Biegówki. Wkręciłem się na maksa

Pokochałem biegówki miłością bezrozumną. Uwielbiałem zjazdówki, ale teraz już z moją żoną Agatką, jak jedziemy w góry, nawet zjazdówek nie zabieramy - opowiada Jacek Hugo-Bader.

Biegówki - lekarstwo na menopauzę

Taki sam początek jak z maratonami. Bo czemu zacząłem biegać maratony? Postanowiłem sobie, że opiszę, jak to jest przebiec tyle kilometrów. Jak w 1997 r. napisałem "Czomulungmę", to - przysięgam - był mój pierwszy maraton. A potem pomyślałem: "A w zimie są jakieś maratony? Tylko na biegówkach. O, to może bym pobiegł. Taki Bieg Piastów w Jakuszycach - 50 km na biegówkach - coś niewyobrażalnego".

Spróbowałem tych nart z reporterskiej ciekawości. Pierwszy sprzęt kupiłem, żeby przebiec właśnie Bieg Piastów. I wsiąkłem.

Do Jakuszyc

Wymyśliłem sobie głównego bohatera, że z nim wystartuję, pogadamy po drodze. Bo samo pisanie, że nogami przebierasz, że się pod pachami pocisz, to bez sensu. Trzeba historię opowiedzieć.

Chciałem, żeby to był Józef Łuszczek [podwójny medalista mistrzostw świata w 1978 r. w narciarstwie biegowym]. To był 1999 rok, jeszcze przed erą Justyny. Wtedy Łuszczek był kompletnie zapomniany, nie to co teraz - bohater. Mieszkał w Zakopcu, nie najlepiej mu się wiodło - sportowiec w odstawce. Chciałem zafundować mu opłatę startową, narty kupić. Wyobrażałem sobie: na 5. kilometrze opowie mi to, na 15. - tamto, na 25. kilometrze Łuszczek będzie umierać i jeszcze mi przed śmiercią coś tam powie

A tu nagle dzwonią z "Gazety", że mam jechać na wybory w Rosji, bo jakiś Putin czy Poten bierze udział. I nic z tego biegu z Łuszczkiem nie wyszło.

Rok później się zaparłem. Znalazłem sobie innego bohatera - Zosię Majerczyk, jedną z trzech sióstr z Poronina, olimpijek, w latach 70. biegały w sztafecie.

Umówiliśmy się na trening. Ona 20 lat nie miała biegówek na nogach, ja już wtedy ostro wytrenowany, pistolecik. Narty nałożyła i... patrzę: K , co jest? Ona robi jeden krok, ja tym w czasie trzy. Co znaczy technika! Fajna baba, zakochałem się w niej.

W Biegu Piastów w 2001 r. wystartowaliśmy razem, ale po drodze nie pogadaliśmy. Ta Zośka szybka jak jasna cholera. A myślałem, że starsze baby się nie nadają!

Marzenie o pierwszej siedemsetce

Po pierwszym maratonie na nogach czułem się od tych wstrząsów noga - ziemia, jakby mnie kijami poobijali. Byłem taki pozakwaszany, że przez tydzień w "Gazecie" tyłem po schodach schodziłem.

A po 50 km na nartach poziom zmęczenia jest taki jak po półmaratonie na nogach. Następnego dnia bez problemu poleciałem w wyścigu na 30 km, ale już spacerowo. Jak jestem w Jakuszycach, zaliczam wszystkie biegi. Uwielbiam to.

Jasne, że w tym głównym klasyku na 50 km się ścigam. Mam duszę wojownika. Walczę. W tym roku marzę, żeby wejść do pierwszej 700. Bo od czasu, jak Bieg Piastów jest w Worldloppet [Światowa Liga Biegów Masowych], zjeżdża się mnóstwo cyborgów ze świata, tych wszystkich Norwegów, Finów. Wcześniej byłem w okolicach 300. miejsca, nagle spadłem na 700. Ale jak startuje jakieś 2 tysiące ludzi, to i tak nieźle, nie?

Marzy mi się bieg Marcialonga we Włoszech: 70 km, w Dolomitach. Przepięknie musi być w takich wysokich górach, bo te nasze Izerki kochane są, ale to takie górki. Samemu ciężko się wybrać, może uda mi się na przyszły rok ekipę skołować.

Las

Mieszkamy w Olszynce Grochowskiej - drugiego takiego miejsca w Warszawie nie znajdziesz - trzy minuty od domu mam las. Uwielbiam go. Biegam z psami. Jeden - wyżeł Łapa - niedawno umarł, została Mela, ale nie mogę sobie z tym słownie poradzić i ciągle mówię w liczbie mnogiej.

Zawsze ta sama traska - 12 km po ósemce. Nigdy mi się nie nudzi. Lubię patrzeć na drzewa. I zawsze mam dużo do przemyślenia: jak nie mogę pójść dalej z tekstem, jakiś impas, to latanie po lesie jest jak ostatnia deska ratunku. Coś tam się chyba dotlenia, że nagle przychodzą nowe pomysły.

