Grzegorz Płonka: Oczywiście. Z każdego dnia wyciskam jak najwięcej. Rano pobudka, szybkie śniadanie. Jestem samodzielny. Z codziennymi obowiązkami nie mam większych problemów. Potem praca, podczas której... często myślę, co będę robił na wieczornym treningu (śmiech). Ćwiczę 4-5 razy w tygodniu.
- Na siłowni pojawiłem się osiem lat temu. Na początku ćwiczyłem dwa razy w tygodniu. Później przeniosłem się na basen, kupiłem też specjalny rower, przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Dwa lata temu zacząłem trenować u trenerki Zuzanny Sobczak w IRONii , klubie crossfitowym w Bielsku-Białej. Stamtąd pochodzę. Poza tym zainspirowałem się filmikami na YouTube ze street workoutu. Bardzo mi się to spodobało i od razu pokochałem tę aktywność. Co ciekawe wcześniej, jako nastolatek, nie trenowałem żadnego sportu.
- W wieku 19 lat miałem wypadek samochodowy. Wracałem w nocy do domu. Byłem trzeźwy, nie brałem żadnych narkotyków. Coś jednak poszło nie tak. Niestety, nie pamiętam momentu wypadku. Dachowałem. Ocknąłem się przygnieciony samochodem.
- Nie sądzę. Nie było jakoś bardzo późno, coś około północy, o tej porze zawsze normalnie funkcjonuję. Nie było świadków. Policja uznała więc, że nie dostosowałem prędkości do warunków na drodze. Nie to jednak było najgorsze. Doznałem uszkodzenia rdzenia kręgowego. Całe życie zmieniło się w jednej chwili.
- Nie tak źle, jakby mogło się wydawać. Owszem, miałem kilka gorszych dni, ale naprawdę szybko się pozbierałem. Pamiętam, że na początku nie chciałem wsiadać na wózek. Wszystko robiłem samodzielnie. Sprzątałem pokój, krzątałem się po domu, jeżdżąc na tyłku. Psychicznie też dawałem radę. Nie potrzebowałem pomocy specjalisty. Nie miałem też pretensji do świata. Pogodziłem się, że trzeba żyć dalej i zaakceptować nową rzeczywistość. Później przesiadłem się na wózek. Zrozumiałem, że jeśli naprawdę chcę się cieszyć życiem, to w mojej sytuacji będzie niezbędny. Szybko polubiłem się z tym wynalazkiem (śmiech).
- Chciałem sprawdzić, czy dam radę. Napisałem do organizatorów prośbę o dopuszczenie mnie do imprezy. Zgodzili się, choć byli mocno zdziwieni moim zgłoszeniem, nie mieli jeszcze zawodnika na wózku na swoich zawodach. Kumple asystowali mi na trasie. Było genialnie. Ominąłem tylko jedną przeszkodę. Niestety, nie byłem w stanie pokonać 2,5 metrowej ściany. Nie było dla mnie żadnej taryfy ulgowej, więc za karę musiałem zrobić 20 pompek, po których pognałem dalej.
- Pełen spontan. Na Facebooku przeczytałem, że znajomi wybierają się na ten bieg do Krakowa. Pomyślałem, że to w miarę blisko i w sumie też mógłbym spróbować. Zająłem ostatnie miejsce, ale przecież nie zależało mi na żadnym wyniku, tylko pokonaniu trasy. Frajda była nieziemska.
- 22 maja z kumplami wybieramy się na Survival Race do Wrocławia. Myślałem, żeby wziąć udział w Runmageddonie, ale trasy na tych imprezach są już naprawdę hardkorowe. Na wózku byłoby bardzo ciężko, ale kto wie?
- Uwielbiam. Największe dreszcze emocji przeżywałem, kiedy dwukrotnie w tandemie skakałem ze spadochronem. Coś niesamowitego.
- W wieku 19 lat miałem wypadek samochodowy. Wracałem w nocy do domu. Byłem trzeźwy, nie brałem żadnych narkotyków. Coś jednak poszło nie tak. Niestety, nie pamiętam momentu wypadku. Dachowałem. Ocknąłem się przygnieciony samochodem - wspomina Grzegorz. - Nie było jakoś bardzo późno, coś około północy, o tej porze zawsze normalnie funkcjonuję. Nie było świadków. Policja uznała więc, że nie dostosowałem prędkości do warunków na drodze. Nie to jednak było najgorsze. Doznałem uszkodzenia rdzenia kręgowego. Całe życie zmieniło się w jednej chwili. Facebook Skoki ze spadochronem to jedna z pasji Grzegorza Płonki
- Nie kręcą mnie sporty drużynowe. Zdecydowanie wolę pracować na własne konto. Taki już ze mnie indywidualista (śmiech).
