrał u siebie z Rumunią 23:26, ale wygrał na wyjeździe z Serbią aż 36:27 i z dwoma punktami zajmuje drugie miejsce w tabeli. W eliminacjach jest siedem czterozespołowych grup, awans wywalczą po dwie najlepsze drużyny z każdej i najlepsza ekipa ze wszystkich, które zajmą trzecie miejsca. Udział w ME jest ważny w kontekście walki o prawo gry na igrzyskach w Tokio w 2020 roku, bo wypadając z jednej wielkiej imprezy automatycznie dostaje się mocniejszych rywali w kwalifikacjach do kolejnych turniejów. A na MŚ 2019 i ME 2020 będzie rozgrywać się walka o miejsca w Tokio i w turniejach eliminacyjnych do igrzysk.

Łukasz Jachimiak: Wiem, że nie lubi Pan, kiedy mecze nazywa się wojnami, ale przed spotkaniem z Białorusią w Mińsku sam nastawia Pan zawodników na takie granie jakby później nic już miało nie być, prawda?

- No tak to jest. Dla nas to bardzo ważny mecz. Od niego i od rewanżu w Płocku bardzo zależy przyszłość naszej drużyny. Mieliśmy tylko dwa dni i trzy treningi, to mało czasu, a musimy zagrać jak najlepiej potrafimy, musi być walka, musimy wyjść i od razu pokazać, że chcemy dominować. Jestem bardzo zadowolony, że kontuzjowani podczas mistrzostw świata Kamil Syprzak i Michał Jurecki wrócili do zdrowia i wszyscy dziękujemy Karolowi Bieleckiemu i Krzysztofowi Lijewskiemu, że zgodzili się nam pomóc.

Wrócili czterej zawodnicy z wyjściowej "siódemki", czyli wartość naszej drużyny bardzo wzrosła w porównaniu ze styczniowymi MŚ, które skończyliśmy na dopiero 17. miejscu.

- To prawda, ale wartość naszego zespołu jest też większa o tyle, że kiedy w listopadzie zaczynaliśmy zgrupowanie, to więcej niż połowa zawodników nie miała praktycznie żadnego doświadczenia międzynarodowego. Na mistrzostwach świata w wielkiej imprezie zadebiutowało kilkunastu zawodników [12] i teraz jestem pewny, że w tym momencie są lepsi. A będą jeszcze lepsi, jeśli dwa razy wygramy z Białorusią i później w meczach z Serbią i Rumunią wywalczymy takie wyniki, które pozwolą nam zagrać w przyszłym roku w mistrzostwach Europy.

Bielecki i Lijewski wrócili do kadry na mecze z Białorusią i - jeśli je wygramy - również na te czerwcowe z Serbią i Rumunią?

- Oczywiście. Nie skreślamy ani Karola, ani Krzyśka.

Sławomir Szmal też mówi, że nie podziękował reprezentacji, bo to tylko ona może zrezygnować z niego, ale byłego kapitana widzi Pan już raczej nie w bramce, tylko w treningu z młodszymi bramkarzami?

- Na mistrzostwach świata nasza bramka zagrała na dobrym, a nawet bardzo dobrym poziomie, dlatego nie ma potrzeby sięgać po Sławka. Gdyby Tomek Gębala był zdrowy, to pewnie i Karola bym nie pytał czy pomoże. Ale skoro doznał kontuzji, to na tej pozycji zrobił nam się problem i chciałem skorzystać z doświadczenia Bieleckiego.

Trudno zastąpić i Bieleckiego, i Lijewskiego, to wciąż nasi najlepsi zawodnicy na swoich pozycjach, może więc wrócili na dłużej, może zagrają też na ME 2018, jeśli Polska się zakwalifikuje?

- Cały czas powtarzam, że dla nas najważniejszy turniej to igrzyska w Tokio 2020 roku i MŚ w 2019 roku, bo wtedy będzie trzeba zająć dobre miejsce, żeby mieć szanse pojechać na igrzyska. Wcześniej chcemy wykorzystać wszystkie okazje do zdobywania doświadczenia. Ale o przyszłorocznych mistrzostwach nie będę teraz rozmawiał. Nie chcę, bo na razie ważny jest tylko pierwszy mecz z Białorusią. Musimy się skupić na Mińsku, później na Płocku. Musimy grać jakby każdy mecz był ostatnim. Zawodnicy muszą poczuć, że mają nóż na gardle, żeby wiedzieli, jaka odpowiedzialność na nich leży.