W lesie mam wszystko obmierzone z czasów treningów maratońskich. Robiłem tam interwały wieloskoki, napinałem się do granic wytrzymałości. Przeszło mi kilka lat temu, teraz biegam na nogach wyłącznie dla przyjemności. Bieganie to sens mojego życia, ale już nie walczę o życiówkę. Kolano mi dokucza. Kiedyś nie rozumiałem, o co ludziom chodzi z tymi kontuzjami, mówiłem, że mnie upływ czasu nie dotyczy. Pamiętam dokładnie, kiedy zmieniłem zdanie. Miałem 48 lat, pojechałem do Chin na rowerze z 18-letnim synem i 25-letnim tłumaczem. Niestety, byłem najsłabszy w peletonie. Nie jestem do tego przyzwyczajony.

Oleśka, moja córka, zgłosiła się na półmaraton warszawski w marcu, ma 25 lat, to będzie jej debiut. Pobiegnę z nią tylko dla towarzystwa.

Dyszka

Jak leży śnieg, to ja na nogach nie biegam, tylko na nartach. Od razu góra mi się zrobiła, nigdy nie miałem takiej klaty. Jak tylko biegasz, a kijkami nie pracujesz, nierównomiernie się rozwijasz: nogi grubsze niż w pasie, a na górze cherlak, obojczyki sterczą.

Wszyscy w domu teraz biegają na biegówkach. Żona i córka mogą się wymieniać nartami, tylko każda ma swoje kije, bo córcia ma 176 wzrostu, a Agatka -160 cm. Za swój pierwszy komplet, ten na debiut w Biegu Piastów, 100 zł zapłaciłem. Taniocha! I tyle lat na tych nartach!

Jak z żonką biegliśmy razem 10 km na Biegu Piastów - to cudowny dystans, nawet na rękach przejdziesz - to ją mobilizowałem. Wzbudzałem sportową złość. Doradzałem, bo w końcu mam gigantyczne doświadczenie na tych nartach.

Ona to lubi, ale duszy zawodnika jak Kowalczyk to nie ma. Mówię: "No to jak ci tak dobrze dyszka poszła, to pojutrze na 30 km polecimy". A ona: "Ale ja się nie chcę ścigać!". Ja: "Ale nie będziemy się ścigać! Założymy sobie tylko numer i langsam, langsam pójdziemy w torach, jeszcze nas nakarmią i napoją". A ona: "Nie, ja chcę w góry na wycieczkę, będziemy sobie romantycznie patrzyli w oczy i na okoliczności przyrody. Bo ja wiem, że jak zobaczysz czyjeś plecy, od razu przyspieszysz i będziesz mnie ciągnął". No i zaparła się, dystans ją przestraszył, ale normalnie podczas takiej wycieczki to my i więcej niż 30 km robimy.

Zazdroszczę Norwegom

Mam takiego fioła na punkcie biegówek i tak wszędzie o tym opowiadam, że znajomi zaczęli specjalnie do Jakuszyc jeździć. W Kaprysie w Szklarskiej Porębie - tam się podczas Biegu Piastów wszyscy na piwku spotykają - tylu ludzi mi mówi, że pamięta te moje artykuły, że ich do biegania i biegówek pociągnąłem.

Od 20 lat z przyjaciółmi dajemy nogę po świętach i jedziemy na narty do Austrii, Włoch. Tak nam się w głowie z Agatką poprzestawiało, że już zjazdówek nie zabieramy. Robimy biegowe wycieczki w góry, zawsze ja - jako ten najbardziej doświadczony - dźwigam plecak z jedzeniem, piciem.

Gdzieś usłyszałem i się przewróciłem: firma Fischer sprzedaje w Norwegii milion par nart rocznie. To oznacza, że co piąty Norweg raz w roku kupuje nowe fischery. Tam to jest jak religia.

Norwegom zazdroszczę śniegu. W Warszawie, jak jest śnieg przez trzy tygodnie w roku, to wszystko. Kiedyś - taki fart - przyszła burza i tylko na mój las spadł śnieg! Ludzie pękali ze śmiechu: na ulicach było tylko tyle, jakby ktoś cukrem pudrem przez siteczko ledwo placki posypał, a ja twardo z nartami pod pachą do lasu na trening. W tym samym czasie mój startowy kumpel Michał Skwirut w Lesie Kabackim ani razu nart nie miał na nogach.

Ja w ogóle to mam melodię do śniegu. Odśnieżać uwielbiam, tak sobie pomachać łopatą; choć mój syn - fizjoterapeuta - przestrzega, że szufla z mokrym śniegiem jest za ciężka na mój kręgosłup.

Jacek Hugo-Bader, rocznik 1957 r., reporter "Gazety" i "Dużego Formatu", autor książek "Biała gorączka", "Dzienniki kołymskie". Pierwszy maraton przebiegł w 1997 r.

Copyright © Agora SA