"Od paraliżu, do MARATONU". Trzy lata temu Justynę potrącił samochód, dziś dzieli się swoją historią i motywuje innych

Trzy lata temu Justynę Nierwińską potrącił samochód, czego skutkiem były bardzo poważne obrażenia jej ciała. Dziś spełnia marzenia, biega i nie zamierza przestawać. A oprócz tego tworzy książkę "Od paraliżu, do MARATONU", w której dzieli się swoją historią i motywacją do... życia.

1. Jak wyglądało twoje życie przed bieganiem?

Przed bieganiem...nienawidziłam biegać. Tuż przed wypadkiem brałam udział w treningach przygotowania fizycznego futbolistów amerykańskich. Byłam tam jedyną kobietą, więc taryfy ulgowej nie było. Poza nimi robiłam jeszcze marsze, tabaty - wszystko prócz biegania. Jeszcze wcześniej grałam siedem lat w ręczną (tak, w tym sporcie się biega, ale za piłką, na boisku, a nie przed siebie, w nieznane), dwanaście tańczyłam.

Jaka byłam przed? Nerwowa. Podobno biegacze, to ludzie, którzy sami akceptują swoje towarzystwo, bo to z nim się zderzają podczas treningów. I teraz całkowicie się z tym zgadzam.

2. Co dało ci bieganie?

Dało mi pewność siebie i świadomość swojej siły, bo trzeba mieć cholerne pokłady mocy, żeby przejść przez to małe piekiełko, które miałam po wypadku. Najważniejsze, co dostałam, to przełamanie strachu do wychodzenia z domu. W książce opisuję, jak to się zaczęło i co mną kierowało, żeby zacząć biegać, gdy walczyłam z lękiem przebywania poza domem.

3. Twoja największa motywacja do pracy?

Największą motywacją jest... walka z samą sobą i dokręcanie sobie śruby. Iskierką jest też fundacja Pocancerowani, pod szyldem której biegam. Jasne, do pierwszego maratonu motywacją było moje założenie – od paraliżu, do maratonu. Teraz? Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeden maraton, to mało. Ultras zaczyna powoli rozpychać się w kolejce.

Justyna Nierwińska po wypadku nie załamała się i postanowiła zawalczyćJustyna Nierwińska po wypadku nie załamała się i postanowiła zawalczyć Materiały prywatne - Justyna Nierwińska

 4. Choć to pewnie bardzo trudne, opowiedz o wypadku i jakie ma to odzwierciedlenie w Twoim życiu?

Potrącił mnie samochód na przejściu dla pieszych. Byłam miesiąc po
artroskopii kolana, więc nie mogłam biegać. W skrócie - zafundowano mi dwa krwiaki na mózgu i prawostronny paraliż całkowity. Przebywałam miesiąc w szpitalu i miesiąc w klinice rehabilitacyjnej.

Wypadek zmienił we mnie wiele albo niewiele. Przekonałam się, że upór popłaca, że trenowanie ratuje życie, że nie jestem nijaka i ograniczenia całe życie stawiałam sobie sama w głowie. Nauczył życia w zgodzie ze sobą, akceptacji tego, jaka jestem, ale i tego, że mogę cholernie dużo.

5. Jeżeli miałabyś się podzielić motywacją z naszymi czytelnikami to... co
to by było?

Podzieliłabym się myślą, która kieruje mną: As long as you fight... (tł. Dopóki walczysz...). Nie trzeba biegać pięciu kilometrów w niecały kwadrans, robić 6-12 treningów w tygodniu i mieć rozpisany cały cykl przygotowawczy pod jakiś konkretny start, żeby zwyciężyć. Po każdym treningu, każdym starcie można traktować się, jak zwycięzcę, bo zrobiliśmy coś dla SIEBIE. Ta energia, która rośnie jest nie do zmierzenia i nie do wycenienia, bo jej się nie kupi, nie zamówi i nie wygra. Możemy ją wypracować sami i tylko od nas zależy czy otworzymy drzwi sportowemu szczęściu.

6. Chwile słabości?

Chwile słabości były i są... Niedoczynność tarczycy, która wynikła z wypalenia nadnerczy spędzała mi sen z powiek, bo wszystko zaczęło się miesiąc przed najważniejszym w życiu startem - maratonem. Dzięki wprowadzeniu żywienia na protokół autoimmunologiczny i pracy mojego fizjoterapeuty – Tomka Stochaja udało się wyprowadzić tarczycę i maraton był najcudowniejszym dniem. Do tej pory widmo nadnerczy za mną się pałęta i miałam chwile, w których myślałam, żeby zostawić to całe bieganie. Chwilą słabości była też śmierć mojego Taty, dla którego zaczęłam robić Koronę Półmaratonów, bo chciałam wybiegać jego raka... Niestety zmarł 11 dni przed ostatnim startem i przez moment zastanawiałam się, po co kończyć... Ale zaraz sobie przypomniałam, że po pierwsze – OBIECAŁAM mu, że ją zrobię dla niego, a po drugie - poddawanie się nie jest przecież w moim stylu.

7. Wspominałaś, że tworzysz książkę. Opowiedz kilka słów o niej.

W książce jest opisana moja ścieżka do pierwszego maratonu. Wzloty i upadki. Królewski dystans stał się celem, jakiego osiągnięcie miało mi udowodnić, że się da, trzeba tylko pracować i wkładać w to całe serce, a myśl: Od paraliżu, do maratonu stanie się rzeczywistością. Mam nadzieję, że po przeczytaniu, chociaż jedna osoba uwierzy w siebie i zrozumie, że jeśli o czymś marzy i jest w stanie to sobie wyobrazić, to może to osiągnąć. Może nie dziś, może nie za tydzień, ale osiągnie, jeśli naprawdę tego chce.

Historie takie jak Justyny pokazują dosadnie, że życie jest w naszych rękach. Trzeba być silnym i mocno wierzyć w osiągnięcie celu. A mimo różnych barier i przeszkód, walczyć z nimi i wyciągać naukę na przyszłość. 

Z niecierpliwością czekamy na książkę, która z pewnością zmieni myślenie wielu ludzi.

WIĘCEJ PODOBNYCH HISTORII ZNAJDZIESZ TUTAJ

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.