Ma Pan Bieleckiego, czyli jest zawodnik do grania na lewym rozegraniu, więc Jureckiego wystawi Pan na środku, gdzie mamy największy problem?

- Mamy różne warianty, taki też jest możliwy. Ale nie sądzę, żeby Michał wytrzymał na środku i w ataku, i w obronie. To by było dla niego za dużo, tak go nie będziemy obciążali. Więcej nie chcę opowiadać, bo Jurij Szewcow przeczyta i nie będzie się musiał zastanawiać co zrobimy (śmiech).

W kwietniu minął rok od pańskiego debiutu w roli trenera reprezentacji Polski, a od tego momentu wydarzyło się tak dużo, jakby prowadził Pan naszą kadrę od kilku lat. Pan jakoś sobie podsumował ten pierwszy rok?

- Raczej nie, myślę przede wszystkim o igrzyskach w Tokio, bo ja w ogóle zawsze tak działałem, że żyłem czteroletnimi cyklami olimpijskimi. Jeśli już wspominam Rio, to zawsze myślę o tym, jak szybko wszystko się działo. Na nic nie było czasu, musieliśmy w trzy miesiące tak się przygotować, żeby w Brazylii powalczyć o medal. Jestem pewny, że dobrze ten czas przepracowaliśmy i w najważniejszym momencie graliśmy bardzo dobrze. Szkoda, że trochę nam zabrakło szczęścia. Ale chociaż wszyscy czujemy niedosyt, to jesteśmy zadowoleni.

Jak bardzo analizował Pan półfinał z Danią przegrany po dogrywce jedną bramką?

- Wcale, nigdy go nie obejrzałem. Nie było takiej potrzeby. To już historia, zobaczę to sobie za 20-25 lat, teraz wszyscy patrzymy w przyszłość. Połowa zespołu z igrzysk już później w reprezentacji nie grała. Zdziałaliśmy tyle, ile się dało. Na więcej byłaby szansa, gdybyśmy mieli zdrowych środkowych rozgrywających. A my musieliśmy ich znaleźć, stworzyć ich w trzy miesiące. I jeszcze w trakcie igrzysk radzić sobie z tym, że kontuzji nabawił się Michał Jurecki. Ale Rio za nami, po nim zaczęły się nowe cztery lata na przygotowanie do Tokio. Jestem pewny, że odmłodzenie kadry nie zostało zrobione za szybko. Specjalnie tak działamy, bo igrzyska w piłce ręcznej są jak mistrzostwa świata w piłce nożnej. U nas wszystkie inne turnieje to tylko przygotowania do igrzysk. My musimy być na dobrym poziomie już w 2019 roku na mistrzostwach świata w Danii i w Niemczech, żeby albo od razu awansować do igrzysk albo uzyskać prawo gry o nie w turnieju eliminacyjnym. Do tego czasu z tych nowych chłopaków musimy zrobić zespół, który będzie na poziomie gwarantującym, że może zagrać w Tokio.

Wydaje się Pan spokojny, może już trochę przyzwyczajony do tego, że ciągle musi Pan powtarzać o co gramy i kiedy mamy być gotowi. Jest tak? Pogodził się Pan z tym, że Polacy nie są cierpliwi, że chcielibyśmy sukcesów od razu po odmłodzeniu zespołu?

- Nie, nie, cały czas tego nie rozumiem, ciągle nie podobają mi się brak długofalowego planowania i działania, brak zimnej głowy, cierpliwości. Nie lubię sensacyjnych tytułów i artykułów w gazetach, pisania że jestem zdenerwowany. Ja nie jestem zdenerwowany, ja się martwię, jak będzie w meczu. Co to znaczy, że jestem zdenerwowany? To nieprawda, że taki jestem. Jestem tylko bardzo skoncentrowany, chcę wykorzystać wszystkie możliwości, żeby pomóc drużynie. Z wieloma rzeczami, które czytam i których słucham się nie zgadzam. Ale moja praca nie polega na tym, żeby czytać o sobie, dlatego muszę się tym nie martwić. I tak robię.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.