- Czasami w Bielsku-Białej ludzie zaczepiają mnie na ulicy lub w centrum handlowym. Mówią, że widzieli moje filmiki i zdjęcia w internecie, które zmotywowały ich do uprawiania sportu. Po startach w Survival Race zapełniła mi się skrzynka mailowa od gratulacji i bardzo pozytywnych wiadomości w stylu: "Szacun! Jesteś prawdziwym kozakiem!". I super! Cieszę się, że zachęciłem kogoś do aktywnego trybu życia. Szkoda marnować czasu na leniuchowanie w domu przed telewizorem. Mógłbym siedzieć w pokoju, użalać się nad losem, i co najwyżej tylko katować gry na konsoli. Nie pasuję jednak do takiego świata. Może dlatego, że nie czuję żadnych ograniczeń. Ale nie wszystkim podoba się to, co robię. Pojawiają się hejty.
- Naprawdę. Po Survival Race oprócz masy miłych komentarzy, dostałem również parę dziwnych wiadomości. Ktoś napisał, że moje starania na trasie wyglądały tak samo słabo, jak gra niewidomych w ping-ponga. Olałem to, szkoda było wdawać się w dyskusję. Trochę mi żal takich ludzi, muszą być bardzo nieszczęśliwi. Gość, który to napisał, pewnie w tym czasie siedział w domu i otwierał kolejne piwo, a ja dobrze się bawiłem. Nie przejąłem się tym ani trochę.
- Nie jestem urodzonym mówcą. Z pewnością nie mam takiego daru przekonywania jak Nick Vujicic [znany motywator, choruje na zespół tetra-amelia, wrodzony brak kończyn]. Robię swoje, czyli to, w czym czuję się najlepiej.
- Wcale! Nie potrafię wysiedzieć w domu. Ubóstwiam trenować. Wiadomo, czasami muszę wziąć wolne, zrobić dłuższą przerwę, ale wynika to jedynie z nadmiaru obowiązków, np. związanych z pisaniem pracy inżynierskiej. Jestem na ostatnim roku informatyki.
Facebook.com
- Nie. Czekam na jakieś propozycje (śmiech).
- W tym roku mam jeszcze konkretną robotę do wykonania. Przygotowuję się do WHEEL Throwdown w Warszawie. To pierwsze zawody cross fit dla osób z niepełnosprawnością ruchową, które zostaną rozegrane 12 grudnia w Wilanowie.
W przyszłym roku chciałbym zacząć uprawiać kolarstwo szosowe na handbike-u. Później na takim sprzęcie mógłbym podejmować się kolejnych wyzwań, pokonywać na nim setki kilometrów. To moje marzenie, ale niestety bardzo drogie. Taki sprzęt kosztuje około 30 tys. zł, teraz mnie nie stać, ale będę próbował. Istnieje wiele opcji, np. nagłośnienie mojego planu na serwisie PolakPotrafi.pl. Na razie zbieram pieniądze z jednego procenta podatku. Nie są to jakieś spore sumy. Zazwyczaj rozchodzą się gdzieś po drodze m.in. na rehabilitacje.
- Nie czekam na cud. Tak naprawdę fakt, że nie chodzę, jakoś bardzo mi nie przeszkadza. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Oczywiście nie zaniedbuję rehabilitacji. W kwietniu pojechałem do jednego ośrodka. Fizjoterapeuta zapytał się mnie, czy trenuję jakiś cross fit. Odpowiedziałem, że tak, a on na to, żebym nie przestawał, bo to będzie dla mnie lepsze niż leżenie u nich w ośrodku i przechodzenie kolejnego turnusu rehabilitacyjnego. Jestem szczęśliwy i dziękuję za to, co mam. Żyję, mam zdrowe ręce, głowę, rodzinę i paczkę fajnych znajomych. Czego chcieć więcej?
Rozmawiał Damian Bąbol
Tekst pochodzi z serwisu Polska Biega - zachęcamy do lektury.