Triathlon dla każdego. Od zera do Ironmana

Nazywam się Paweł i mam 29 lat. Będzie to krótka opowieść o tym, jak pokochałem triathlon i zacząłem realizować marzenia

Triathlon zacząłem trenować w styczniu 2011 roku. Jak większość Polaków postanowiłem wraz z nowym rokiem wziąć się za siebie, zapisać na siłownię.

Do tego dnia był przeciętnym dwudziestokilkulatkiem, studiującym, prowadzącym życie towarzysko - imprezowe. Wcześniejsze próby uprawiania sportu kończyły się fiaskiem, brakowało mi celu, który motywowałby bardziej niż ładna sylwetka, którą mógłbym pochwalić się na latem na plaży.

Aż tu nagle jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała reportaż o zawodach triathlonowych w Suszu - stolicy polskiego triathlonu. Obejrzałem i postanowiłem w nich wystartować. Jeszcze tego samego dnia zapisałem się na triathlon w Suszu. To były moje pierwsze zawody sportowe w życiu.

Znajomi, którzy oczywiście nie mieli pojęcia, czym jest triathlon i musiałem im to wyjaśnić, kiedy dowiedzieli się, o co chodzi i usłyszeli o moim pomyśle wystartowania, stwierdzili, że to jest bez sensu, nie da się tego ukończyć. Bez ogródek powiedzieli, że nie mam szans, żeby zawody ukończyć.

Nie dałem za wygraną i postanowiłem się odpowiednio przygotować. Dołączyłem do grupy wsparcia, której członkowie przygotowywali się do tego samego startu. Było nas kilka osób, wszyscy debiutanci triathlonowi.

Już na pierwszym treningu okazało się, że najtrudniej będzie z pływaniem. Odcinek 50 metrów przepłynąłem w minutę, młócąc rękoma jak młyn.

Wtedy dotarło do mnie, że do zawodów prowadzić będzie długa droga. Na basenie trenowałem trzy razy w tygodniu. Jak się później okazało - zbyt mało. Pierwsze 3 miesiące uczyłem się poprawnej techniki pływania i ćwiczyłem kondycję na treningach biegowych.

Im więcej trenowałem, tym bardziej realny wydawał się start. Ograniczyłem imprezy i spotkania towarzyskie, częściej trenowałem.

Aż przyszedł dzień zawodów. Na dobę przed odebrałem pakiet startowy, przeszedłem się po arenie zawodów, zobaczyłem Jezioro Suskie. Zobaczyłem też w oddali dryfujące boje. Strach. Zacząłem się zastanawiać, czy nie utonę, czy podołam.

Dystans pływacki pokonałem jak na debiutanta przystało. Najpierw pełną parą, sił starczyło na 300 metrów. Pozostałe 1 600 m trochę kraulem, trochę żabką. Dziewięćdziesiąt kilometrów trasy rowerowej

przeżyłem, ale 21 km biegu okazało się porażką. Połowę dystansu przebiegłem, drugą połowę przemaszerowałem. Na każdym metrze powtarzałem sobie, że nigdy więcej nie wystartuję w triathlonie.

Zawody ukończyłem z czasem 6:22:23. Byłem najgorszy z mojej grupy treningowej. Po powrocie do domu sprzedałem rower i nie chciałem więcej słyszeć o triathlonie.

Po wakacjach zadzwonił do mnie kolega z dawnej grupy treningowej i namówił na start w Biegnij Warszawo. Po biegu poszliśmy wspólnie do baru, żeby powspominać wspólne treningi i zawody. Dołączyło do nas dwóch młodych triathlonistów, którzy już mogli pochwalić się sporymi sukcesami na arenie krajowej i międzynarodowej. Ogłosili, żeby zakładają Kuźnię Triathlonu . Dołączyłem do nich i zacząłem znowu trenować.

Trener mi nie odpuszczał. Czy śnieg, czy deszcz zmuszał do treningu. Skutecznie. Rok po debiucie w Suszu poprawiłem swój czas o ponad godzinę. 1/2 Ironmana ukończyłem z czasem 5:05:06.

Zakochałem się w triathlonie. Minął kolejny rok, a ja w na LOTT POZnań Triathlon zszedłem poniżej 5 godzin. Z czasem 4:41:21 zająłem 16. miejsce.

Teraz przygotowuję się do startu w IRONMAN Coeur d'Alene, kwalifikacji na mistrzostwa świata Ironmana w Kona na Hawajach. Spełniam marzenie, które pojawiło się na początku triathlonowej drogi. Walczę o awans i dobry start.

Moje zmagania możesz śledzić pod adresem facebook.com/BedePierwszy

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.