Ze szpitalnego łóżka na maraton. Bieganie - dosłownie - ratuje życie

To historia niemal jak z filmu. Był otyły, każdy krok sprawiał mu problem. Uratowało go bieganie. Dziś startuje w półmaratonach i maratonach.

Zanim zacząłem biegać...

...mój stan zdrowia był katastrofalny. Pewnego dnia zaczęła mnie boleć głowa. Tabletka nie pomogła, a ból z każdą chwilą był coraz silniejszy. Poszedłem do szpitala. Nie mam daleko, ale drogę pamiętam jak przez mgłę. Ból był tak silny, że cały oblałem się potem. Po kilku rezonansach stwierdzono, że mam deformacje tylnych tętnic - zaczęło się leczenie. Gdy wyszedłem, byłem tak słaby, że na drugie piętro wchodziłem kilka minut. Z przerwą na pierwszym. Ważyłem wtedy 112 kg przy wzroście 185 cm. Tragedia. Zalecenia lekarza były jednoznaczne - zero stresu, zmiana trybu życia, dieta.

To wszystko jest tym dziwniejsze, że na dobrą sprawę ze sportem od dziecka byłem za pan brat. Biegałem, grałem w piłkę, chodziłem na siłownię. Kiedy się usamodzielniłem moje życie całkowicie się zmieniło - sport był jedynie sezonowy. Zapuściłem się.

Początek walki

Wiedziałem, że jeśli diametralnie nie zmienię trybu życia, będę wegetował, a stan zdrowia będzie się pogarszał. I tu nie chodzi tylko o sport, dietę, ale także o podejście do życia. Zaczęła się walka.

Początkowo nie byłem w stanie biegać. Robiłem marszobiegi, bardzo wolne marszobiegi, na dystansie ok. 2 km. Nie mogło obyć się bez diety, choć nie od razu była to całkowita zmiana, dotyczyła głównie wszelkiej maści słodkości: ciastek, batonów, tortów. Przyznaję, że nawet dziś jest dla mnie dużym wyzwaniem powstrzymanie się przez zjedzeniem całego pudełka ptasiego mleczka.

Było ciężko, ale trwałem w swoim postanowieniu. Byłem w nim sam. Nie korzystałem z żadnej pomocy dietetyka czy trenera. Do wszystkiego dochodziłem sam - czytając i analizując. Co ważne - nigdy nie stosowałem przeczytanych rad co do joty, zawsze modyfikowałem wskazówki tak, by były dopasowane do mojego organizmu. Obserwowałem, jak reaguje na dietę, na treningi.

Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc było co raz lepiej. Nie zniechęcał mnie deszcz, wiatr czy mróz. Bieganie było wpisane w mój plan życia - jak sen. Bardzo mocno kontrolowałem to, w jaki sposób mój organizm reaguje podczas biegu, jak oddycham, jakie mam tętno. Jak mi idą podbiegi i interwały. Czy po skipach muszę iść czy mogę truchtać i zacząć kolejną serię. Wszystko analizowałem.

32 kg mniej

Kiedy już poczułem się na siłach, postanowiłem, że wystartuje w jakimś biegu "z przytupem". Padło na półmaraton w Poznaniu. Gdy stałem na starcie z kilkoma tysiącami innych biegaczy, czułem się niesamowicie. Adrenalina rozszerzała źrenice. Marzyłem o ukończeniu biegu z czasem poniżej dwóch godzin. Biegło mi się świetnie, trzymałem równe tempo. Na metę wbiegłem w czasie 1:45! To był szok! Przed oczami - jak w przyspieszonym filmie - miałem szpital i to wejście do domu na drugie piętro z przerwą na pierwszym. Nigdy nie byłem szczęśliwszy! Dostałem swój pierwszy medal! I ważyłem 32 kg mniej niż rok wcześniej.

Po tych zawodach zacząłem mocniej trenować, a moja biegową dewizą stało się zdanie: "Biegam, bo inni nie mogą".

Pierwszy maraton

Mój drugi start to Orlen Warsaw Marathon. Założyłem sobie, że ukończę z czasem 3:59. Na 34. km, gdzie często pojawia się tzw. "ściana", miałem jeszcze siły, by przyspieszyć, ale stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewałem. Kiedy przeliczyłem sobie, że powinno udać się osiągnąć wyznaczony cel i "złamać" 4 godziny, nagle puściły wszystkie emocje i uzewnętrzniły się w postaci płaczu. Ryczałem jak bóbr i nie potrafiłem tego opanować! W efekcie miałem trudności z oddychaniem, tempo spadło i na metę wbiegłem w czasie 4:09. Ale to przecież rewelacyjny wynik!

Dlaczego wybrałem bieganie, a nie np. siłownię czy basen? Powód był jeden. Bieganie całkowicie mnie odstresowuje. Podczas treningu pozbywam się negatywnych myśli, wyjście na bieganie to idealnie rozwiązanie, gdy trzeba się wyciszyć. Biegam ok. 15 km dziennie. Sobota i niedziela to reset. Tygodniowo wychodzi od 75-85 km. Oczywiście zdarza mi się czasami biegać z ukochaną żoną Agnieszką, bez której raczej by mnie już na tym świecie nie było. To dzięki jestem dziś tu, gdzie jestem. Jest moim największym wsparciem. Kocham ją nad życie.

A kiedy pytają mnie: "Piotr, ale dlaczego, po co biegasz? Przecież już jest dobrze i nie musisz?", odpowiadam: "Biegam, bo są tacy, co nie mogą!".

Copyright © Agora SA