Poza Rosją rywalkami Polek w Astrachaniu będą jeszcze Szwecja (sobota, godz. 14) i Meksyk (niedziela, 18.30). Awans wywalczą dwa najlepsze zespoły. Meksyk jest w tym gronie zdecydowanie najsłabszy, Rosjanki i Szwedki uchodzą za faworytki, ale w ostatnich latach biało-czerwone potrafią pozytywnie zaskakiwać.
Wioletta Luberecka: zdecydowanie tak. Bardzo życzę awansu dziewczynom, a im bliżej jest start kwalifikacji w Astrachaniu, tym częściej przypomina mi się, jak blisko igrzysk sama byłam. Na MŚ w 1990 roku bardzo dobrze grałyśmy w drugiej fazie grupowej i gdybyśmy wygrały ostatni mecz z Austrią, to zapewniłybyśmy sobie miejsce w czwórce, które wtedy gwarantowało awans na igrzyska w Barcelonie w 1992 roku. Przegrałyśmy jedną bramką, do dziś pamiętam te złe emocje po porażce, tę wielką rozpacz, złość na siebie, choć rywal był świetny, to były czasy wielkiego HYPO [w latach 1989-2000 wygrały Ligę Mistrzyń aż osiem razy]. Wiem, że dla dziewczyn trzy najbliższe mecze będą bardzo, bardzo, bardzo ważne. One na pewno są zmobilizowane, jak nigdy wcześniej. Potrafiły już zaskakiwać, kilka dni temu znów to zrobiły, wygrywając na wyjeździe z Węgierkami w eliminacjach ME. Wierzę, że w Astrachaniu kolejny raz sprawią niespodziankę. Faworytkami nie są, ale czuję, że szansę mają ogromną i ją wykorzystają.
- Raczej Szwedek, choć nie wykluczam, że wygrają z Rosjankami. W grudniu na mistrzostwach świata Polki grały średnio, aż przyszło do ich meczu właśnie z Rosjankami. Rywalki były faworytkami nie tylko ćwierćfinału z nami, ale całego turnieju. Przecież wcześniej rozegrały sześć meczów i wszystkie wygrały, pokonały m.in. Norweżki. A na nas się wyłożyły. My umiemy grać twardo w obronie, a skoro wtedy dziewczyny potrafiły pokazać Rosjankom drogę do domu, to teraz też mogą się im postawić. Ze Szwedkami w mistrzostwach przegraliśmy jedną bramką w fazie grupowej, kiedy jeszcze nie potrafiliśmy złapać swojego rytmu. Za to w dwumeczu o awans do MŚ w 2013 roku wygraliśmy z nimi oba spotkania. Są w naszym zasięgu, choć wydaje mi się, że bardziej nam pasuje styl gry Rosjanek. My nie lubimy ruchliwych, szybkich rywalek. Kuleje u nas powrót z ataku do obrony, takie ekipy jak Szwecja potrafią to wykorzystać. Prawda jest taka, że wygrać możemy oba mecze, a jeżeli uda się wygrać jeden, to jedną nogą będziemy w Rio. Bo przecież Meksyk będzie tylko dostarczycielem punktów.
- Dostać się na igrzyska jest niesamowicie ciężko, ale sam olimpijski turniej jest łatwiejszy od mistrzostw świata, już nie mówiąc o mistrzostwach Europy. Drużyn startuje tylko 12, awansować do ćwierćfinału nie jest najtrudniej, a w "ósemce" może już się zdarzyć wszystko. W Astrachaniu dziewczyny zagrają naprawdę najważniejsze mecze w reprezentacji. Mogą tam wygrać swoje sportowe marzenia.
- Faktycznie problem jest, ale nie bójmy się, że zaraz nam się wszystko posypie. Bardzo dobrze, że przed walką o Rio był dwumecz z Węgierkami. U siebie dziewczyny przegrały, ale rewanż na wyjeździe już skończył się ich zwycięstwem i to zwycięstwo na pewno dobrze im zrobiło, pokazało, że mimo kontuzji w drużynie można sporo zdziałać, bo te, które wejdą z ławki też coś potrafią. Polska to już naprawdę nie jest sześć-siedem zawodniczek. Węgierki nie są zespołem do bicia, wygrać z nimi na ich terenie to dostać dowód swojej klasy. W bardzo ważnym momencie. Karolina Kudłacz pewnie zagra, pomoże na ile mimo złamanej niedawno szczęki będzie mogła. A Ala Wojtas dojdzie do siebie na Rio. Wielka szkoda, że rehabilitacja po kontuzji kolana tak jej się przedłuża, ale wiem, że Ala wraca do formy. Oglądam tu cykliczny program o Larviku, a w tym programie dużo uwagi poświęca się naszej bombardierce i wygląda na to, że wreszcie wszystko jest na dobrej drodze, jeśli chodzi o jej zdrowie.
- Mam obawy, ale myślę sobie, że presji wielkiej nikt na nasz zespół nie nakłada, a same dziewczyny mocno w siebie wierzą. Zwłaszcza po tym zwycięstwie na Węgrzech. Oczywiście denerwuje mnie, kiedy widzę, ile jeszcze robią błędów (śmiech). Cały czas są za mało ruchliwe i za mało agresywne w obronie. W niej trzeba bić rywalki tak jak na MŚ 2015 w ćwierćfinale z Rosją. Za często widzę trzymetrowe dziury między naszymi broniącymi zawodniczkami. Kiedyś bywało tak, że straciłyśmy bramkę i na analizie zaczynały się rozmowy typu:
"- Rzuciła, dlaczego mi nie pomogłaś
- ale to przecież nie moja"
W Norwegii nauczyłam się, że czegoś takiego nie może być. Każda po kolei ma pomóc. Odpowiedź "to nie moja rzuciła" w drużynowym sporcie jest karygodna, czasem patrząc na Polki myślę, że o tym zapominają. Muszą cały czas ze sobą rozmawiać, przypominać sobie nawzajem, że trzeba walczyć. Nie może w nich zabraknąć agresji. Jak ona będzie, to będzie awans do Rio, bo nasze dziewczyny mogą wygrać z każdym.